search
REKLAMA
Zestawienie

GWIEZDNE WOJNY DISNEYA KONTRA KLASYCZNA TRYLOGIA. Co wyszło lepiej, co gorzej?

Filip Pęziński

4 maja 2018

REKLAMA

Drogi czytelniku, jeżeli uważasz, że Kathleen Kennedy jest odpowiedzialna za wszystkie grzechy ludzkości, Han Solo powinien być nieśmiertelny, a Luke Skylwalker nie lubi kosmicznego mleka, to zdecydowanie powinieneś zamknąć ten artykuł i wrócić do oglądania wyrwanych z kontekstu wywiadów z Markiem Hamillem. Poniżej znajdziesz co prawda kilka grzechów filmów Disneya, ale też pięć aspektów, które moim zdaniem wyszły lepiej niż w kultowych filmach Lucasa. Jeśli jeszcze zatem czytasz ten tekst, to serdecznie zapraszam do zapoznania się z tym kontrowersyjnym zestawieniem!

UWAGA: SPOILERY!

LEPIEJ: Szturmowcy

Powiedzmy sobie szczerze – szturmowcy w oryginalnej trylogii pełnili rolę ruchomych celów dla protagonistów, samemu mając z celnością problemy dziś już memiczne. Pojedyncze słowa, które udało im się wypowiedzieć, sugerowały, że raczej nie grzeszą inteligencją. Filmy Disneya nie tylko sprawiły, że szturmowcy stali się zagrożeniem (pacyfikacja wioski na Jakku, atak na kantynę Mos Kanaty czy walka z Phasmą w Ostatnim Jedi), budzili respekt (Deathtroopers z Łotra 1!), w końcu dowiedzieliśmy się czegoś więcej o ich przeszłości i szkoleniu, a szturmowiec-dezerter (Finn) stał się jednym z głównych bohaterów nowej trylogii.

GORZEJ: Gwiazda Śmierci

Na trzy części oryginalnej serii, w aż dwóch bohaterowie musieli w finale zniszczyć Gwiazdę Śmierci, ale dopiero J.J. Abrams sprawił, że motyw stał się odgrzewanym, niesmacznym kotletem. Baza Starkiller (czyli nowa, większa Gwiazda Śmierci) to zdecydowanie najsłabsze ogniwo Przebudzenia Mocy. Wątpliwości budzi nie tylko sposób, w jaki działa, ale fabularnie też przyczynia się do dyskusyjnej jakości rozwiązania wątku Nowej Republiki. Co jednak najgorsze – bitwa nad bazą to najmniej angażująca kosmiczna potyczka w całej serii.

carrie soundtrack cover

LEPIEJ: Śmierć mentora

Zaczyna się robić kontrowersyjnie, bo uważam, że – nawet mimo mojej ogromnej miłości do Bena Kenobiego w interpretacji sir Aleca Guinnessa – śmierć Hana Solo w Przebudzeniu Mocy wypadła o wiele mocniej i bardziej emocjonalnie. Oto pożegnaliśmy największego zawadiakę w kosmosie, wielkiego szmuglera i bohatera Rebelii. Postać, w którą niepodrabialny Harrison Ford wcielał się w czterech filmach Sagi. Dawny zawadiaka oddał życie, przegrywając walkę o duszę swojego syna. Nie kryłem łez.

GORZEJ: Śmierć złoczyńcy

Śmierć Snoke’a w Ostatnim Jedi robi wrażenie. Głównie dlatego, że zupełnie się jej nie spodziewamy i trudno nie docenić odwagi w tej decyzji Riana Johnsona. Niestety, fakt, że Snoke znika z ekranu, nie racząc poinformować nas kim był, skąd jego potęga i co robił, kiedy galaktyką rządził Palpatine, wciąż pozostaje lekkim niesmakiem. Dodatkowo nie ma tutaj mowy o poziomie emocji towarzyszącej śmierci Imperatora, kiedy to Darth Vader poświęcił swoje życie i, nawracając się, uratował syna z rąk swego mistrza.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA