Filmy SCIENCE FICTION, których ewentualny REMAKE byłby NIEMOŻLIWY
Wśród klasyków kina SF znajdą się takie filmy, które ze względu na perfekcyjne wykonanie lub konstrukcję fabularną kompletnie nie nadają się do ewentualnego remake’u. Są na to wciąż za dobre. Oto kilka przykładów.
Park Jurajski
Trudno jest mi patrzeć na dzieło Spielberga po latach inaczej niż w kontekście dzieła idealnego. Nie mam zamiaru spierać się o ewentualne detale związane z logiką i o to, czy welociraptory faktycznie mogły chwytać klamki. Pieprzyć to. Ten film to definicja magii kina, działa na widza wszystkimi zmysłami, ma kapitalny timing ze stopniowym budowaniem napięcia (co Spielberg umiejętnie zapożyczył ze Szczęk lub Pojedynku na szosie), podkręcany oszałamiającą muzyką Johna Williamsa, scenerią i co bodaj najważniejsze – efektami specjalnymi, które wciąż wyglądają zjawiskowo. Wypadło to tak oryginalnie, że film z miejsca zyskał własną osobowość, przez co bardzo trudno byłoby się z tym mierzyć po latach. Stworzenie nowej serii o dinozaurach jest możliwe, bo to szeroki temat. Podrobienie tego, co zrobił Spielberg – nie, tego się nie da. Przekonali się o tym twórcy rebootów.
Donnie Darko
Kultowy film, który swoją popularność zyskał głównie za sprawą zagadkowości. Z pewnością nie udałoby się tego powtórzyć, bo nie dałoby się nas, w takim stopniu jak za pierwszym razem, zaskoczyć. Ale czy Jake Gyllenhaal jest aktorem, którego nie dałoby się zastąpić? Mam tu wątpliwości. Nie mniej idealnie jego rola zgrała się z tajemniczością widowiska Richarda Kelly’ego, a sam film jest dziś postrzegany jako coś niepowtarzalnego, bardzo trudnego do zadziałania drugi raz. Jeśli do niego wracamy, to nie po to, by zostać zaskoczonym, ale po to, by raz jeszcze zanurzyć się w odmętach tego snu, poczuć jego klimat. Nie udałoby się powtórzyć tego sukcesu, co nie znaczy, że ponowny sukces nie byłby potrzebny. Przyznać bowiem trzeba, że z punktu widzenia finansowego Donnie Darko był rozczarowaniem.
Predator
Oczywiście da się zrobić dobry film o Predatorze, wciąż, co pokazuje przykład Predators czy niedawnego Prey. Natomiast w żaden sposób nie będzie możliwe odświeżenie Predatora z 1987. Po pierwsze dlatego, że kultowych filmów się nie rusza i generalnie nie ma potrzeby poprawiania tu czegokolwiek, bo to w swojej kategorii – akcyjniaka SF – wciąż najwyższa półka. Ale nie w tym rzecz, ściśle mówiąc, bo najważniejsze, że konstrukcja fabularna tego tworu nie zawiera w gruncie rzeczy niczego oryginalnego (ot, grupa wyrostków ściga potwora w dżungli, nie wiedząc, że sami są zwierzyną), a sam film za bardzo oparty jest na postaci głównej, by w jakikolwiek sposób zawdzięczał swój sukces właśnie rozłożeniu akcentów fabularnych. Predator w takim zestawieniu i z takimi twarzami się po prostu udał i mam wrażenie, jest to kult i sukces w żaden sposób nie do powtórzenia. Nie da się wejść w buty Arnolda w tej roli, choć można – jak pokazał przykład Predators – zrobić coś na zasadzie wariacji, choć to i wciąż nie będzie remake 1 do 1.
Obcy – 8. pasażer Nostromo
Sytuacja analogiczna jak z pierwszym Predatorem. Postać Ksenomorfa jest w centrum tej historii i to ona zapisała się w historii kina, przewyższając kultem same filmy nawet. Nie mam zatem wątpliwości, że potwór będzie nadal eksploatowany i zestawiany w co rusz innych sytuacjach kryzysowych, scenarzyści mają szerokie pole manewru, mniej więcej tak szerokie, jak szeroki jest kosmos. Ale Nostromo jest nietykalny, raz z racji perfekcyjnego wykonania, dwa, że w dużej mierze jego fabuła opiera się na efekcie zaskoczenia. Znacznie lepiej rozpisać scenariusz z zaskoczeniami, o których widz nie wie, niż jechać po ścieżce wytyczonej przez Ridleya Scotta. Film pozostanie zatem raczej niedoścignionym wzorem w tej materii. Mam nadzieję, że Fede Álvarez, autor nowego filmu z serii, pokornie zdał sobie z tego sprawę i zaprezentuje w Romulusie coś ciekawego, nie próbując na siłę podrabiać oryginału (zwłaszcza że fabularnie filmy mają być sobie bliskie).
