Filmy SCIENCE FICTION, o których NIE WIEDZIAŁEŚ, że powstały na bazie filmów innego gatunku
Kultura popularna to worek bez dna, w którym znajduje się wiele pomysłów i kulturowych mitów. Gdy twórcy do tego worka sięgają, nie zawsze wyciągają coś oryginalnego. Niektóre filmy nie dają po sobie poznać, że czerpią ze zgoła innych wzorców i stylów, niż same stanowią. Iluzja działa na nas tak doskonale, że nie zaglądamy w głąb. Oto kilka filmów science fiction, które uwiodły nas jako fantastyka, choć ich scenariusze oparte zostały na pomysłach reprezentantów innych gatunków.
„Odległy ląd”
Ten nieco zapomniany film z Seanem Connerym w roli głównej opowiada o sytuacji, w której nowy szeryf przybywa na Io, jeden z zasiedlonych księżyców Jowisza i z miejsca zaczyna koncentrować się na sprawie tajemniczych samobójstw. Kiedy wychodzi na jaw, że ofiary zażywały narkotyk dostarczany przez samego zarządcę osady górniczej, wówczas szeryf musi zdecydować, czy faktycznie dalej chce grzebać w tym bagnie. Profil szeryfa – jako ostatniego sprawiedliwego, chcącego za wszelką cenę utrzymać ład w osadzie – nie wziął się znikąd. Odpowiada on pewnemu toposowi, który funkcjonuje od dawna w kulturze. Jego znakomitą realizacją był western W samo południe z 1952 roku. Tam w szeryfa wcielił się Gary Cooper. Odległy ląd uznawany jest za fantastyczno-naukowy remake tego filmu.
„Mój własny wróg”
W filmie Wolfganga Petersena przenosimy się do XXIII wieku, gdy ludzie skonfliktowani są z kosmitami. W wyniku jednego ze starć przedstawiciele obydwu ras trafiają na odległą planetę. Z początku są, co oczywiste, nastawieni do siebie wrogo, z czasem jednak przełamywane są lody i początkowa nienawiść ustępuje akceptacji. To opowieść ucząca tolerancji, ale także hołdująca idei człowieka jako członka wspólnoty, mogącego dzięki współpracy przetrwać nawet w najtrudniejszych warunkach. To też film o tym, że wojna, strony konfliktu, ale także pojęcie granic i rasy to kulturowo narzucone okowy, które po zrzuceniu pozwalają bez pardonu nawiązać relacje z drugą, wydawać by się mogło obcą istotą. Pomysł spotkania przedstawicieli dwóch odrębnych światów został wcześniej zaprezentowany w filmie Piekło na Pacyfiku z Lee Marvinem i Toshirō Mifune w rolach głównych. Zamiast kosmosu i odległej planety mieliśmy tam bezludną wyspę i dwóch żołnierzy ogarniętych szałem II wojny światowej.
„Avatar”
O tym, że jeden z największych hitów kasowych w historii kina został oparty na dość banalnej historii, mówiło się już w dniu jego premiery. James Cameron wykorzystał przy pisaniu scenariusza bardzo dobrze znane schematy fabularne, kreśląc w ten sposób historię człowieka, który w imię miłości i oddania słusznej sprawie (ocalenia drugiej kultury oraz środowiska naturalnego przed wrogą eksterminacją) sprzeniewierza się swojej własnej rasie, a co za tym idzie, redefiniuje swoją tożsamość. Trzeba więc zwrócić uwagę, że Pandora zamieszkała przez Na’vi to tylko inaczej wyglądające okoliczności czegoś, co bardzo dobrze znamy z naszych dziejów – metafora ciemnej strony kolonializmu jest tu bardzo wyraźnie odczuwana. Pomysł, na podstawie którego bohater odnajduje łączność z obcą sobie kulturą, odnajdując w niej miłość i sens, stanowi analogię do takich filmów jak Pocahontas czy Tańczący z wilkami. Cameronowi nawet zarzucano plagiat, akurat nie w odniesieniu do dwóch wspomnianych filmów, ale z oskarżeń się, co oczywiste, wybronił.
„Zakazana planeta”
To z pewnością jeden z ważniejszych filmów science fiction w historii. Dość powiedzieć, że to pierwszy tytuł tego gatunku, w którym akcja została osadzona w kosmosie. To właśnie Zakazaną planetę można uznać za protoplastę serii Star Trek, gdyż fabuła filmu koncentruje się na eksploracji kosmosu. Co może jednak wydać się dalece zaskakujące, scenariusz Zakazanej planety został jawnie oparty na szekspirowskiej sztuce pt. Burza, a jak łatwo się domyślić, słynny siedemnastowieczny twórca nie pisał swojego dzieła z myślą o naukowej fantastyce, bo w jego czasach taki termin jeszcze nie istniał. Autorom Zakazanej planety spodobał się jednak motyw z Burzy, wedle którego wiekowy ojciec wraz ze swą córką trafiają na wyspę. Morze zastąpiono kosmosem, statek przybrał formę statku kosmicznego, a odwiedzająca ojca załoga stała się ekipą kosmicznej misji eksploracyjnej. Konflikty także zostały na swoim miejscu, z tą różnicą, że tutaj wspiera je technologia. Warto film zobaczyć choćby dla roli Leslie Nielsena, w późniejszych latach bardziej znanego jako aktora komediowego.
