Filmy, które powinny być POKAZYWANE W SZKOŁACH (ale na razie raczej nie będą)
Trochę uogólniając, można powiedzieć, że społeczeństwo (jako ogół i tworzące je jednostki równocześnie) zazwyczaj cierpi ze względu na niedobory edukacji – czy to przejawiającej się wprost brakiem wiedzy, czy nierozwiniętą wrażliwością i empatią wobec drugiego człowieka. Poznanie tegoż (lub tejże) zazwyczaj skutkuje jakby mniejszą agresją i przewagą pozytywnych uczuć nad negatywnymi. Wszystko jednak zależy od wykształcenia w toku edukacji życiowej właściwego aparatu społeczno-psychologicznego. Inaczej mówiąc, nauczenia się dobroci. Ponieważ z tym bywa różnie, warto sięgać po mniej oczywiste metody nauczania – jedną z nich może być kino. W końcu chyba żadna inna sztuka w sposób tak sugestywny i kompleksowy nie potrafi przekazywać treści zapadających głęboko w pamięć. Być może droga do lepszego społeczeństwa wiedzie przez edukację kinem – tego nie wiem, ale pewnie nie zaszkodziłoby próbować. Dlatego też proponuję niezbyt długą (nie ma nic gorszego niż przytłoczenie treściami) listę filmów, które powinny być pokazywane w szkołach, by kształcić trochę wrażliwsze, trochę bardziej otwarte na świat i trochę lepsze przyszłe pokolenia. Zachęcam do lektury i samodzielnej aplikacji, zwłaszcza że w obecnym klimacie szkolne seanse tych filmów są cokolwiek wątpliwe.
Syn Szawła
Traumę, jaką dla nowoczesnych społeczeństw był Holokaust, trudno przecenić. Zagłada Żydów nie była pierwszą ani ostatnią masową eksterminacją ze względu na przynależność narodową czy etniczną, ale przeraża wyjątkową systematycznością i organizacją. Mimo tego doświadczenia wciąż żyjemy w cieniu rosnącej nienawiści i nieustannej groźby kolejnej kaźni – dlatego niestety, choć zapewne przyjemniej oglądać filmy o sprawach mniej ponurych, temat Szoah powinien być wciąż przywoływany w edukacji. Powstało naprawdę wiele lepszych i gorszych dzieł na temat zdarzeń z lat 40. XX wieku, ale chyba żaden nie nadaje się do szokowej terapii z nienawiści jak Syn Szawła. Brutalne wrzucenie widza w sam środek okrutnej rzeczywistości obozu zagłady pozwala zajrzeć głęboko w istotę odczłowieczenia, jakim był Holokaust. Skomplikowany moralnie obraz życia więźniów, bezlitosne traktowanie i dojmujące upodlenie człowieka są tu tak sugestywne, że powinny służyć wszystkim za przestrogę. Czasem nie można odwracać wzroku.
Missisipi w ogniu
Skoro o nienawiści mowa, nie można zapominać o jeszcze bliższej historycznie systemowej segregacji czarnej społeczności USA i związanego z nią mechanizmu pogardy na podstawie koloru skóry. Klasykiem, do którego najlepiej sięgnąć w tej kwestii, jest tu Missisipi w ogniu – rzecz o brutalnych morderstwach na amerykańskim południu, gdzie miejscami do dziś kwitnie ideologia różnicy rasowej rodem z najbardziej nieludzkich XVIII i XIX-wiecznych plantacji. Film Alana Parkera ogląda się świetnie, bo to precyzyjnie zrealizowany kryminalny procedural, a równocześnie nie można przejść obojętnie nad opartym na faktach zobrazowaniem, jak irracjonalna, ale boleśnie wymierna może być nienawiść jednego człowieka do drugiego tylko z powodu innego odcienia twarzy. A także jak dalece potrafią się zorganizować ludzie, byle bronić swojego przywileju i prawa do dyskryminacji.
Wszystko o mojej matce
Lekcja akceptacji i szacunku nie musi i nie powinna polegać na idealizacji odmienności czy gloryfikacji osób nienormatywnych. Kluczowe jest dostrzeżenie w „obcym” czy „dziwnym” człowieka – z pełnią jego/jej zalet, wad i niejednoznaczności. Tworzeniu takich właśnie skomplikowanych postaci poświęcił w zasadzie całą swoją karierę Pedro Almodóvar. Bodaj najlepszą lekcją w tej kwestii, jaką zaserwował swoim widzom Hiszpan, jest Wszystko o mojej matce – emocjonalnie szarpiący, słodko-gorzki portret dusz szukających swojego miejsca na świecie. Almodóvar pokazuje tu spektrum postaw wobec własnej tożsamości, łamanie sztywnych społecznych norm i uniwersalne ludzkie dramaty, jakie przeżywamy wszyscy niezależnie od identyfikacji, orientacji czy miejsca zamieszkania. Dzięki temu filmowi można nauczyć się patrzeć na każdą osobę jak na osobną, skomplikowaną historię i dostrzegać, jak ludzie są do siebie podobni mimo pozornych różnic.
Czasem w kwietniu
Podobnie jak Syn Szawła, film Raoula Pecka pokazuje jedną z największych tragedii humanitarnych z oddolnej perspektywy. O ludobójstwie w Rwandzie można mówić wiele, ale nic nie zadziała tak dobrze jako szczepionka przeciw nienawiści do sąsiada jak historia Augustina i Honoré, braci, których krwawy szał zbrodni postawił po przeciwnych stronach barykady. Być może Czasem w kwietniu nie jest najbardziej zniuansowanym filmem poświęconym temu, co stało się w kraju nad Jeziorem Wiktorii w latach 90., ale w sposób więcej niż wystarczający pokazuje, jak wielki był to dramat dla każdej jednostki, której przyszło wtedy tam żyć. Z tego, co zdarzyło się w Rwandzie, powinniśmy wszyscy wyciągnąć wnioski i odrzucić wszelkie usprawiedliwienia przemocy, nawet jeśli świat zdaje się nam mówić, że alibi jest bez liku.
Rana
W XX wieku miało miejsce więcej niż jedno ludobójstwo wyniszczające większość narodu. Dokonane w latach 1915–1917 przez władze Imperium Osmańskiego ludobójstwo Ormian to na kartach nauczanej w szkołach historii powszechnej fakt nieco zapomniany. A przecież mówimy o setkach tysięcy śmierci i jeszcze większej liczbie ludzkich dramatów, które skądinąd wpłynęły też na kształt reszty świata choćby przez liczne migracje do Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Seans Rany Fatiha Akina – filmu nie bez wad, nieco uogólniającego i melodramatyzującego tragedię, jaką zgotowali mniejszości ormiańskiej Turcy u schyłku imperialnego okresu swojej historii – może mieć więc walor przede wszystkim poznawczy, pokazujący marginalizowaną u nas część najnowszej historii. Pokazuje też przy okazji historyczne skomplikowanie tak ochoczo upraszczanego w mediach Bliskiego Wschodu i uniwersalność pewnych spraw, takich jak miłość, nienawiść czy uprzedzenia.