JANE AUSTEN. Przegląd ekranizacji w 200. rocznicę śmierci
Podobne wpisy
Mansfield Park
Rok po niezwykle popularnej po dziś dzień Dumie i uprzedzeniu szufladę Jane opuściła Mansfield Park – historia Fanny Price, niezamożnej dziewczyny, wychowywanej przez znacznie lepiej sytuowanych krewnych. Fanny, żyjąca w stałym poczucie własnej niższości, jest biernym uczestnikiem życia swoich ciotek, wujów i kuzynów, skrycie żywiąc uczucie do jednego z tych ostatnich, wrażliwego Edmunda, któremu przeznaczono – jako młodszemu bratu – karierę pastora. W Mansfield Park Jane Austen dość odważnie zapuszcza się w tematy skandali towarzyskich (pamiętajmy, że pisząc tę powieść, była zaledwie niewinną panienką), opisując zdrady małżeńskie, rozkład pożycia i konsekwencje tego typu upadków. Mimo tych obyczajowych smaczków, oferujących tak wiele możliwości, ekranizacja z roku 1983 nie porywa. Pomińmy może już to, że pytani o tę wersję fani najczęściej reagują pytaniem zwrotnym – „Czy to ten serial z brzydkimi ludźmi?” Rzeczywiście, główni bohaterowie nie grzeszą urodą według standardów Hollywood, nie byłoby to jednak najmniejszym problemem, gdyby nie fakt, że serial jest nieprawdopodobnie nudny.
Mansfield Park jest powieścią objętościowo większą niż dwie poprzednie i Austen pokusiła się w niej o sporo dygresji, rozważań, przydługawych dialogów. Czyta się to nadal nieźle, ale przerobienie tego tekstu słowo w słowo na scenariusz było błędem. Na domiar złego aktorstwo zwyczajnie leży. Edmund w wykonaniu Nicholasa Farrella jest tak miałki i niewyraźny, że ma się ochotę solidnie nim potrząsnąć. Z kolei Fanny (w tej roli Sylvestra Le Touzel) nie dość, że jest ucharakteryzowana na gwiazdę kina niemego, to ma podobną jej ekspresję, najczęściej zastygając przed kamerą z szeroko otwartymi, do śmieszności dramatycznymi oczami. Szczególne kuriozum stanowi scena, w której Fanny w rozmowie z wujem odmawia przyjęcia propozycji małżeństwa – Le Touzel najpierw, jak to ona, dramatycznie i dość tępo milczy, po czym nagle ni z tego, ni z owego zaczyna spazmatycznie łkać i wyć. Widzowi pozostaje serdecznie się roześmiać.
Zupełnie odmienną adaptacją Mansfield Park jest wersja filmowa z 1999 roku. Odpowiednio skrócona, a przez to bardziej dynamiczna, przede wszystkim cieszy oko lepiej dobraną obsadą. Fanny być może jest ubogą myszką, nie znaczy to jednak, że musi być nieurodziwa, i Frances O’Connor prezentuje się świeżo i przyjemnie. Jonny Lee Miller w roli Edmunda Bertrama wykazuje znacznie więcej zdecydowania niż swój poprzednik i wychodzi mu to na dobre. Do głosu dochodzą też postaci drugoplanowe, w ekranizacji z 1983 roku całkowicie bezbarwne – na szczególną uwagę zasługuje tutaj Embeth Davidtz jako nieco demoniczna Mary Crawford oraz Alessandro Nivola w roli jej brata. Reżyserka i scenarzystka tej ekranizacji Patricia Rozema poszła dość daleko w swojej interpretacji książki, wplatając w nią wątki i opinie Jane Austen z jej prywatnych listów, a także „uwspółcześniając” oryginał o tyle, że tam, gdzie jest to zaledwie delikatnie zasugerowane, poszła w dosłowność albo dalej. Mamy zatem wątek niewolnictwa, sceny seksu i manifest na rzecz emancypacji kobiet. Zwolennikom ekranizacji wiernych z pewnością się to nie spodoba – a być może będą tylko zaskoczeni – natomiast filmowi jako takiemu wyszło to na dobre.
Gdzieś pomiędzy drętwą wersją z lat osiemdziesiątych a wybujałą z lat dziewięćdziesiątych plasuje się ekranizacja Mansfield Park z roku 2007. Tu nastąpił nieciekawy mariaż obu opcji – Edmund Bertram został w latach osiemdziesiątych, podczas gdy Fanny rzuciło dekadę później. Blake Ritson najwyraźniej wzorował się na Farrellu, bo życia jest w nim tyle, co w leniwcu. Swoje kwestie wygłasza od niechcenia, całkowicie niezainteresowany tak tematem, jak i partnerką. Z kolei Billie Piper postanowiła dostarczyć ekranizacji energii za nich oboje, skacząc, śmiejąc się i egzaltowanie gestykulując w każdej scenie – a zdecydowana większość tego nie tylko nie wymaga, ale i nie potrzebuje. Twórcy filmu nie odważyli się pójść w swoim ujęciu wątków powieści tak daleko jak Rozema, wykonali jednak niezręczny podryg w tym kierunku, pakując Fanny w wydekoltowane niemal do pasa sukienki i sprawiając, że swoim wyglądem bardziej kojarzy się ona z „panienką z towarzystwa” niż z panienką z towarzystwa. Ten film to w powszechnej opinii najgorsza ekranizacja powieści Jane Austen.
Emma
Emma Woodhouse to niewątpliwie najbardziej irytująca ze wszystkich bohaterek Jane Austen. Przekonana o swojej wyższości nad niemal wszystkimi panna rości sobie prawo, a nawet uważa za swój obowiązek kojarzenie ludzi w pary i ustanawianie siebie patronem i gwarantem ich szczęścia. Przygląda się temu z boku jej szwagier, początkowo delikatnie ją napominając, a wreszcie tracąc cierpliwość… Emma doczekała się czterech ekranizacji – po raz pierwszy w roku 1972, następnie dwóch wersji z roku 1996 i ostatniej, najnowszej, w roku 2009. Sześcioodcinkowa wersja z roku 1972, z Doran Godwin i Johnem Carsonem w rolach głównych została stosunkowo dobrze przyjęta przez widzów, choć dziś może być trudna w odbiorze ze względu na charakterystyczny dla tamtego okresu teatralny sposób produkcji.
O wiele przyjemniej ogląda się film z 1996 roku, gdzie w roli Emmy obsadzono kruchą Gwyneth Paltrow. Patrząc na szczuplutką blondyneczkę w jasnym sukniach, trudno uwierzyć, by mogła mieć cokolwiek złego na myśli, próbując ustawiać życie niemal każdej osobie ze swojego otoczenia, i nie dziwi, że surowy Jeremy Northam w roli pana Knightleya tak łatwo wybacza jej błędy. Postacie drugoplanowe w tej pogodnej adaptacji obsadzone są takimi nazwiskami jak Ewan McGregor, Greta Scacchi, Toni Collette, Alan Cumming. Na drugim biegunie z kolei mamy wersję dramatyczną powieści, gdzie Kate Beckinsale w roli Emmy to inteligentna, zarozumiała pannica, która uważa się za lepszą od nie tylko postawionych niżej, ale i równych sobie. Beckinsale o wiele lepiej oddaje ducha powieści, Paltrow wydaje się lekkomyślna, ale pełna dobrych chęci, natomiast Emma w wydaniu Kate to świadoma swoich decyzji kobieta. Partneruje jej Mark Strong, silny nie tylko z nazwiska, stanowiąc dla jej zapędów zdrową przeciwwagę. Na tle tej pary blado wypada reszta obsady filmu, która stanowi tylko tło dla głównej bohaterki. Podczas gdy w wersji z Paltrow wyjątkowo wyrazista jest na przykład żona pana Eltona (Juliet Stevenson) czy panna Bates (Sophie Thompson), w wersji z Beckinsale postacie drugoplanowe zlewają się w bezbarwną całość.
Wersja serialowa powieści z roku 2009 liczy sobie cztery odcinki. W roli tytułowej wystąpiła Romola Garai, a jej partnerem został Jonny Lee Miller. Ta adaptacja uważana jest za najbardziej dopracowaną pod względem scenografii i kostiumów, które zachwycają. Mniej pochwał odebrała odtwórczyni głównej roli, której zarzucono zbytnią ekspresję. Emma w takich klimatach nie jest ani pogodną dziewczynką, która chce dobrze, ani znudzoną kobietą, która uważa, że wie najlepiej, ale kimś pośrodku, przez co bliżej jej w zachowaniach i reakcjach do jej protegowanej z niższej sfery, Harriet Smith, niż do prawdziwej damy, którą powinna mimo wszystko być. Jonny Lee Miller ustępuje swoją kreacją tak Jeremy’emu Northamowi, jak i Markowi Strongowi, wydaje się zbyt młody, by służyć za autorytet, więc wypada niepewnie i mało autentycznie.
Na uwagę natomiast z pewnością zasługuje postać pana Woodhouse’a – Michael Gambon w roli przewrażliwionego na swoim punkcie, hipochondrycznego histeryka kradnie każdą scenę, w której się pojawia – i, o dziwo, potrafi nawet wzbudzić sympatię widza.
Obsada Emmy z 2009 zawiera mały smaczek – występuje w niej dwóch odtwórców roli Edmunda Bertrama – Jonny Lee Miller grał tę postać w Mansfield Park z roku 1999, zaś Blake Ritson (w Emmie w roli pana Eltona) w roku 2007 roku.