JAMES BOND od 60 lat ratuje świat. Wielki przegląd WSZYSTKICH filmów o przygodach agenta 007

The World Is Not Enough (Świat to za mało), reż. Michael Apted, 1999
Danger. Suspense. Excitement. There must be when he’s around.
Po sukcesie Jutro nie umiera nigdy było pewne, że prace nad dziewiętnastą odsłoną przygód 007 wkrótce ruszą, a w Bonda ponownie wcieli się Pierce Brosnan. Producenci chcieli zdążyć z premierą jeszcze przed rokiem 2000, a nad scenariuszem po raz pierwszy pracowali Neal Purvis i Robert Wade, którzy są związani z serią do dzisiaj. Pomysł na główną oś intrygi wpadł Barbarze Broccoli podczas podróży samolotem, gdy oglądała film dokumentalny o historii budowy rurociągów w okolicy Morza Kaspijskiego. Ponadto, fabuła miała stać się tym razem nieco bardziej skomplikowana, choć oczywiście bez przesady, w końcu nikt nie chciał zmieniać Bonda w kino moralnego niepokoju. Na stołku reżysera pierwotnie widziano Petera Jacksona, ostatecznie jednak za kamerą stanął Michael Apted, który nie miał większego doświadczenia z filmami akcji.
W głównego antagonistę (a przynajmniej tak się do pewnego momentu wydaje), Renarda, wcielił się szkocki aktor Robert Carlyle (Goło i wesoło). Terrorysta został postrzelony w głowę, przeżył, ale w jego czaszce utknął pocisk – mężczyzna nie czuje bólu, co czyni go w pewien sposób niezniszczalnym. Brzmi jak materiał na godnego przeciwnika dla 007, prawda? Niestety, pomysł nie został do końca wykorzystany, a przecież Carlyle to charyzmatyczny aktor i z pewnością mógłby uczynić Renarda znacznie bardziej wyrazistym. O wiele ciekawsza jest natomiast bohaterka odgrywana przez francuską aktorkę Sophie Marceau. Elektra King zdecydowanie należy do tych lepiej wykreowanych kobiecych postaci w cyklu, a także jako jedna z niewielu pań, potrafiła omotać i zwieść Bonda. Ze starych znajomych powracają również Judi Dench w roli M oraz Desmond Llewelyn po raz ostatni jako Q (aktor zginął w wypadku samochodowym, w grudniu 1999, trzy tygodnie po premierze filmu). Pojawia się za to jego następca – R, w którego wciela się ex-python John Cleese. A na drugim planie bryluje Robbie Coltrane, powracający z Goldeneye jako rosyjski gangster Żukowski. Fani zazwyczaj narzekają na Denise Richards, która wcieliła się w dr Christmas Jones, ekspertkę od fizyki, ale ja osobiście nie mam z tą postacią żadnego problemu.
O ile w Jutro nie umiera nigdy sceny akcji były dynamicznie zaaranżowane i choć nieprawdopodobne, oglądało się je bardzo dobrze, o tyle tutaj twórcy poszli w niepotrzebne efekciarstwo. Jeszcze gonitwa łodziami po Tamizie (po raz pierwszy w serii areną starć staje się Londyn) w miarę trzyma fason, ale późniejsze momentami niebezpiecznie zbliżają się do granicy żenady. Nawet pościg na nartach raczej nuży niż ekscytuje, a sekwencje osadzone w zimowych plenerach zawsze przecież zapadały w pamięć. Zdecydowanie najgorsza jest za to strzelanina w portowej wytwórni kawioru, podczas której Bond musi unikać helikoptera wyposażonego w obracające się piły tarczowe. Tutaj ocieramy się już o kreskówkową, niezamierzoną śmieszność. Pomysł ten stanowił niejako zapowiedź kolejnej części, gdzie efekciarstwo całkowicie zdominowało całą resztę.
Świat to za mało (tytuł nawiązuje do motta rodziny Bonda, ujawnionego w W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości) stoi więc w rozkroku między próbą skupienia się na bohaterach, a pójściem w całkowicie rozrywkową stronę. Film zawiera kilka dobrych pomysłów i przede wszystkim Brosnana, który już w pełni odnalazł tu swój sposób na odgrywanie 007, jednak nie jest pozbawiony wad. Relacja między Elektrą, a Bondem powinna być bardziej rozwinięta i lepiej poprowadzona, bo sprawia wrażenie rozpisanej po łebkach. Z postaci Renarda też dałoby się wyciągnąć więcej. Generalnie czegoś całości zabrakło, może lepszy reżyser stworzyłby bardziej angażującą historię. Film ogląda się całkiem przyjemnie, choć żal zaprzepaszczonego potencjału.