KINO O NIEPEŁNOSPRAWNOŚCI. Krzywdząco i wątpliwie

Wspomniany już został Blind, ale rozważając o wizerunku osób niewidomych, można również przytoczyć Miasto ślepców (2008). Co prawda uważam, że w niejednym aspekcie film jest co najmniej dobry (np. pod względem scenografii), ale nie brakuje scen, na których cierpi realizm opowiadanej historii. Można wysunąć tezę, że jest zasadnicza różnica pomiędzy postrzeganiem świata przez osobę niewidzącą od urodzenia bądź kilku, kilkunastu lat, a taką, która zmysł wzroku zatraciła niespodziewanie i cierpi na jego brak przez znacznie (podkreślam: znacznie) krótszy okres. W Mieście ślepców nie brakuje sytuacji, których nie chciałbym od razu nazywać irracjonalnymi, co zwyczajnie budzącymi wątpliwości. Niektórzy bohaterowie Fernanda Meirellesa zdecydowanie zbyt dobrze radzą sobie z nagłą utratą wzroku i ich dość sprawnie oraz błyskawicznie nabyta orientacja w terenie jest zastanawiająca. Są również tacy, co z kolei prowadzi do skrajnego stanowiska, którzy nie potrafią (a przynajmniej tak twierdzą) wykonać prostych czynności, w których przypuszczalnie niemożność widzenia nie powinna być przeszkodą. W jednej ze scen protagonistka skarży się swojemu mężowi, iż ten nie docenia tego, jak wiele dla niego robi. Żona lekarza wymienia szereg aktywności, w tym podstawowe czynności higieniczne (ubierając je w dosadne słowa). Jeżeli twórcy filmu mieli na celu tej rozmowy podkreślenie ważności obecności w środowisku niewidomych jednej osoby widzącej, to uczynili to dość niefortunnie. Miasto ślepców to historia z ogromnym potencjałem i wizualnie prezentuje się bardzo dobrze, ale wszechobecne głosy podważające sensowność działania bohaterów wydają się uargumentowane.
Z tematyki osób niewidomych przejdźmy do osób głuchych (będę stosować to określenie ze względu na dość często spotykaną opinię, jakoby „głuchoniemi” było nacechowane negatywnie i jego użycie jest niesłuszne). Chciałbym przytoczyć dwa filmy, które dwa lata temu miałem okazję obejrzeć podczas koszalińskiego festiwalu Integracja Ty i Ja. Pierwszy z nich to Plemię (2014). Dzieło Mirosława Słaboszpyckiego wywarło na mnie mocne wrażenie, które na pewno było spotęgowane dużym ekranem i niemałym nagłośnieniem (paradoksalnie, pomimo tematu, mającym jednak znaczenie). Ukraiński utwór może się podobać także pod kątem zabiegów formalnych. Do zakwestionowania pretendują jednak co najmniej dwie sceny, w których dochodzi do morderstw. Po seansie, zaintrygowany, nie omieszkałem skonsultować zachowania filmowych głuchych z osobami mającymi na co dzień styczność z tym przypadkiem niepełnosprawności i powstała następująca konkluzja (osoby, które widziały film, wiedzą, o czym piszę; pozostałych zachęcam do seansu): zarówno na ruch ciężarówki, jak również ataki krzesłem, głusi powinni zareagować. Mogą nie słyszeć, lecz niemożliwym jest, aby nie poczuli jadącego w odległości trzech metrów za ich plecami ogromnego samochodu ciężarowego, jak również nie zbudzili się na gwałtowność ataku metalowym krzesłem w głowę leżącego kolegi w sąsiednim łóżku. Myślę, że nawet my, osoby słyszące, doświadczyliśmy sytuacji, w których przerwano nam sen, lecz nie względu na powstały odgłos, a podświadome poczucie czyjejś obecności/wykonania jakiegoś ruchu. Słaboszpycki pragnął ukazać ograniczenia i bezradność głuchych, lecz w pewnym momencie ewidentnie przedobrzył. Szkoda, ponieważ dość mocno rzutuje to na ogół całkiem udanego, pomimo nadmiernej brutalności i bezpośredniości, filmu.
Plemię to dramat, zatem teraz dla odmiany komedia. Z 2014 roku pochodzi również Rozumiemy się bez słów. Generalnie francuska produkcja uchodzi za przyjemnego dostarczyciela humoru. Zabawnych momentów nie brakuje, ale zbyt często poszczególne sceny powodowały we mnie negatywne odczucia. Wiadomo, że głusi komunikują się za pomocą języka migowego, gestów czy mimiki, a niestety powstaje wrażenie, iż Eric Lartigau obrał to za podstawę dla zbudowania warstwy komicznej swojego utworu. Jego postaci są rażąco przerysowane i w swoim zachowaniu infantylne. Przypuszczalnie reżyser chciał rozbawić widownię, np. sposobem rozmawiania przez głuchych o stosunkach seksualnych czy o oznakach dorastania ich córki. Energiczność swoich postaci przemienił jednak w nadpobudliwość, a dorosłość w niedojrzałość, wręcz zdziecinniałość. Jasne, przecież wśród osób słyszących de facto takich ludzi również nie brakuje, ale w Rozumiemy się bez słów skecze w dużej mierze opierają się na wyszczególnionej już gestykulacji oraz mimice. Takie przerysowanie bawić nie może, a wręcz kreuje krzywdzący wizerunek osób pozbawionych zdolności słyszenia.