Oto sequel, który według fanów serii filmów o nawiedzonej rezydencji na Long Island jest w rzeczywistości prequelem produkcji Horror Amityville (1979). Wskazuje na to prawdziwa historia domu w tytułowej miejscowości. Otóż zanim wprowadzili się tam znani z pierwszego filmu państwo Lutzowie, w charakterystycznej, pokrytej sidingiem elewacyjnym chacie doszło do tragedii. Niejaki Ronald Joseph „Butch” DeFeo zamordował tam swoich rodziców, a także rodzeństwo. Opisane powyżej zdarzenie znajduje swoje odzwierciedlenie w Amityville II: Opętaniu z 1982 roku, jednak produkcja ta dość jest luźno oparta na tych faktach. Być może to jedynie częściowe powiązanie z prawdziwą historią wpłynęło na lepszą jakość tego obrazu w stosunku do poprzednika. Zaznaczę może jeszcze tylko, że w żadnym wypadku nie uważam drugiej części Amityville za horror wybitny, ale jest ona w moim odczuciu zdecydowanie lepsza od jedynki. Szanuję przede wszystkim bijące z kontynuacji Damianiego szaleństwo i odwagę, które sprawiają, że obraz ten bardziej niż do kina nadaje się do samochodowych grindhouse’ów. Jak inaczej niż szaleństwem nazwać bowiem trzeci akt tego obrazu, w którym reżyser, wykorzystując praktyczne efekty specjalne, garściami czerpie z Egzorcysty, by pod sam koniec przemienić opętanego w dziwnego potworka? Czy z kolei odwagą nie jest intensywne wykorzystywanie w horrorze tematów tabu, aby maksymalnie zaniepokoić odbiorcę? Zamiast więc co chwila odgrzewać kotleta z Amityville warto wziąć przykład z Damianiego, bo w jego szaleństwie jest jakaś, może pokraczna, ale jednak metoda.
Kontynuacja Martwego zła (1981) na nowo zdefiniowała pojęcie sequela filmowego z gatunku horroru. To przecież nie tylko ciąg dalszy oryginału wpisujący się w ramy kina grozy, ale również parodia pierwszej części. Humorystyczne elementy z reżyserskiego debiutu Sama Raimiego stały się w „dwójce” jeszcze wyraźniejsze. Martwe zło 2 to kino, które zostało zrodzone z miłości do gatunku. Raimi podrzuca fanom horrorów dobrze znane oraz lubiane tropy i śmieje się z nich, żeby nie popadać w niepotrzebne powielanie klisz. Kontynuacja Martwego zła to zatem jeszcze więcej energii, zabawy, śmiechu i, co najważniejsze, strachu. Ogromna w tym zasługa świetnego występu Bruce’a Campbella, którego postać natychmiast obwołano kultową.
Niech was nie zwiedzie radosny polski tytuł tego filmu. Mordercze kuleczki Dona Coscarelliego to dzieło pozostawiające widza z grymasem konsternacji, który wkrótce później przemienia się w uśmiech zadowolenia. Phantasm (nie będę już was męczył rodzimym tytułem, obiecuję) jest produkcją dość osobliwą i na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nic w niej nie gra, jak powinno. Mimo ułomności scenariusza, montażu i efektów (Coscarelli w wieku 23 lat samodzielnie napisał do filmu scenariusz, samodzielnie także go nakręcił i zmontował) obraz ogląda się jednak naprawdę dobrze, co zresztą znalazło potwierdzenie w liczbie sprzedanych biletów. Phantasm okazał się hitem, a hity muszą przecież mieć swoje kontynuacje. Twórcy drugiej części dysponowali przede wszystkim zdecydowanie większym budżetem od oryginału, co zresztą od razu rzuca się w oczy. Ponadto jest to dzieło mniej surrealistyczne od jedynki i przez to bardziej strawne. Phantasm II to porywający, pędzący na złamanie karku horror drogi (nie bogaty, ale w podróży). Więcej tu także celowego humoru (dużo inteligentnych odniesień do Martwego zła), akcji, krwi i nagości, a więc wszystkiego, co fani kina grozy lat 80. cenią sobie najbardziej. Strzeżcie się kuleczek Wysokiego Mężczyzny.