Incepcja to najbardziej niebieski film świata. To jedyna wyróżniająca cecha jego warstwy wizualnej. Imponujące efekty nie robią wielkiego wrażenia, jako że są pozbawione kontekstu – jako się rzekło, sceny akcji nie mają uzasadnienia i są tylko pustą pokazówką. Ponadto, jak na film za 160 milionów, na dodatek traktujący o snach, Incepcja jest bardzo mało oniryczna. Pojawiają się głosy, że o to chodziło – że przedstawione sny są celowo realistyczne – ale mieć do dyspozycji taki budżet i zrobić pozbawiony wyobraźni film o snach to gorzej, niż skompletować obsadę z najlepszych karateków świata i nie umieścić w filmie ani jednej sceny walki.
Nolan od czasu do czasu próbuje wykreować oniryczne widoki, ale zupełnie nie rozumie specyfiki snów. Ich wyjątkowość nie polega na tym, że śniący tworzy imponujące krajobrazy przypominające scenografię z filmów katastroficznych. Charakterystyczne dla snów są raczej szczegóły niepasujące do ogólnie rozpoznawalnej wizji świata. Dobrym przykładem byłyby książki zapisane dziwacznymi literami, które jednak śniący potrafi odczytać, albo kwadratowe koła poruszających się normalnie samochodów. Mimo ogromnego budżetu Incepcja nie uchwyciła nawet ułamka wyjątkowości sennych obrazów. Nolan postawił na niepotrzebną widowiskowość – u niego przed przebudzeniem senna scenografia wali się jak podczas trzęsienia ziemi. Czy wasze sny kończą się w ten sposób?
Budżet może być paradoksalnie wadą filmu, ponieważ do wykreowania onirycznej atmosfery nie potrzeba góry pieniędzy. Potwierdził to wiele razy David Lynch, którego względnie tanie filmy są o wiele bardziej „senne” niż Incepcja. Udowadniali to także twórcy Donniego Darko, Koszmaru z ulicy Wiązów, Las Vegas Parano, Requiem dla snu, Zakochanego bez pamięci… Gdyby reżyser musiał wysilić wyobraźnię, a nie procesory, mógłby powstać znacznie lepszy film.
Dwa gwoździe do trumny Incepcji to muzyka i montaż. Już w Batmanach Nolan wykazywał skłonności do nierozróżniania form filmowych. Cięcie dialogów i przeplatanie ich innymi scenami w połowie słowa można wybaczyć w zwiastunach, tak samo, jak rytmizowanie akcji coraz bardziej dramatyczną, „budującą się” muzyką. W pełnym metrażu trailerowa stylistyka sprawdza się kiepsko. Jeśli film jest adaptacją komiksu na taką formę można przymknąć oko, gdyż wpisuje się w konwencję ogólnego przesadyzmu, lecz w Incepcji zwiastunowy montaż jest męczący.
Co gorsza, przez większość filmu muzyka stara się stworzyć wrażenie, że już za moment stanie się coś wielkiego, nadejdzie ogromna, niesamowita kulminacja – dzieje się tak nawet w spokojnych scenach dialogowych. A kiedy wreszcie dochodzi do kulminacji, kompozytor uderza z taką pompą, z tak przegiętą dramaturgią, że uszy zwijają się w trąbkę, starając się ochronić przed nawałnicą kiczu. Rozumiem jednak konieczność drastycznego zastosowania środków pobudzających: scenariusz jest pozbawiony jakichkolwiek emocji, więc za ich wywołanie musi odpowiadać część formalna.
Incepcja ma interesujący pomysł wyjściowy, ale na tym jej zalety się kończą. Oglądanie filmu przypomina przyglądanie się grze komputerowej. Fabuła jest nieistotna, króluje forma – ale widz nie może docenić nawet tego, jako że brak mu zaangażowania. Treść jest miałka i nudna, nie niesie żadnej głębszej myśli, nad którą można by się zastanowić po seansie. Nolan dał ciała, choć na jego obronę można powiedzieć, że spadł z wysokiego konia.
Tekst z archiwum film.org.pl (09.08.2010).