HORRORY klasy B z lat 80., których NIE ZNASZ, a powinieneś
Roboty śmierci (reż. Jim Wynorski, 1986)
Mało kto na myśl o ochronie centrum handlowego wyobraża sobie stalowe kraty oraz zaawansowane technologicznie roboty. Myślimy raczej o starszym panie z krótkofalówką i drugą grupą inwalidzką. Twórcy Robotów śmierci poszli o krok dalej i dali nam cuda techniki, które strzelają wiązkami laserowymi w potencjalnych złodziei. Sprawy komplikują się za sprawą potężnej burzy, więżącej grupę nieświadomych nastolatków z robotami, które są w trybie zabijania. Sama fabuła i wykonanie wskazują na klasyczne dzieło kina klasy B, jednak niech was to nie zwiedzie. Widać, że twórcy byli skupieni na celu, jakim jest rozrywka oraz wywołanie ekscytacji u widza. Mimo iż pozornie mamy do czynienia z ujęciem komediowym, to jednak produkcja wypełniona jest po brzegi horrorowymi elementami. Nie przywiązujcie się za bardzo do obsady, gdyż istnieje duże prawdopodobieństwo, że kolejny aktorzy będą ginęli w widowiskowy sposób. Ale nic dziwnego, producentem bowiem została legenda bardzo złego kina, czyli Roger Corman.
Uliczny chłam (reż. Jim Muro, 1987)
Produkcja ta jest prawdziwą ucztą dla fanów złych filmów oraz czarnego jak smoła humoru. Właściciel nowojorskiego sklepu monopolowego znajduje w swojej piwnicy starą, pokrytą pajęczynami skrzynkę z alkoholem. Postanawia sprzedać ją za dolara za butelkę miejscowym bezdomnym. Po wypiciu likieru ludzie zaczynają dosłownie zamieniać się w kałużę ludzkiej mazi. Jak na kino klasy B mamy tu nagromadzenie tematów tabu, zaczynając od morderstwa, poprzez gwałt, rasizm, nekrofilię, a na brutalności policji kończąc. Nie jest to więc produkcja dla każdego. Sam reżyser pozbył się wszelkiego rodzaju zahamowań na rzecz nieskrępowanej wyobraźni. Mamy więc dzieło, które jest mroczne, pokręcone, pomysłowe i zasługujące na uwagę. Choć bardzo bym chciała, by produkcja dużo bardziej zgłębiła wiele istotnych tematów społecznych, to jednak finalnie to groteskowy i mroczny film, który balansuje na granicy dobrego smaku. To pozycja obowiązkowa, choć osoby o słabych żołądkach powinny w trakcie seansu na siebie uważać.
Żywe trupy (reż. William Wesley, 1988)
Jeśli będziecie sugerowali się polskim tytułem, to niestety, ale mija się on z prawdą. Nasi bohaterowie muszą bowiem zmierzyć się z demonicznymi strachami na wróble, jak wskazuje oryginalny tytuł, a nie z zombie z piekła rodem. Produkcja skupia się na grupie byłych żołnierzy, która kradnie trzy miliony dolarów. Niestety na skutek komplikacji ich samolot ląduje na środku pola kukurydzy, gdzie znajduje się opuszczony dom, pilnie strzeżony przez strachy na wróble. Mimo kuriozalnego opisu to jedna z zapomnianych horrorowych perełek lat 80., którą naprawdę warto zobaczyć. Jeżeli marzył wam się niskobudżetowy Predator, to jest to pozycja wręcz idealna. Mamy więc twardych żołnierzy, wyizolowane miejsce, zabójcze strachy na wróble oraz gęstą atmosferę. Czego fan horrorów może chcieć więcej? Twórcy zastosowali ciekawy zabieg, który działa za każdym razem – pokazuj mniej. Dlatego też sceny z głównymi antagonistami są naprawdę przerażające. Jeśli jednak przyjdzie wam do głowy szukanie jakiekolwiek logiki w tejże produkcji, to nawet nie próbujcie, bo to zmarnowany trud oraz możliwość pozbawienia się świetnej zabawy przed telewizorem.