SŁOŃ. Jeden zwykły dzień

Jeden z nich zmuszony do opieki nad pijanym, zataczającym się ojcem. Drugi przechadza się po szkole z aparatem w ręku, fotografując napotkane osoby. Trzeci idzie do swej dziewczyny. Czwarty dyskutuje na lekcji fizyki. Inni kończą lekcję wf-u, zaglądają do swych szafek, myją się, malują, rozmawiają w kafejce, jedzą, idą do ubikacji, śmieją się, spoglądają apatycznie, przechadzają się korytarzem, grają w gry komputerowe. Nie dzieje się tu nic niezwykłego. Żadnych sygnałów, ostrzeżeń, zapowiedzi. Dzień jak każdy inny, typowe amerykańskie przedmieście, typowa szkoła, piękna jesień, niebieskie niebo.
Kilka godzin z życia nastolatków stało się podstawą fabuły Słonia, filmu nagrodzonego Złotą Palmą w Cannes w 2003 r. To rekonstrukcja zbrodni, która miała miejsce w Columbine w 1999 roku, kiedy dwóch nastolatków zamordowało kilkanaście osób. Reżyser, Gus Van Sant, bardzo odważnie odtworzył wydarzenie, które wstrząsnęło życiem publicznym w Stanach Zjednoczonych. Słoń nie jest bowiem efektowny, wzruszający, szukający sensacji. Nikt nie znajdzie tu widowiskowych strzelanin, błyskotliwych zwrotów akcji, wielkich i intensywnych dramatów. Można nawet powiedzieć, że nic się nie dzieje, nikt się nie śpieszy. Kamera, jakby nieobecna, dyskretna i intymna, podąża długimi minutami, długimi ujęciami za plecami bohaterów. Idą oni po korytarzach i placach szkolnych, spotykają przyjaciół, wrogów, rozmawiają z nimi bądź nie zamieniają nawet jednego słowa. Jeszcze jeden zwyczajny dzień.
Gus Van Sant niczego nie udowadnia i nie analizuje. Jedynie przygląda się tym kilku chwilom życia kilkunastu nastolatków. Ta milcząca cisza płynąca z ekranu jest jednym z najodważniejszych zabiegów reżysera przyglądającego się zjawisku przemocy. Van Santa interesuje przede wszystkim tło całej historii, jej przeciętność, zwykłość, z której narodziła się masakra. Wszyscy bohaterowie są ukształtowani, mordercy wiedzą, co mają zrobić; ofiary żyją własnym życiem, nie spodziewając się śmierci. Tych kilka chwil, których jesteśmy świadkami jako widzowie, nie mają za zadanie angażować emocjonalnie czy dogłębnie przejmować, nie wywołują wielu uczuć. W pewnym momencie to zwyczajne bezpieczeństwo ulega rozkładowi, choć i zbrodnia, co zaskakujące, zdaje się być taka prozaiczna. I niespodziewana oczywiście, bo reżyser nie buduje klimatu zagrożenia. Tylko kroki bohaterów odmierzają czas pozostały do masakry.
Podobne wpisy
Wierzcie lub nie, ale chłód emocjonalny bijący z ekranu po prostu przeraża. Sam Słoń doskwiera bardziej niż cokolwiek, bo Gus Van Sant nie stawia żadnych tez, nie bada istoty okrucieństwa, nie tłumaczy zbrodni. Pozostawia za to wiele pytań, na których odpowiedź każdy znaleźć musi sam, bo reżyser nam tego zadania nie ułatwia. Traktuję to jako plus z kilku względów. Po pierwsze niejednoznaczność w przyglądaniu się tak delikatnemu obrazowi przemocy jest jak najbardziej na miejscu. Van Sant nie tworzy żadnego moralitetu, nie nazywa nic po imieniu, od niczego się nie dystansuje, ale i nie zagłębia się w problem. Po drugie, Słoń pozbawiony jest komentarza, a także zbędnego wartościowania – co jest złe, a co dobre, co niewłaściwe, a co moralne. Ten film to beznamiętny opis zwykłego dnia, który kończy się jednak niezwykle.