search
REKLAMA
Seriale TV

KRUK. Szepty słychać po zmroku – WRAŻENIA PO PIERWSZYM ODCINKU

Rafał Oświeciński

21 marca 2018

REKLAMA

Paranoiczny klimat, solidne aktorstwo i tajemnica, która czeka na odkrycie – tyle w skrócie proponuje Kruk, którego pierwszy odcinek już za nami. Recenzja jednego odcinka może wydawać się czymś karkołomnym i niepotrzebnym, niemniej nie o ocenę całości tu chodzi, nawet nie o ocenę tego odcinka, a o wrażenia, jakie towarzyszą seansowi. A te są bardzo pozytywne, bo dowodzą, że Canal+ przygotował coś na tyle niebanalnego, że łatwo wpisać Kruka w nową falę polskiego serialu (obok Belfra, Watahy, Paktu czy Krew z krwi), czyli wysokiej jakości produkcji skutecznie konkurujących z zachodnimi serialami, którymi karmimy się w Netflixie, Showmaxie czy HBOGo

Przede wszystkim znakomity jest prolog, w którym słyszymy wiersz/kołysankę opowiadaną przez dziecko, widzimy przygotowania do przyjęcia i samo przyjęcie, które kończy się w drastyczny sposób. Jest zaskakująco brutalnie, zarówno w słowach, jak i w obrazie, ale i jednocześnie onirycznie, jakbyśmy mieli do czynienia z sennym koszmarem. Dzieje się to w miejscu ze skojarzeniami sięgającymi do przeszłości, z postaciami, które przypominają wytwornych arystokratów na balu. To tylko kilka minut, które o tym serialu mówią wszystko i nic zarazem – Kruk jest bowiem surrealistycznym doznaniem, wykoślawioną rzeczywistością uciekającą daleko od trzeźwego osądu, a co za tym idzie, to serial nieprzewidywalny, nieobliczalny.  

I im dalej w las, tym bardziej to się potwierdza.

Widzimy napis „2 miesiące wcześniej”, współczesną Łódź, szpital, potem brudne miasto, nieprzyjemnie klaustrofobiczne mieszkanie… moje zagubienie po pięciu minutach było naprawdę duże. Nie dość tego, bo główny bohater (dobry Michał Żurawski) jest gliną z psychicznymi problemami, których jest – co ciekawe –  świadomy. To nie tyle kwestia gburowatego charakteru czy detektywistycznego geniuszu ukrytego za gębą brutala – byłoby to dość oczywiste i widzieliśmy to wiele razy. Nie, tu główną role grają omamy, które siedzą głęboko w głowie Kruka; halucynacje, od których nie może się uwolnić; zwidy, które są odczuwane fizycznie.

Maciej Pieprzyca znakomicie ogrywa zagubienie bohatera, wprowadzając element dosłowności w jego stanach psychicznych, jakby to, co zmyślone, istniało na tych samych prawach, co realne. Wyobraźcie sobie coś pomiędzy kinem Romana Polańskiego, gdzieś z okolic Lokatora lub Matni, a Jeana-Pierre’a Jeuneta, którego bohaterowie tkwili gdzieś między jawą a snem. Kruk nie kopiuje ani jednego, ani drugiego, a proponuje grę w zgadywanie, co jest rzeczywiste, a co jest urojeniem. Do tego dochodzą liczne flashbacki z sierocińca, które przenikają do świata tu i teraz i one również wprowadzają całą masę nieoczywistości do fabuły.

To wszystko wychodzi z głowy Adama Kruka, ale mimo trudności w ocenie, co jest widmem, a co nim nie jest, mamy też całkiem konkretne tło i problemy. Widać wyraźnie, że istotny będzie wątek pedofilski, który jest głównym motywatorem działań głównego bohatera. Na pewno zauważalny jest motyw nacjonalistyczny, choć bardziej przypomina parodię, bo to dość tani i płytki portret faszyzujących głąbów. Są niekompetentni, podejrzliwi, skorumpowani przełożeni – Andrzej Beya-Zaborski, pamiętny komisarz policji z U Pana Boga za piecem, jest świetnym wyborem obsadowym, to ten sam rodzaj nieokrzesania, ale tym razem bez dobroduszności. Jest wątek rodzinny, bo żona Adama Kruka jest w ciąży (a on ją opuszcza).

Na razie to wszystko znakomicie ze sobą gra, jest kilka mocnych scen, łatwo odczuć duże doświadczenie Pieprzycy w kontroli nad filmową materią: nad scenariuszem (oryginalnym!), zdjęciami (rewelacyjne), montażem (pomysłowym). Aktorzy również mają swoje momenty – i bardzo się cieszę, że są to głównie nieopatrzone twarze.

To naprawdę świetnie zrealizowany serial, który owszem, ma feler w postaci słabego dźwięku (postsynchronów), ale internetowa wrzawa jest zdecydowanie przesadzona – to raptem dwa lub trzy bełkotliwe krótkie zdania, przez pryzmat których nie można jednak patrzeć na Kruka. Czego bardziej żałuję, to Białegostoku, mojego miasta rodzinnego, którego tutaj… nie ma, mimo że gra rolę tła. Nie oczekiwałem pocztówek jak z Sandomierza Ojca Mateusza, ale po prostu miasto wygląda dość anonimowo i tylko mogę mieć nadzieję, że twórcy odkryją jeszcze mroczne i urocze zakątki tych rejonów (a jest tu tego mnóstwo).

To tylko jeden odcinek, czekam na więcej, bo serial ma zdecydowanie duży potencjał na coś niebanalnego, zaskakującego. Obietnica jest duża.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA