Film bezsprzecznie chory, szargający wrażliwość na najgłębszym poziomie. Szarga nerwy od początku do końca. Nadaje się na jednorazowy seans. Oprócz wyjątkowo chorej wizji przemocy, której opisy i analizy można spotkać w literaturze kryminologicznej, zawiera jednak ogólnie znaczącą refleksję nad życiem prostytutek. Chętnie polecałbym ten film wszystkim kierowcom ciężarówek, którzy mają odwagę skorzystać z usług roznegliżowanych pań wałęsających się w okolicach parkingów dla TIR-ów lub w okolicach zacisznych polanek, tam, gdzie drogi akurat przecinają mniejsze lub większe obszary leśne. Wątpię jednak, czy akurat kierowcy TIR-ów wpadną kiedyś na pomysł analizy tego, co jest przedstawione w The Bunny Game, i dlaczego ofiara zboczeńca ma na głowie maskę królika. Czy napisanie „polecam” będzie nie na miejscu?
Nad tym filmem ciąży dojmująca atmosfera smutku, nieuniknionego końca, beznadziei i bólu. Niekiedy powątpiewam, dlaczego kręci się takie filmy. Co gorsza, co myśleć o widzach, którzy czerpią autentyczną przyjemność z obcowania z tego typu kinem, przedstawiającym z niemałym pietyzmem skrzywione życie Rzeźnika? Ogląda się ten film z bólem. Przeżywa się go ciężko. Nie akceptuje się tego, co dzieje się na ekranie. Już sama sytuacja między bohaterem a chorą córką wystarczy, żeby zszargać nerwy, wystawić wrażliwość na próbę, czy jest się widzem-człowiekiem.
Pospastykujemy? Ten genialny, zaczepny film von Triera może spowodować ogromny przypływ emocji. Z jednej strony widz będzie się złościł na aktorów, że udają upośledzonych umysłowo. Z drugiej być może uzna to za ciekawy i podniecający eksperyment? Generalnie nie sposób tego obrazu pominąć w kinematografii ani usunąć go z głowy po obejrzeniu. Bynajmniej nie chodzi mi o manifest dogmy. Idioci są znacznie głębszym filmem. Spasykować oznacza nie tylko bawić się w „idiotę”, lecz poprzez udawanie go poznawać świat inaczej; rozumieć kogoś tak pogardzanego w społeczeństwie, jak osoba opóźniona umysłowo.
Krańcowość estetyczna – tak można by scharakteryzować River of Fundament, film z gatunku tych długich i operowych. Przyznaję, że od dziecka z teatrem i operą jestem blisko ze względów rodzinnych, może dlatego już na samą myśl o 6-godzinnymo filmie operowym mnie przeraziła. Mało tego, mimo słabości do opery, nie byłem w stanie przetrwać seansu – moje nerwy zgniótł patos, jego zgubne pojęcie jako czegoś, co ma widza zdeptać, a nie uwznioślić treść; być elementem powagi, lecz nie poważnej groteski. Polecam więc seans wszystkim tym, którzy mają nerwy ze stali i będą czerpać przyjemność z aktów śpiewanych w najmniej spodziewanych momentach.
Jedyny horrorowy rodzynek w tym zestawieniu w takim bardziej klasycznym rozumieniu kina grozy, czyli krew, bebechy i wymyślne sposoby umierania. Produkcja charakteryzuje się specyficzną konstrukcją – w dwóch godzinach twórcy zamknęli 26 opowieści o śmierci. Dzięki takiemu rozwiązaniu niedługo czeka się na kulminacje, jest się wystawionym ciągle na szybko rosnące napięcie – co nie byłoby możliwe w horrorze pełnometrażowym. Jest to więc znakomita propozycja dla wrażliwców, którzy chcą odbyć terapię szokową, której efektem będzie przyspieszone zakochanie się w takim gatunku filmowym, jaki jest horror.