search
REKLAMA
Anime

GANKUTSUOU: Zemsta Hrabiego Monte Christo

Tekst gościnny

5 grudnia 2016

REKLAMA

Autorem tekstu jest Łukasz Grela.

Młody marynarz Edmond zostaje w ciągu kilku godzin pozbawiony dosłownie wszystkiego. Traci ukochaną kobietę, wolność, dobre imię, wiarę w istnienie lojalności i przyjaźni. Wtrącony do najcięższego więzienia za zdradę, której się nie dopuścił, po ponad dziesięciu latach ucieka. Od tej chwili ma w życiu tylko jeden cel: zemścić się na ludziach, których intryga zrujnowała mu życie, przede wszystkim na swoim dawnym najlepszym przyjacielu.

Edmond powraca pod zmienionym imieniem, odmieniony nie do poznania. Jako tajemniczy, charyzmatyczny arystokrata dołącza do najwyższych sfer “stolicy świata” – Paryża – i rozpoczyna realizację misternie obmyślonego planu wymierzenia starym znajomym odpowiedniej do przewinień kary.
Skądś to znacie? Historię tę opowiadano na nowo dziesiątki razy poprzez rozmaite media, jeszcze większą liczbę razy odwoływano się do niej. Te przypomnienia i wariacje raz okazywały się lepsze (“Gwiazdy moim przeznaczeniem” Alfreda Bestera z 1956 – klasyk literackiego science fiction), raz gorsze (“teoretycznie ekranizacja” źródłowego materiału nakręcona w 2002 przez Kevina Reynoldsa), wydawało się jednak, że niewiele nowego da się już z tego wycisnąć. Okazuje się, że to nieprawda. Mahiro Maeda, twórca “Drugiego Renesansu”, jednego z najciekawszych segmentów projektu “Animatrix”, przedstawia “Gankutsuou”. Oto Hrabia Monte Christo, jakiego jeszcze nie znaliśmy.

count-2

Wielu sam pomysł z pewnością zjeży włos na głowie: powieść Dumasa jako serial anime z akcją przeniesioną w 51. stulecie, z całkowicie zmienionym zakończeniem, z epizodycznym, ale znaczącym udziałem wielkich robotów-zbroi i niebieskoskórym hrabią w roli głównej. Ci, których odstraszą te ekstrawagancje, mogą jednak stracić bardzo wiele.

“Gankutsuou” to bowiem jedno z najwybitniejszych anime ostatnich lat, pokazujące, jaką siłę potrafi mieć ta dziedzina sztuki. Co do tego, że ze sztuką mamy tu do czynienia, nie pozostawia wątpliwości już pierwsze zetknięcie z wizualną stroną tej serii. Maestria, z jaką połączono animację dwu- i trójwymiarową, robi ogromne wrażenie nawet w zestawieniu z fenomenalnym pod tym (i nie tylko pod tym) względem “Ghost in the Shell: Innocence”. A czegoś takiego, jak kolory i wzory na ubraniach i we włosach bohaterów, jak animacja tych elementów skontrastowanych z równie wzorzystym tłem, po prostu jeszcze nie było. Odrealnione wrażenie, jakie robią te ruchome mozaiki, jest niemożliwe do oddania. Do tego dochodzi estetyczny eklektyzm, chwilami budzący skojarzenia z cyberpunkiem, XIX-wieczne ubiory, wzory zachowań, przynajmniej do pewnego stopnia ustrój społeczny obok podróży międzygwiezdnych i wirtualnej rzeczywistości, kareta hrabiego obok samochodów przypominających te z połowy dwudziestego stulecia. Ta mieszanka może się chwilami wydawać kiczowata, ale to odczucie tak idealnie współgra z dekadenckimi akcentami opowieści, że trudno uwierzyć, żeby twórcy posługiwali się przesadą w sposób nieświadomy.

count-4

Znacznie ważniejszy jest jednak sposób opowiedzenia historii. Maeda zastosował zabieg rewolucyjny w swojej prostocie: przedstawił wendettę hrabiego z punktu widzenia niewinnych postaci blisko związanych z obiektami tej wendetty, najczęściej członków ich rodzin. Prawdziwym głównym bohaterem serialu jest wicehrabia Albert de Morcerf, piętnastoletni syn wiarołomnej ukochanej Edmonda, Mercedes, i jego niegdyś przyjaciela, dziś śmiertelnego wroga Fernanda. Na pozór przypadkowe spotkanie chłopca z Hrabią rozpoczyna akcję “Gankutsuou”; oczami młodziutkiego wicehrabiego i jego przyjaciół widzimy, jak Monte Christo wkracza w ich życie i zmienia je nieodwracalnie, wydobywając na światło dzienne długo skrywane rodzinne tajemnice. Ich oczami stopniowo poznajemy też tajemnice samego hrabiego, jego krzywdę i traumę, ale także środki, do jakich się posunął, by mieć szansę zemsty, i związaną z tymi środkami wewnętrzną walkę.

