search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

JESSE EISENBERG. Dupek

Rafał Oświeciński

28 marca 2016

REKLAMA

NIE JESTEM ZŁYM CZŁOWIEKIEM

„Eisenberg wysłał do nas tylko jedną taśmę z nagraniem dialogu. Nie potrzeba było więcej przesłuchań. To wystarczyło – opowiada scenarzysta The Social Network. – Czysty talent aktorski. Na pewno bardzo pomagało to, że wyglądał odpowiednio do roli [Marka Zuckerberga] i miał grać gościa, który teoretycznie jest nie do polubienia, choć prawda jest taka, że po prostu trudno go polubić.”

Najważniejsza z dotychczasowych ról Eisenberga wymagała wyjątkowych przygotowań. Nie chodziło wyłącznie o naśladowanie słów, intonacji, ruchów twórcy Facebooka – Jesse wykonał w tym względzie tytaniczną robotę – ale o znalezienie klucza do tej postaci, która jest bardzo niejednoznaczna, emocjonalnie rozchwiana. Nic dziwnego jednak, skoro to historia zaledwie dwudziestosześcioletniego człowieka dźwigającego na barkach zbyt wiele jak na swój wiek, doświadczenie i charakter. Postać grana przez Eisenberga popełnia błędy i irytuje pewnością siebie w nierozumieniu tego, co się dzieje wokół. Widz jest prowadzony na manowce: obok współczucia, na które Zuckerberg niewątpliwie zasługuje, pojawia się zazdrość o sprytne wykorzystanie tego, co oczywiste; obok podziwu za to, co osiągnął, pojawia się złość, że udało mu się coś stworzyć, bazując na krzywdzie.

gallery_movies-the-social-network

To niejasna, nieokreślona do końca postać. Trudno powiedzieć, że to alter ego samego Eisenberga, choć rodzaj społecznego wycofania, sposób komentowania rzeczywistości sugerują podobieństwa między nim a Zuckerbergiem. W końcu jeden i drugi, mimo osobowościowych problemów, robią coś teoretycznie niezgodnego z ich charakterem, choć w świecie, który stworzyli, świetnie się odnajdują (relacje społeczne, biznes, aktorstwo).

The Social Network to niewątpliwie największy aktorski sukces Eisenberga zwieńczony zarówno nominacją do Oscara (przegrał z Colinem Firthem w Jak zostać królem), jak i szeregiem nagród dla samego filmu.

Było to jednocześnie przełamanie szablonu, w którym tkwił od lat – rola była na tyle emocjonalnie zniuansowana i wymagająca odpowiedniego warsztatu, że z łatwością zauważono nową, dorosłą twarz Eisenberga.

GŁĘBSZY ODDECH

Wielu aktorów, mając za sobą spektakularny sukces zawodowy, stara się go skopiować jak najszybciej, uczestnicząc w wielu przedsięwzięciach filmowych. Cóż, okazji jest sporo – Eisenberg od 2010 roku ma szuflady pełne scenariuszy, a w kontraktach zgadza się na kwoty nie mniejsze niż dziesięć milionów dolarów.

Eisenberg postanowił jednak zwolnić. Było to podyktowane trudnością z pielęgnacją nagłego sukcesu i sprostaniu rosnącym oczekiwaniom widzów. Przy okazji doszło do głosu neurotyczne usposobienie – Jesse nie lubi siebie na ekranie, jeśli nie musi, nie ogląda filmów, w których wystąpił, nie lubi o sobie rozmawiać i słuchać ocen, bez względu na to, czy są pozytywne czy negatywne. Pozwolił więc sobie na głębszy oddech w postaci tego, do czego przez wiele lat publicznie się nie przyznawał.

„To, co naprawdę kocham, to pisanie. Co prawda trzymasz się pewnej formy, ale wymagasz od siebie dużej kreatywności. To nauka pewnych mechanizmów, które pozwalają na ogarnięcie świata w swój własny sposób.”

Sztuka "The Revisionist"
Sztuka The Revisionist

Jesse Eisenberg zaczął pisać sztuki sceniczne, które wystawiano na Broadwayu. Jeśli będziecie przechodzić po Dolnym Manhattanie, to zajrzyjcie do Cherry Lane Theatre w Greenwich Village, gdzie dotychczas grano sztuki jego autorstwa. Ostatnia, The Revisionist, jest na poły autobiograficzna: opowiada o amerykańskim chłopaku, który jedzie do Polski, aby posłuchać powojennej historii swojej babci, Marii. Przy okazji możecie kupić również najnowsze wydanie New Yorkera, gdzie Eisenberg ma swoją kolumnę z absurdalnymi historiami („Shouts And Murmurs”).

Znacie drugiego takiego aktora, który w podobny sposób realizuje się na tylu frontach?

UCIECZKA Z SZUFLADY

Oczywiście trudno mu było porzucić kino. Nie sposób z miejsca wyrwać się z okowów dotychczasowego wizerunku i szczególnie zobowiązań powstałych w czasie kręcenia The Social Network, dlatego pomińmy milczeniem 30 minut i mniej, Why Stop Now , które do aktorskiego portretu nie dorzuciły nic nowego.

W ostatnich latach Jesse Eisenberg mocno spolaryzował swoje aktorskie wybory – najczęściej go zobaczymy w niezależnych dramatach kręconych gdzieś na obrzeżach kina, robionych za grosze bez ambicji podbijania kin światowych i celowanych w charakterystyczną publiczność związaną z festiwalem Sundance. Warto tutaj wyróżnić intrygujący thriller Night Moves, gdzie wcielił się w rolę eko-terrorysty, lub szczególnie Sobowtóra, który jest uważany za najambitniejsze dotychczas osiągnięcie Eisenberga wcielającego się jednocześnie w dwie postaci, różniące się od siebie pod względem charakteru.W 2015 roku na premierę miały jeszcze znakomity The End of the Tour, w którym Eisenberg wciela się w autentyczną postać dziennikarza „Rolling Stone”, który przeprowadza wywiad z nietuzinkową postacią, jaką był pisarz David Foster Wallace (w tej roli Jason Segel – i to jest zdecydowanie jego film, najlepsza rola tego aktora). Pojawił się także w słodko-gorzkim komediodramacie Głośniej od bomb, które zdobyły odpowiedni rozgłos na najważniejszych festiwalach filmowych, a Eisenberg był bardzo wyrazisty w roli jednego z członków dysfunkcyjnej rodziny, co jest o tyle istotne, że partnerowali mu Isabelle Huppert, Gabriel Byrne i David Strathairn. Czyli po raz kolejny „nie zginął” pośród tuzów kina. 

Głośniej od bomb (Louder than Bombs)
Głośniej od bomb Louder than Bombs
The End of the Tour
The End of the Tour
double
Sobowtór The Double
Iluzja (Now You See Me)
Iluzja Now You See Me
Zakochani w Rzymie (To Rome With Love)
Zakochani w Rzymie To Rome With Love

Inna twarz Eisenberga to z pewnością typowo komercyjne przedsięwzięcia, które – tu aktor ma wielkie szczęście – pozwalają jednocześnie na autorski sznyt. W Iluzji (Now You See Me, 2013), hitowym thrillerze o magikach-włamywaczach, Jessemu pozwolono na współtworzenie scenariusza, ze szczególnym naciskiem na jego postać (co ważne – będącą w centrum opowieści, która została wypełniona gwiazdorską obsadą). 

Zakochani w Rzymie to z kolei współpraca z Woodym Allenem, idolem Eisenberga, który, jak zawsze, pozwolił na sporą improwizację na planie. „Więc robiłem, co potrafiłem, czyli żartowałem, wymyślałem na bieżąco dialogi. W pewnym momencie złapałem się na tym, że zacytowałem Manhattan!” I dodaje: „Dorastałem, mając na punkcie Allena obsesję. Każdego razu, gdy już na planie dawał mi i innym aktorom wskazówki, uśmiechaliśmy się do siebie jak idioci, bo nie mogliśmy uwierzyć, że jesteśmy w tym miejscu i słuchamy jego głosu. Moi przyjaciele określili to podobnie do zobaczenia swego ulubionego zespołu na żywo. Jego sposób mówienia, rytm, który nadaje filmom, tkwiły w mojej głowie od zawsze, więc bycie z nim w jednym pokoju było czymś niesamowicie ekscytującym.”

[jg-ffw]jesse-lex[/jg-ffw]

PRZYSZŁOŚĆ BEZ NIEJASNOŚCI

Bez względu więc na cel, jaki przyświeca twórcom, Eisenberg jest zawsze Eisenbergiem – rozgarniętym, trudno dostępnym bohaterem, nie dającym się nadmiernie stylizować, wkładać w jakieś określone ramy. Dlatego niemałe zdziwienie wywołała informacja, że zagra w spodziewanym hicie na skalę globalną, czyli Batman v Superman: Świt sprawiedliwości. Wcielił się w rolę Lexa Luthora, odwiecznego wroga Kal-Ela, i jak sam Eisenberg zapowiada, trochę zburzy ikoniczny charakter tego bohatera, choćby ze względu na to, że komiksowe dziedzictwo jest mu obce. Będzie to kompletnie inna postać niż te odgrywane przez Gene’a Hackmana (Superman z 1978 roku) czy Kevina Spaceya (Powrót Supermana z 2006 roku). Podobno scenariusz filmu reżyserowanego przez Zacka Snydera, skupił się na problemach psychologicznych Luthora, które nie pozycjonują go jako złego do szpiku kości geniusza, ale ubierają go w zdecydowanie więcej niejednoznacznych barw.

Będzie to z pewnością nowe otwarcie w karierze Jessego Eisenberga, który jednocześnie zapewnia – na szczęście dla fanów jego talentu i na nieszczęście krytyków, których jest niemało – da z siebie wszystko (wiemy, że ogolił głowę), ale wie kim jest i jeszcze lepiej wie, na co go stać. Już American Ultra, które weszło w 2015 roku do kin, zapowiadało zmianę – to pierwsza rola, gdzie musi zmierzyć się ze swoją fizycznością: biegając, skacząc, ścigając, bijąc się i strzelając. Cóż, w konwencji komediowej – wszystko to pod wpływem zjaranego skręta – ale to nowe wyzwanie, które przyjął dzielnie na wątłą klatę.

American Ultra
American Ultra

W 2016 roku pójściem na łatwiznę jest występ w dwóch sequelach – Zombieland i Iluzji, których nie można traktować jako aktorskich wyzwań. Całe szczęście Eisenberg znowu powrócił pod skrzydła Woody’ego Allena (obecnie tytuł filmu nie jest znany), po raz kolejny stworzy duet z Kristen Stewart.

*

Gdzie zobaczymy Eisenberga za pięć, dziesięć i dwadzieścia lat? Na pewno ma ten luksus, że nie chce myśleć strategicznie, wiele lat do przodu. Skupia się na tym, co tu i teraz. „Nie mam telewizora. Nie jeżdżę do Los Angeles. Wciąż się dziwię, gdy dostaję scenariusze i gdy to, co piszę, gdzieś się pojawia.”

Jest w tych słowach jakiegoś typu arogancja, buta. Ale czy może być inaczej, gdy wiesz, że jesteś wyjątkowy, nawet jeśli mylą cię z Michaelem Cerą? Przyszłość stoi przed Eisenbergiem otworem – ma raptem trzydzieści dwa lata, brakiem mięśni odróżnia się od zastępu jednorazowych gwiazd, a intelektem rozkłada na łopatki dużą część Hollywood. Jest to swoiste brzemię, z którym całkiem nieźle sobie radzi.

Mimo tego, że jest czołowym dupkiem filmowego świata.

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA