Filmy, których nauczyciele NIE POKAŻĄ w szkołach, a POWINNI
Marzeniem prawie każdego ucznia jest klasowe wyjście do kina albo oglądanie filmów w trakcie trwania zajęć lekcyjnych. Nie dość, że można dzięki temu stracić zajęcia i uciec przed szkolną nudą, to jeszcze pojawia się okazja do obejrzenia czegoś ciekawszego w towarzystwie najbliższych znajomych. Szczęśliwi ci, którzy mieli szansę w takich przypadkach zobaczyć interesującą produkcję. Jako że decyzje są najczęściej podejmowane przez grono pedagogiczne, to zwykle koncentrują się one wokół ciężkostrawnego, rodzimego kina historycznego. Mimo że współczesna kinematografia oferuje paletę przeżyć, polski uczeń raz za razem musi przedzierać się przez okopy II wojny światowej i ponure czasy komunizmu. Odrzućmy choćby na chwilę szarą rzeczywistość i zastanówmy się, jakie filmy mogliby dla swoich podopiecznych wybierać nauczyciele, żeby zaszczepić miłość do X Muzy, przy okazji zachęcając do dyskusji na skomplikowane tematy dotyczące każdego z nas.
Requiem dla snu (2000), reż. Darren Aronofsky
Podobne wpisy
Wokół najbardziej znanego filmu Aronofsky’ego od lat toczy się dyskusja na temat jego walorów artystycznych. Jedni widzą w Requiem dla snu mistrzostwo formy, drudzy kicz i tandetę. Abstrahując od tego rodzaju dysput, należy pamiętać, że filmowy język autora Źródła jest bardzo zbliżony do tego, z czym na co dzień spotyka się współczesna młodzież. Już od dawna trudno doświadczyć w mediach poważnych dyskusji, a rzeczowość zostaje skutecznie wyparta przez jazgot i nachalne skandalizowanie. Reżyser przekazuje swoje tezy w podobny sposób, stawiając na szokowanie i emocjonalny szantaż, dzięki czemu tworzy mieszankę wybuchową. A że Requiem dla snu jest ostrzeżeniem przed wszelkiego rodzaju używkami i uzależnieniami, to znacznie lepiej pokazać uczniom ten film, aniżeli zaprosić policjanta, który na kasecie VHS puści amatorskie instruktaże z lat 90.
Słoń (2003), reż. Gus Van Sant
Wprawdzie dla polskiego ucznia, w przeciwieństwie do amerykańskiego, szkolne strzelaniny nie są chlebem powszednim, niemniej warto zaznajomić młodzież z fantastycznie nakręconym Słoniem. Ascetycznie prowadzona narracja pogłębia tragedię osób uczęszczających do Columbine High School, gdzie w 1999 roku doszło do jednej z najbardziej znanych masakr dokonanych przez przez nastolatków. Wprawdzie Gus Van Sant nie daje żadnych odpowiedzi na tacy, a jego dzieło ma bardzo niejednoznaczny wydźwięk, co ściągnęło na niego falę krytyki, niemniej jest to produkcja godna polecenia dla ludzi będących w tym samym wieku, co ofiary. Słoń to studium szkolnego mikroświata, gdzie drobne animozje i przelotne znajomości składają się na zróżnicowany obraz amerykańskiej społeczności, a pozornie błahe wydarzenia mogą prowadzić do tragedii. Warto wracać do tego filmu, by bezustannie przypominać o potrzebie rozmowy między ludźmi, o szacunku dla innych, a także o odwadze, którą każdy z nas powinien posiadać, by nie zamykać się we własnym kokonie, tylko interesować się kłopotami innych i pomagać w miarę swoich możliwości. Bo może być tak, że wystarczyłaby jedna rozmowa i odrobina ciepła, a niecne myśli ulotniłyby się niczym poranna mgła.
Syn Szawła (2015), reż. László Nemes
Wprawdzie tematyka dotycząca holokaustu nadal jest obecna w przestrzeni kultury, jednak w ostatnich latach nikt nie dał odbiorcom takiej szansy do wniknięcia w tkankę zniszczonej wojną rzeczywistości, co László Nemes w swoim debiutanckim Synu Szawła. Obłędnie prowadzona kamera przemierza obóz, by z pietyzmem przedstawić piekło, do którego trafiły ofiary nazistowskiego szaleństwa. Węgierski reżyser na przykładzie pracy jednego z członków Sonderkommando krok po kroku przeprowadza widzów po całej infrastrukturze zagłady, by opowiedzieć historię o dehumanizacji, zezwierzęceniu i chorym dążeniu do destrukcji wszelkich podstawowych norm, które uprzednio były wypracowywane przez setki lat cywilizacji. Takie filmy działają na wyobraźnię i na długo osadzają się na dnie sumień. Syn Szawła to na tyle mocno przedstawiona lekcja historii, że poznający ją uczniowie już nie będą musieli jej raczej po raz kolejny powtórzyć.
Utoya, 22 lipca (2018), reż. Erik Poppe
Czasami jednak nie trzeba wracać do dalekiej przeszłości, żeby skutecznie udowodnić, jak ekstremistyczne idee są w stanie zniszczyć ludzkie życie. Dla wielu młodych ludzi II wojna światowa to zbyt odległa epoka, by emocjonalnie przeżyć tragedię związaną z tym wydarzeniem. Lepiej zatem przedstawić niedawny zamach, z którego relację wielu mogło oglądać na żywo w telewizji, a do tego najlepiej posłuży Utoya, 22 lipca autorstwa Erika Poppego. Dziewięćdziesięciominutowa sekwencja zamachu przeprowadzonego przez Andersa Breivika, zaprezentowana w dodatku w jednym ujęciu, to emocjonalny kopniak w brzuch. Oczywiście doszło do cięć montażowych, ale są one na tyle skutecznie przykryte, że ma się wrażenie, iż uczestniczy się w ucieczce przed zamachowcem. Kamera czołga się z młodymi bohaterami, ukrywa w krzakach, a także nerwowo poszukuje sylwetki mężczyzny, by zerwać się w odpowiednim momencie do biegu o życie. Film Norwega dobitnie przypomina, że zamachy terrorystyczne nie są grą komputerową, a giną w nich prawdziwi ludzie. Twórca pozwala “wczuć się” w sytuację ofiar, co w wymiarze edukacyjnym jest nie do przecenienia.