search
REKLAMA
Książka a film

Książka a film #13 – BLADE RUNNER

Damian Halik

12 października 2017

REKLAMA

Kiepska książka, może nakręcimy na jej podstawie film?

Ta zupełnie wyrwana z książkowego kontekstu scena i tak stanowi najbliższy czytelnikom element filmu. Dalszy rozwój wypadków kluczy już w zupełnie innym kierunku, serwując nam tylko dwa spójne z fabułą powieści motywy: pogoń za andkami i dalszą relację z Rachael, ale podobnie jak reszta wydarzeń z Łowcy androidów, są one zupełnie wywrócone do góry nogami. Powód tych zmian jest kuriozalny: ani producent filmu, ani też scenarzyści nie przepadali za Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? (nie wspominając już o reżyserze, który w ogóle nie znał książki). Pomysł łowcy głów, który zajmuje się polowaniem na zbuntowane roboty, wydał im się jednak na wskroś filmowy.

Futurystyczny moralitet Philipa K. Dicka na temat empatii i wartości społecznych postanowiono więc sprowadzić do potyczki uczłowieczonych androidów z odczłowieczonymi ludźmi. Co prawda można powieści zarzucić nierówność, pewne skróty, ale nie zmienia to faktu, że jest ona o wiele głębszym doznaniem niż to, co oglądamy w filmie Scotta. Obaj autorzy zawierają w swoich działach liczne odniesienia do wiary, Boga. Problem jednak w tym, że tam gdzie Dick wprowadza merceryzm i pomagające w jego wyznawaniu skrzynki empatyczne (wiara w cierpienie, które jest najlepszym sposobem do współodczuwania), Scott po prostu wykorzystuje motywy biblijne (cała scena finałowa aż kipi od ich nadmiaru).

Androidy zyskujące samoświadomość, za którymi goni obojętny, niemal odczłowieczony łowca, to kolejny z elementów spłyconych przez Scotta. Na czym właściwie polega to odczłowieczenie? Czy samo polowanie na humanoidalne maszyny i zabijanie ich bez mrugnięcia okiem to wystarczający powód do wyciągnięcia takich wniosków? Czy z kolei mordercze maszyny, które doznają oświecenia, rzeczywiście zaczynają zyskiwać człowieczeństwo? Czym tak naprawdę jest człowiek, skoro jeden akt mordu jest drugiemu nierówny? W gruncie rzeczy obie grupy dopasowują się tu do starej jak świat maksymy człowiek człowiekowi wilkiem, co czyni je równie ludzkimi/nieludzkimi.

Philip K. Dick natomiast dokładnie opisuje, jak wygląda postępujący w obumierającym społeczeństwie marazm i zobojętnienie. Jedynymi sposobami na zwalczanie tych przypadłości są: wspomniany merceryzm, programator nastroju Penfielda oraz hodowla zwierząt – wszystkie te elementy zostały pominięte w adaptacji, podobnie jak najbardziej ludzka z grup społecznych, czyli wspomnieni już Specjale, którzy ze względu na niski iloraz inteligencji byli jednostkami bardzo prostolinijnymi, a przez to zyskiwali znacznie większe pokłady empatii. Androidy natomiast do perfekcji opanowały udawanie. Całe ich człowieczeństwo było równie nieprawdziwe, co oni sami. Chcieli być jak ludzie (Roy Batty miał nawet robo-żonę!) i sam Deckard zauważył, że część z nich rzeczywiście nie jest szkodliwa i mogłaby wtopić w tłum, zająć zwyczajnym życiem, ale wszystko to pozostanie sztuczne.

Część elementów nieco lepiej wypada w filmie, znaczna większość ma solidniejsze podstawy w powieści, jednak tożsame przesłanie obu autorów można było ukazać w sposób, który spajałby oba światy. Czy wobec tak daleko idących zmian w rysie postaci nie lepiej było zastąpić Ricka Deckarda choćby Philem Reschem? Jego postać w książce zachowuje się w wielu momentach tak, jak grany przez Forda łowca. Miał też w przeszłości kontakty z Rachael, która wcale nie była taka święta:

Nie będziesz już mógł polować na androidy (…) Żaden łowca, który był ze mną, nie potrafił do tego wrócić – powiedziała Rachael. – Poza jednym. Straszny cynik. Phil Resch to świr. Pracuje na własną rękę.

Cała miłosna otoczka w Łowcy androidów odnosiła się więc do uczucia, które ze strony Rachael było – cóż za zaskoczenie – sztuczne, stanowiąc jedynie strategię wyłączania z gry kolejnych przeciwników korporacji Rosen:

Spółka – przerwała mu Rachael – chciała dotrzeć do łowców zarówno tutaj, jak i w Związku Radzieckim. Mieliśmy wrażenie, że metoda skutkuje… z powodów, których do końca nie rozumieliśmy.

Nagle okazuje się, że cały – zdawałoby się tak solidnie skrojony – świat Łowcy androidów jest dziurawą, uproszczoną do granic historyjką, gdzie z dezaprobatą ukazywani są ludzie, na których miejsce już czekają znacznie mocniej rozumiejące zasady koegzystencji roboty, natomiast poruszający wątek miłosny wykreowano poprzez ugrzecznienie manipulującej łowcami sekszabawki.

REKLAMA