Przez ciemne zwierciadło
Proza Philipa K. Dicka jest na tyle plastyczna, że może podlegać dowolnej interpretacji. Nie mam wątpliwości, że twórczość amerykańskiego pisarza to wciąż mało zagospodarowana kopalnia pomysłów na ciekawy film lub serial SF. Jednym z bodaj najlepszych filmów adaptujących Dicka jest Przez ciemne zwierciadło Richarda Linklatera. Film wyglądający jak jeden z narkotycznych odlotów pisarza w istocie o tym samym właśnie opowiada – osią fabuły filmu jest bowiem pewna substancja, od której uzależnia się bohater. Ogląda się to świetnie, ale to, że film byłby trudny do odświeżenia, wynika głównie z jego stylistyki. Nakręcony z udziałem techniki animacji rotoskopowej prezentuje się w sposób dalece oryginalny, niby dając nam żywych aktorów, a jednak rysując ich kreską. Efekt ten podkręca klimat odrealnienia. Oczywiście, że jakiś reżyser mógłby wpaść na pomysł ponownej adaptacji Przez ciemne zwierciadło Dicka, tylko pytanie brzmi – po co? Metoda obrana przez Linklatera zdaje się idealnie nadawać do tematyki powieści, wręcz można powiedzieć, że się z jej wydźwiękiem zespala.
Mechaniczna pomarańcza
Teoretycznie istnieją przesłanki za tym, by Mechaniczną pomarańczę poddać liftingowi. Film trochę postarzał się wyglądem, scenografia i kostiumy z pewnością zasługują na większy rozmach. Być może jest też kilka aspektów socjologicznych, które powinny zostać zaktualizowane – z racji wszędobylskiej poprawności politycznej, ewentualny remake powinien być bardziej inkluzywny, bardziej woke. Powiedzmy jednak głośne SPRZECIW temu sposobowi myślenia w kontekście dzieła Stanleya Kubricka. Nie ma najmniejszego sensu jego podrabianie, poprawianie z tego względu, że Kubrick zaprezentował film w wydźwięku w pełni uniwersalny, wyprzedzający swoje czasy. To historia rozkładu moralnego, dekadencji wynikającej z dobrobytu i nudy, zła, które może zaistnieć w każdym z nas. To cywilizacja w krzywym zwierciadle. Paraboliczna konstrukcja fabuły, w której ważna jest zatem umowność, niespecjalnie nadaje się do remake’u, który co do zasady ma pokazywać dane dzieło w lepszym, korzystniejszym świetle, z udziałem nowoczesnych technik. Nie ma to większego sensu tutaj. Inna sprawa, że w żaden sposób nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek mógł wejść w buty Malcolma McDowella. Ale uwaga, mam jednak niepopularną opinię o Odysei kosmicznej tego samego reżysera. Abstrahując od tego, że to niewątpliwe arcydzieło, mam wrażenie, że dałoby się złożyć temu filmowi hołd poprzez remake, tak jak zrobiono to z Solaris czy Psychozą.
Powrót do przyszłości
Zawsze uważałem, że ten koncept da się kontynuować. Jakieś dzieciaki znajdują zakurzoną pracownię i wynalazek pewnego doktorka i proszę bardzo, nowa przygoda gotowa. A zatem sequel – czemu nie, remake – zdecydowanie nie. Wydaje się jednak rzeczą dalece karkołomną, próba stworzenia 1 do 1 tego, co oddał przed ekrany Robert Zemeckis przy udziale Michaela J. Foxa i Christophera Lloyda. Ten film chyba za mocno zakorzenił się w popkulturze, by dało się wiarygodnie stworzyć jego nową wersję. Ciszy się w dodatku zasłużonym i nieprzerwanym uznaniem od długich lat. Nie jest to nikomu potrzebne, a plotki, jakoby studio rozważało nową odsłonę z dziewczyną w roli głównej, można wsadzić między bajki. Nie ma to najmniejszego sensu, ta przygoda jest niepowtarzalna.
Melancholia
Lars von Trier to dla mnie jeden z najbardziej oryginalnych twórców kina. Ma swój osobliwy styl, z którym nie da się polemizować. Swego czasu, chcąc lub nie chcąc, nakręcił science fiction podszyte wyjątkowo egzystencjalną tematyką. Melancholia jest dla mnie do dziś jednym z najbardziej depresyjnych filmów, jakie widziałem, i chyba dlatego tak bardzo ją lubię – bo niczego nie udaje, od początku ma jasno nakreślony cel, którym jest uświadomienie nam życiowej beznadziei. Von Trier kreśli ten obraz jak za pociągnięciem pędzla, jest to jego ręka i jego emocje, nie da się tego w żaden sposób podrobić. Nie mam wątpliwości, że jest to film science fiction, którego odnowienie byłoby niemożliwe i, dodajmy, kompletnie niepotrzebne – po co, jeśli mamy do czynienia z formułą fabularną w pełni uniwersalną, odporną na upływ czasu?