Serialowy Edmond Dantes wcale bowiem nie wydostał się z Chateau d’If za sprawą przyjaźni ze współwięźniem Abbe Farią (którego postać w ogóle się nie pojawia). Maeda połączył Monte Christo, który sam stanowi nośny archetyp, z jedną z najistotniejszych figur naszej kultury – Faustem. Tytułowy Gankutsuou (można to przełożyć jako “władca jaskini”) to tajemnicza, pozaziemska istota od tysiąca lat trzymana w lochach więzienia. Przebudzona i przyciągnięta nienawiścią i rozpaczą emanującą od Edmonda, proponuje mu pomoc w wymierzeniu sprawiedliwości, w zamian za możliwość zamieszkania w jego ciele, a po upływie określonego czasu całkowite przejęcie tego ciała, jak i duszy skazańca, na własność. Marynarz oczywiście nie waha się ani chwili, zdobywając wolność, bogactwo i potęgę, jednocześnie pozwalając jednak, by granica między nim a kosmicznym demonem z każdym dniem zacierała się coraz bardziej.

count-3
Ten bardziej ryzykowny niż oryginalny pomysł na początku wygląda na próbę niepotrzebnego komplikowania i udziwnienia całej historii. W miarę rozwoju fabuły ukazuje nam się jednak jego celowość. Jak nietrudno się domyślić, Monte Christo nie jest w wersji Maedy postacią pozytywną, a metody, do jakich się ucieka, okazują się przerażająco podobne do tych, do jakich kiedyś uciekli się jego przeciwnicy. I o ile nie czujemy zbytniego współczucia dla dawnych zdrajców Edmonda: generała de Morcerf, bankiera Danglarsa i sędziego de Villefort, o tyle sposób, w jaki hrabia obchodzi się z Albertem, to niemal lustrzane odbicie sposobu, w jaki niegdyś wykorzystano jego własną uczciwość i ufność.

Równocześnie jednak nie uczyniono z hrabiego ucieleśnienia zła. Nastąpiło interesujące odwrócenie najczęściej spotykanej w wariacjach i adaptacjach wizji tej postaci: zamiast szlachetnego człowieka pokazującego chwilami swoją ciemną stronę mamy diabolicznego manipulatora, który przejawia czasem głęboko ludzkie odruchy i odsłania swoje udręczone, pełne rozpaczy oblicze.

count-7

Dzięki takiemu “podejściu od drugiej strony” moralne dylematy i niejednoznaczności powieści Dumasa są tu wyraźniejsze niż chyba w jakiejkolwiek innej filmowej adaptacji tego dzieła, do tego stopnia, że czynią z dziejów Monte Christo historię tragiczną. Ten tragizm zostaje spotęgowany odmiennym od oryginalnego losem większości bohaterów i rozegraniem rozdwojenia, jakim za sprawą paktu naznaczony został Edmond.

Do pewnego momentu wydaje się oczywiste, że okrucieństwo i wściekłość Hrabiego są związane z rosnącym wpływem Gankutsuou, zaś za szlachetne zachowania odpowiada jego dawna persona. Maeda na szczęście nie stawia sprawy tak jasno i, szczególnie w końcowych odcinkach, mnoży tropy wskazujące, że oddziaływanie Władcy Podziemi miało głównie charakter fizycznego przekształcania jego nosiciela, upajająca się samą sobą nienawiść Edmonda została przez to oddziaływanie spotęgowana tylko nieznacznie, jeśli w ogóle. Nieszczęsny skazaniec dał się opętać nie tyle Gankutsuou, ile najbardziej ostatecznemu i rozpaczliwemu z uczuć.

count-5

Bo to uczucia są podstawowym i najważniejszym tematem serialu. Nie bez powodu hrabia przypomina trochę aparycją arystokratycznego krwiopijcę Alucarda z serialu “Hellsing” (nota bene udźwiękawia go ten sam seiyuu – niesamowity Joji Nakata!), nieprzypadkowo mały pasierb Villeforta woła na jego widok “kyuketsuki!”(wampir). Monte Christo naprawdę jest tu postacią wampiryczną, pasożytującą na przyjaźni okazywanej przez ofiary, żerującą na tych rodzajach więzi, do których, jak sam sądzi, nie jest już zdolny.

Przede wszystkim jednak ukazanie uczuć łączących jego przypadkowe ofiary i (pozytywnych uczuć!) do końca żywionych przez nie wobec niego jest zdumiewająco wiarygodne i poruszające. Niebywała, osiągalna tylko w anime intensywność emocjonalna “Gankutsuou” nie tylko sprawia, że fragmenty, które zwykle wydawałyby się histeryczne albo nieznośnie sentymentalne, przyjmujemy i autentycznie “przeżywamy”. Ona nadaje tej historii wymiar bez mała mityczny. Jeśli przyjąć za wyznacznik mitu czystość, poczucie odwieczności i cykliczności ludzkich uczuć i doświadczeń egzystencjalnych, to słowo “mityczny” naprawdę nie będzie tu przesadą.

count-6
Tekst miał być krótki, ale niepostrzeżenie się rozrastał w miarę, jak powracały do mnie wrażenia z “Gankutsuou”. Ci, którzy czytając to, kręcą głowami, zrzucając fascynację serialem animowanym na karb niedojrzałości piszącego te słowa, powinni przekonać się sami. Niech sami zobaczą, że rozważania o tym, jak łatwo uczucia potrafią przechodzić w swoje przeciwieństwo i o tym, jak często pragnienie zemsty jest zdeformowaną pozostałością miłości, mogą nie być banalne. Mogą mieć w sobie buddyjski posmak i walor egzystencjalnej prawdy.

Tekst z archiwum film.org.pl (2011).

REKLAMA