Ian Fleming zaczął pisać powieści o Bondzie w 1952 roku, a pierwsza z nich ukazała się w 1953 i sprzedała się całkiem nieźle. Jakiś czas później do pisarza zgłosił się przedstawiciel amerykańskiej telewizji CBS i zaproponował tysiąc dolarów (choć inne źródła, mówią o sześciuset) za prawa do jej adaptacji. Wkrótce miał powstać oparty na Casino Royale film telewizyjny, wyemitowany w ramach antologii „Climax!” (w trzecim odcinku). Na małym ekranie James Bond zadebiutował więc osiem lat wcześniej nim w smoking wskoczył Sean Connery.
Ponieważ Casino Royale zostało nakręcone dla telewizji, a ponadto na długo zanim ktokolwiek mógł przypuszczać, że brytyjski szpieg zawojuje świat, próżno szukać tu większości fabularnych tropów znanych z cyklu kinowego, choć kilka cech Bonda można już dostrzec – to przystojny tajny agent, świetnie czujący się w przy stole karcianym, w którego ramiona wpadają piękne kobiety, a na którego złoczyńcy zaginają parol. Pojawiają się nawet okazjonalne one-linery! CR praktycznie pozbawione jest natomiast muzyki (poza melodią przygrywającą podczas napisów początkowych i końcowych, którą skomponował Jerry Goldsmith i była to jego pierwsza fucha).
Fabularnie film stanowi okrojoną wersję powieści. James Bond (Barry Nelson) jest tutaj Amerykaninem, pracującym dla CIA (ale nie TEGO CIA, tylko Combined Intelligence Agency). Zwiera szyki z brytyjskim szpiegiem, Clarencem Leiterem (Michael Pate), by pokrzyżować plany Le Chiffre’owi (Peter Lorre), pracującemu dla rosyjskiego wywiadu hazardziście, który musi odzyskać utracone partyjne pieniądze. Planuje to zrobić przy stole karcianym ogrywając przeciwników.
Oczywiście nie ma w CR efektownych pościgów ani zapierających dech w piersiach sekwencji kaskaderskich, bójki są za to sfilmowane w charakterystyczny dla lat pięćdziesiątych sposób, a niektóre rozwiązania fabularne rażą naiwnością. W żadnym momencie nie pada kryptonim 007, pojawiają się za to gadżety – tutaj jest to ukryty w lasce pistolet i dysponują nim przeciwnicy bohatera, a nie on sam. Można więc uznać, że całkiem sporo elementów z późniejszego, kinowego cyklu ma tu swój nieoficjalny debiut. Barry Nelson przyjął rolę Bonda nie znając treści książki ani nie wiedząc nic właściwie o bohaterze. Zgodził się zagrać, ponieważ chciał pracować z Peterem Lorre’em, będącym już wtedy utytułowanym gwiazdorem, znanym głównie z ról czarnych charakterów.
Całość trwa niewiele ponad pięćdziesiąt minut, podzielono ją na trzy akty i ogląda się to całkiem nieźle. Po premierze telewizyjnej film zaginął na dwadzieścia lat i został przypadkiem odnaleziony przez brytyjskiego historyka zajmującego się dziejami kinematografii. W tej wersji brakowało kilku ostatnich minut, ale na szczęście wkrótce natknięto się na drugą kopię i dziś dostępna jest praktycznie całość (poza końcówką napisów, przez co nie da się już zidentyfikować wszystkich aktorów). Niestety w czerni i bieli, choć oryginalna emisja była kolorowa.
Mniej więcej trzy lata po premierze Casino Royale Ianowi Flemingowi zaproponowano napisanie serialu o przygodach Bonda, powstało nawet kilka scenariuszy, ale projekt ostatecznie nie trafił do produkcji, a autor wykorzystał pomysły w swoich późniejszych opowiadaniach. Nie wiadomo, czy gdyby serial powstał, w rolę szpiega wcielałby się nadal Barry Nelson.
Telewizyjne Casino Royale stanowi dzisiaj zaledwie ciekawostkę, ale warto zapoznać z debiutem Jamesa Bonda na ekranie, ponieważ, co może zaskakiwać, nie jest aż tak odległe od kinowego cyklu, jak mogłoby się wydawać. Całość była nadawana na żywo, co nadaje jej momentami poczucie pewnej teatralności, ale ogólnie twórcy spisali się, całkiem dobrze oddając ducha powieści i bohatera.