search
REKLAMA
Artykuł

JAMES BOND od 60 lat ratuje świat. Wielki przegląd WSZYSTKICH filmów o przygodach agenta 007

James Bond gości na ekranie od 60 lat – w tym tekście przeczytacie o WSZYSTKICH filmach, w których pojawił się w tym czasie.

Piotr Żymełka

28 grudnia 2022

REKLAMA

No Time to Die (Nie czas umierać), reż. Cary Joji Fukunaga, 2021

Powrót do wyboru

Na kolejną po Spectre część przyszło czekać widzom prawie sześć lat, co było w dużej mierze skutkiem pandemii. Craig, początkowo niechętny, zgodził się jeszcze raz wskoczyć w elegancki smoking. Fani zadawali sobie natomiast pytanie, jak scenarzyści wybrną ze ślepego zaułka, czyli końcówki poprzedniej odsłony. Wszyscy przecież doskonale wiedzieli, że chociaż Bond odszedł ze służby, by szukać szczęścia u boku Madeline (Léa Seydoux), to w nowym filmie musi wrócić.

Nie czas umierać zaczyna się najdłuższą sekwencją przedtytułową w historii cyklu, złożoną z zahaczającej o horror reminiscencji oraz bardzo efektownej sceny pościgu. Od samego początku oko cieszą nasycone kolorami, idylliczne niemalże plenery, uchwycone znacznie lepiej niż w burym poprzedniku. Kolejne minuty seansu tylko utwierdzają w przekonaniu, że jest lepiej niż w Spectre – sekwencja na Kubie, gdzie Bond, w towarzystwie Palomy (zjawiskowa Ana de Armas) urządza strzelaninę z wysłannikami Safina (Rami Malek), przywraca serii na moment nieskrępowaną zabawę.

Niestety, później scenarzyści zaczynają coraz bardziej babrać się w prywatnych sprawach Bonda, co zaczęło się w zasadzie już w Skyfall. I o ile niektóre motywy stanowiłyby jeszcze powiew świeżości w cyklu, to kolejny raz na pierwszy plan wychodzą głupoty scenariuszowe, na czele z tym nieszczęsnym bionicznym okiem Blofelda, wziętym żywcem z jakiegoś VHS-owego klasyka (które pasowałby najwyżej do Bondów z ery Moore’a).

Ale ok, przymknijmy, nomen omen, oko na podobne babole. W końcu nie takie rzeczy widzieliśmy w przeszłości (choć craigowa konwencja miała być bardziej realistyczna…). Aktorzy się starają, M, Q i Moneypenny jak zwykle dają radę, są tu prawdziwe emocje i pojawiła się wreszcie chemia między Craigiem i Léą Seydoux (w zasadzie niewidoczna w poprzedniku). Tempo też utrzymano całkiem nieźle, a sceny akcji potrafią emocjonować. Wszystko sugeruje, że otrzymaliśmy dobry film. Może nie najlepszy w cyklu, ale solidny, z głupotami równoważonymi przez kilka mocnych zalet.

Ale.

Od czasów Casino Royale twórcy coraz bardziej dekonstruowali postać Bonda pozbawiając go pewnych istotnych elementów (na przykład gadżetów) albo zmieniając nieco ich charakterystykę (relacja z M). W finale postanowili posunąć się tak daleko, jak jeszcze nigdy w całej historii serii – zabili Bonda. I w tym momencie została dla mnie przekroczona pewna niewidzialna granica, która skreśla „Nie czas umierać” (cóż za ironiczny w tym kontekście tytuł!). Jedną z definiujących 007 cech był bowiem fakt, że on zawsze znajdzie wyjście z sytuacji, zawsze, mimo całkowitego braku szans, pokona wszelkie przeciwności. Zawsze czuwa, by reszta mogła spać spokojnie. Stanowił filar, ikonę, postać większą niż życie. I łamiąc tę niepisaną zasadę twórcy nie tyle dokonali kolejnego kroku dekonstruującego postać, ile stworzyli wręcz antytezę Bonda. Można oczywiście dyskutować, że w kontekście najnowszych filmów ta decyzja ma uzasadnienie fabularne, że wprowadza niezwykle emocjonalne zakończenie (a „We Have All the Time in the World” Armstronga pełni w serii funkcję podobną do pomarańczy w „Ojcu chrzestnym), ale dla mnie zupełnie nie działa. Tym bardziej, że za chwilę bohater powróci (choć będzie to oczywiście nowa, inna inkarnacja), co odbiera nieco wagę finałowi. Nie potrafię jednak patrzeć na „Nie czas umierać” inaczej niż przez pryzmat tego zakńczenia. O ileż bardziej emocjonujące byłoby, gdyby 007 przeżył nie mogąc zbliżać się do swojej rodziny. W tym sensie, Bond, wybierając „łatwiejszy” koniec, okazuje niemalże tchórzostwo.

Ostatecznie, gdyby nie końcówka, uważałbym No Time to Die za trzecią najlepszą część z Craigiem. Doceniam wiele dobrych rzeczy w tym filmie, ale ten jeden element uważam za zbyt problematyczny, by po prostu przejść nad nim do porządku dziennego. Szkoda, że tak dobrze rozpoczęte odświeżenie serii z czasem rozmieniło się na drobne.

Powrót do wyboru

REKLAMA