search
REKLAMA
Zestawienie

FORREST GUMP, reżyseria PATRYK VEGA. Jak wyglądałaby KLASYKI KINA według twórcy Botoksu

Jacek Lubiński

25 października 2018

REKLAMA
Co by było, gdyby ten polski reżyser odpowiadał za klasyczne tytuły kinematografii, nie tylko rodzimej. Wstęp mówi właściwie wszystko, co powinniście wiedzieć, a o co nie chcielibyście nawet zapytać. Zatem nie przedłużając, oto kilka przykładów znanych i lubianych produkcji posypanych Vegatą. Uwaga, brzydko piszom!

Apollo 13

Lata 60. – wersja alternatywna. Polska z pomocą czerwonych towarzyszy pragnie wysłać jako pierwsza człowieka na Księżyc (w tej roli debiutant Tomasz Hanksicki). Wkrótce na kontrolowanym przez Warszawę kosmodromie pod Radomiem dochodzi do historycznego startu. Niestety czas goni, a materiałów jest mało, więc wszystko się szybko pierdoli i trójka odważnych – wśród nich czołowa polska feministka, Jagna (Olga Bołądź) – musi walczyć o przetrwanie pośród mroków kosmosu. I choć Moskwa od razu chce wszystko zatuszować, na Ziemi trwa master plan sprowadzenia bohaterów z powrotem i ich bezpieczne wodowanie w zimnych falach kwietniowego Bałtyku…

Na moje oko w chuj daleko

Całość zrealizowana jest na tak zwanego żywca, przy minimalnym użyciu efektów komputerowych, za to z wykorzystaniem licznych pozostałości po Bloku Wschodnim (przy czym budżet nigdy nie zostaje ujawniony). Gotowe dzieło to olbrzymi sukces, na którym w kinie melduje się aż 46 milionów Polaków, z czego aż 10 naturalizowanych dla podbicia statystyk. Niestety na festiwalu w Gdyni krytycy kręcą nosem, przyznając filmowi tylko jedną statuetkę, w nieistniejącej kategorii „najlepszych prawdziwych efektów specjalnych” (do dziś nikt nie wie, jak wykonano niektóre ujęcia zdezelowanego statku na tle rozgwieżdżonego nieba, ale niektórzy łączą to z tak zwanym „incydentem Kaszubskim”, w trakcie którego doszło do licznych zgłoszeń UFO). Tytuł polski to Swaróg X.

Klasyczny cytat: „Warszawo, coś się zjebało!”.

Artysta

Niemy, czarno-biały eksperyment Vegi, który tym razem za pomocą obrazów opowiada o artyście malarzu z Płocka, po godzinach będącym super szpiegiem, pseudonim „Gieniek” – w tej roli Borys Szyc – uprzykrzającym życie wrednym naziolom, komuchom i innym najeźdźcom w trakcie II wojny światowej. Lecz po ponad połowie seansu okazuje się, iż jest to tylko fasada i w rzeczywistości przez cały ten czas obserwowaliśmy jedynie najnowszy hit kinowy popularnego aktora Żorża Walętego (w tej roli cały czas Szyc), który zaczyna przechodzić kryzys tożsamości na wieść o nadchodzącej dominacji produkcji dźwiękowych, czyli takich, w których trzeba się odezwać. Dla pochodzącego z nizin społecznych Żorża jest to nie lada problem, jaki usiłuje przeskoczyć wspólnie ze swoim żydowskim przyjacielem Majstrem, który tym samym wyprzedza swoje czasy, stając się pierwszym coachem ever…

Ale że co że jak to kurwa

Niestety reżyser tak bardzo zainteresowany jest filmowym wcieleniem bohatera, że na resztę zwyczajnie czasu zabrakło. Dlatego też całość nagle się urywa, po czym pojawia się stosowna plansza z napisem „ciąg dalszy nastąpi…”. Ale ponieważ film nie okazał się takim sukcesem, jakiego spodziewali się producenci (do kin poszła zaledwie połowa Polski), toteż nic nie następuje, co prowadzi do wielu teorii spiskowych. Jedna z nich pyta wprost: co tu się odjebało? Lecz odpowiedzi Vega nigdy nie udziela i w rezultacie jego produkcja, jako jedyna w dorobku, trafia do tak zwanego nurtu piwnicznego, gdzie w trzecim obiegu polegającym na jednoczesnym katowaniu filmu ze zdartego VHS-a i słuchaniu elektroniczno-fortepianowego podkładu na zakurzonym gramofonie, szybko zyskuje status dzieła arcykultowego. Tytuł: Miszczu.

Klasyczny cytat: „…..”

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA