Kontynuacje HORRORÓW lepsze od ORYGINAŁÓW
Powstawanie kontynuacji popularnych horrorów jest równie nieuniknione, co występujące w nich „zaskakujące” jump scare’y. Niestety w większości przypadków kontynuacje filmów grozy mają raczej kiepską reputację. Wynika to najczęściej z chęci szybkiego zarobku twórców kosztem jakości filmu. Pomysły na rozwijanie serii są zazwyczaj niezwykle dziwaczne, a o ich końcu świadczy nierzadko wysłanie głównej postaci w kosmos. Szczęśliwie wśród setek słabych kontynuacji horrorów znajdują się także perełki. Ba! Niektóre nawet okazują się być lepsze od pierwszych części. Oto one. O kolejności w zestawieniu zadecydowała data premiery.
Narzeczona Frankensteina (1935)
Właściwie każde zestawienie dotyczące najbardziej udanych kontynuacji filmowych można uznać za niekompletne, jeśli nie zawrze się w nich Narzeczonej Frankensteina. Obraz Jamesa Whale’a z 1935 roku to dzieło przełomowe w historii horroru i kina w ogóle. Według wielu krytyków to również produkcja dojrzalsza, a wręcz przerastająca swojego poprzednika, czyli Frankensteina z 1931 roku. Whale stworzył bowiem horror wykraczający poza ówczesne ramy gatunkowe, wytyczone przez niemiecki ekspresjonizm. Dysponujący twórczą swobodą i nieskrępowaną finansami wyobraźnią reżyser perfekcyjnie połączył elementy komiczne, dramatyczne oraz wreszcie grozy, dzięki czemu przedstawił widzom wyjątkowe arcydzieło sztuki filmowej – ponadczasową opowieść o obliczach nauki i akceptacji. Narzeczona Frankensteina to koncert aktorskiej gry Borisa Karloffa, który jak jeszcze nikt po nim potrafił za pomocą subtelnych gestów wydobyć z postaci potwora Frankensteina nieopisany ból emocjonalny i tragizm. Za nieśmiertelną należy uznać również kreację Elsy Lanchester w roli tytułowej narzeczonej (gra również Mary Shelley), której postać, wyróżniającą się imponującą fryzurą z podobnymi do piorunów srebrnymi smugami po bokach (wspaniała praca charakteryzatora Jacka Pierce’a), zainspirowała Maria z Metropolis (1927) Fritza Langa.
Świt żywych trupów (1978)
Podobne wpisy
Postać zombie obecna jest w popkulturze mniej więcej od lat 20. XX wieku. Jednak właściwie dopiero w 1968 roku, za sprawą filmu Noc żywych trupów, reżyser George Romero – jakkolwiek to brzmi – tchnął nowe życie zarówno w popularnych dziś umarlaków, jak też w cały gatunek horroru. Świt żywych trupów rozszerza idee pierwszej części. Jest ponadto, co stanowiło wówczas ewenement, filmem grozy z przesłaniem. Pełen napięcia i niepokoju obraz Romero to kąśliwa (trafne określenie w kontekście żywych trupów, prawda?) krytyka konsumpcyjnego stylu życia amerykańskiego społeczeństwa. Druga część trylogii (jest jeszcze Dzień żywych trupów z 1985 roku) jest ekscytująca, przerażająca, momentami zabawna i niezwykle inteligentna. Nic zatem dziwnego w tym, że Świt żywych trupów to jeden z najbardziej lubianych i cenionych horrorów wszech czasów.