„Kapsuła ratunkowa”
To jeden z tych remake’ów, który został przez historię słusznie zapomniany. Trudno przyrównać bowiem jego jakość do jakości filmu, na którego pomyśle został oparty. W końcu mowa o dziele samego Alfreda Hitchcocka, co prawda nakręconego we wczesnych, mniej znanych latach jego kariery, ale jednak. Łódź ratunkowa z 1944 to film, który przedstawia sytuację intrygującego konfliktu i zagrożenia – grupa rozbitków ocalałych z katastrofy frachtowca przyjmuje na swój pokład kapitana niemieckiej łodzi podwodnej, oczywiście w trakcie trwania II wojny światowej. Kapsuła ratunkowa z 1993 roku zamienia okoliczności wodne na kosmiczne, pozostawiając trzon opowieści bez zmian. To zresztą kolejny przykład filmu, w którym dostrzeżono analogię między wodą a kosmosem – obie te przestrzenie charakteryzują się bezkresem, pogłębiającym uczucie zagubienia postaci.
„Na skraju jutra”
To może mniej dosłowny przykład nawiązania, ale jednak – podobieństwa widoczne są gołym okiem. Podczas gdy Na skraju jutra w fantastyczno-naukowej otoczce opowiada o przeżywaniu tego samego dnia w kółko, tuż po śmierci, wcześniej pomysł ten zaprezentowany został w komediowym Dniu Świstaka. Tom Cruise nie potrafi jednak żartować tak jak Bill Murray, Na skraju jutra to znacznie bardziej efektowna i znacznie bardziej poważna historia o powtarzalności i efekcie déjà vu. Swym stechnicyzowanym kostiumem chyba jeszcze bardziej film nawiązuje do gier komputerowych, w których dotknięty śmiercią bohater odradza się w ostatnim punkcie kontrolnym, by raz jeszcze postarać się sprostać wyzwaniu. W Dniu Świstaka z kolei uczyniono z tego motywu oręż do sytuacyjnych żartów, co dało bardzo oryginalny efekt.
„Star Trek II: Gniew Khana”
Z wszystkich kilkunastu części filmowej sagi Star Trek to właśnie Gniew Khana uznawany jest za odsłonę najlepszą i najciekawszą. Ma to nieskrywany związek z postacią charyzmatycznego antagonisty filmu, pogrążonego w obsesji na punkcie chęci zniszczenia statku USS Enterprise. Może to brzmieć znajomo, ponieważ postać Khana została zbudowana na postaci kapitana Ahaba, maniaka, antybohatera powieści i filmu Moby Dick, zafiksowanego na punkcie chęci upolowania tytułowego białego wieloryba. Jeśli wydaje się wam, że ta analogia jest nieco naciągana, wystarczy przyjrzeć się momentowi śmierci Khana. Bohater używa dokładnie tych samych słów, co jego książkowy pierwowzór, raz jeszcze podkreślając nienawiść i gniew odczuwane w stosunku do swego celu.
„Robinson Crusoe on Mars”
To dość oczywisty przykład, ale i tak warto o nim wspomnieć choćby dlatego, by przypomnieć, że słynne Przypadki Robinsona Crusoe Daniela Defoe przyczyniły się do powstania filmu science fiction. Działa tu podobna zasada, jak we wcześniejszych, nomen omen, przypadkach tego zestawienia, otóż bezludna wyspa zostaje zastąpiona bezludną planetą, a morskie otoczenie – kosmosem. Film z 1964 raczej należy traktować jak ciekawostkę, gdyż ma niewiele do zaoferowania względem innych prób adaptacji klasycznej powieści Defoe, prócz – rzecz jasna – radykalnego odświeżenia scenerii. W bardzo podobne tony uderzył po latach Ridley Scott w swoim Marsjaninie i jest to film znacznie lepiej absorbujący i posiadający znacznie więcej atutów, ale jak łatwo zauważyć, został on już nakręcony w duchu nowoczesnej superprodukcji, a nie za garść b-klasowych dolarów.
BONUS: „Gwiezdne wojny”
Nie jest to czystej maści science fiction, bo bliżej dziełu George’a Lucasa do fantasy, ale i tak warto wspomnieć o tym filmie z racji związku z kosmosem. Otóż wielu znawców jest zdania, że George Lucas, zafascynowany twórczością Akiry Kurosawy, zawarł w swoim dziele wiele zapożyczeń z Ukrytej fortecy. Może nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, ale po analizie da się dostrzec, że szereg kluczowych dla Gwiezdnych wojen postaci ma charakter japońskich pierwowzorów. Wątek jakoby młoda arystokratka bratała się z dojrzałym generałem, by przewieźć wartościowy ładunek, także brzmi znajomo. Ponoć Lucas bardzo chciał zatrudnić Toshirō Mifune do roli Obi-Wana, ale jak wiadomo, nie udało się.