Filmowy profiler #9. West Memphis 3 i szatańska histeria
Zdaję sobie sprawę, że tematyka kolejnego odcinka Filmowego profilera jest związana z filmem tylko połowicznie, na dodatek jest to film dokumentalny. Niemniej stanowi też podsumowanie mojej trwającej ponad dziesięć lat obsesji… więc chyba zdołacie mi to wybaczyć:)
W późnych latach 90. nie było chyba w Stanach Zjednoczonych osoby, która nie zetknęłaby się chociażby przelotnie ze sprawą West Memphis Three. Przyczyniła się do tego nieprawdopodobna popularność filmu dokumentalnego firmowanego przez HBO, Paradise Lost: The Child Murders at Robin Hood Hills, autorstwa Joego Berlingera i Bruce’a Sinofsky’ego, którzy uczestniczyli w sprawie praktycznie od początku, na bieżąco kompletując materiały. Kolejne dwie części, Paradise Lost: Revelations i Paradise Lost: Purgatory podejmują temat dalej, towarzysząc WM3 w kolejnych latach i tym samym stając się jedynym takim w historii zapisem polowania na czarownice i wypaczenia sprawiedliwości. Za podsumowanie trylogii służy nakręcony w 2012 roku, wyprodukowany przez Petera Jacksona i wyreżyserowany przez Amy J. Berg dokument West of Memphis, jak również – poniekąd – film fabularny The Devil’s Knot, oparty na książce dziennikarki śledczej z Arkansas, Mary Leveritt, pod tym samym tytułem. W rolach głównych wystąpili Colin Firth i Reese Witherspoon.
Zacznijmy jednak od początku.
5 maja 1993 roku, West Memphis w stanie Arkansas. Pam Hobbs niechętnie pozwala swojemu synowi, ośmioletniemu Steviemu Branchowi, na wyjście z domu. Malec jednak bardzo prosi – chce pochwalić się najlepszemu przyjacielowi, Michaelowi Moore’owi, swoim nowym rowerem. Pam ustępuje, ale nakazuje Steviemu wrócić nie później niż o 16.30. Chwilę po wyjściu chłopców do drzwi puka ich rówieśnik, Christopher Byers. Pam mówi mu, że się minęli; podekscytowany zawraca w progu i biegnie za kolegami.
Godziny mijają i Pam musi iść do pracy. Jest zła, że Steve nie dotrzymał obietnicy, ale nie przywiązuje do tego większej wagi. Jej mąż, ojczym chłopca i ojciec drugiego dziecka, córki Amandy, odwozi Pam do pracy i odbiera ją po zakończonej zmianie. To wtedy przerażona kobieta dowiaduje się, że syn nie wrócił i nie wiadomo, co się stało z nim i jego kolegami.
Wiele lat później trójka sąsiadów niezależnie od siebie zeznała, że to Terry Hobbs, ojczym Steve’a, był ostatnim, który miał z chłopcami kontakt. O 18.30 stał na progu domu i krzyczał do bawiących się w pobliżu malców, by natychmiast wracali. Hobbs zaprzecza, by widział Steve’a, Michaela czy Chrisa.
Wstępne poszukiwania nie przynoszą rezultatu. Dopiero podczas kolejnych, podjętych następnego dnia, funkcjonariusz Steve Jones dostrzega na powierzchni błotnistej zatoczki prowadzącej do kanału odpływowego dziecięcy but. Zawiadamia kolegów i zaczyna szukać dokładniej.
Trzy nagie, okaleczone ciała wydobyto z wody niedługo później. Chłopcy byli związani własnymi sznurówkami, pokryci ranami, jeden z nich został wykastrowany. Wstępne oględziny sugerowały, że chłopcy zostali wykorzystani seksualnie, pobici i torturowani. Wedle późniejszego raportu koronera, Byers zmarł z powodu odniesionych obrażeń, natomiast Branch i Moore utonęli.
West Memphis zamarło w szoku i przerażeniu. Trudno przecież wyobrazić sobie równie okrutną i wynaturzoną zbrodnię. Potrzebny był winny i to jak najszybciej. Pojawiło się kilku kandydatów, Chris Morgan i Brian Holland, miejscowy lodziarz i miejscowy narkoman; niezidentyfikowany czarnoskóry mężczyzna, którego menedżer lokalnej restauracji widział “zdezorientowanego i krwawiącego” w damskiej łazience wieczorem po zaginięciu chłopców.
I być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby to nie był 1993 rok, kiedy ogólnonarodowa histeria związana z tzw. SRA (Satanic Ritual Abuse) nie zdążyła jeszcze wygasnąć, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Oznak kultu szatana dopatrywano się dosłownie wszędzie, policjanci uczestniczyli w kursach na temat okultystycznych morderstw i rytualnych ofiar i każdy mógł stać się podejrzanym.
W zasadzie, można się było tego spodziewać, rozważali mieszkańcy West Memphis. Czy nie opowiadano o ofiarach ze zwierząt, znalezionych w lesie minionego lata? Czy ktoś nie malował sprayem na murach graffiti z wizerunkiem pentagramu? Na celowniku śledczych znaleźli się Jessie Misskelley, Jason Baldwin i przede wszystkim Damien Echols, najbardziej podejrzany z nich wszystkich.
Siedemnastoletni Jessie z IQ wynoszącym 72, czyli na pograniczu upośledzenia, był znany w okolicy z krewkiego temperamentu i skłonności do bójek. Kojarzył Jasona i Damiena ze szkoły i sąsiedztwa, ale nie byli specjalnie blisko. Niemniej to właśnie od niego policjanci zaczęli swoją krucjatę, słusznie przewidując, że najłatwiej będzie go złamać. Po czternastu godzinach ciągłego przesłuchania Jessie był gotowy powiedzieć cokolwiek, by wreszcie dano mu spokój. Przyznał, że wraz z Jasonem i Damienem zaatakował chłopców. Widział, jak Damien nacina ich ciała i pije ich krew. Widział, jak byli gwałceni, duszeni i męczeni. Sam powstrzymał jednego z nich, który próbował uciec. Jasna sprawa, prawda?
Był jednak pewien problem. Jessie za nic nie mógł podać prawidłowych szczegółów. To były okolice południa. Malcy nie poszli do szkoły. Zastanów się, gładko wtrąca prowadzący przesłuchanie, czy robiło się już ciemno? A, więc jednak później. O piątej? Nie, za wcześnie. Więc pewnie szósta. Może siódma. Nie był w stanie rozpoznać chłopców na zdjęciu, dopóki mu jasno nie powiedziano, kto jest kim. Mylił fakty, następstwa zdarzeń. Powtarzał jak papuga wszystko, co podpowiadali policjanci. Przytoczył całą historię w formie, która była wówczas obecna w plotkach i w gazetach. Często sensacyjne szczegóły, jak się potem okazało – bez oparcia w rzeczywistości. Ale to wystarczyło, by aresztować Jasona i Damiena.
Jason miał wówczas szesnaście lat, ale wyglądał na nie więcej niż czternaście. Drobny, cichy, nieśmiały. Szybko uznano, że z pewnością nie był prowodyrem, ale po prostu zrobiłby wszystko, o co poprosi go Damien.
Osiemnastoletni Damien Echols miał w tej konserwatywnej i bogobojnej dzielnicy opinię nienajlepszą. I nawet nie chodziło o drobne wykroczenia w postaci wandalizmu czy kradzieży w sklepie, bo to się może przecież zdarzyć każdemu. Sprawa zasadzała się na czym innym: po prostu wystarczyło spojrzeć mu w oczy, by dostrzec, że jest wcieleniem zła i nie ma duszy. Damien ubierał się na czarno. Przyznawał się do tego, że jest wyznawcą Wicca. Miał czarne włosy, bladą twarz, słuchał ciężkiej muzyki. Ciął sobie ramiona żyletką. W ogóle był dziwny, outsider, buntownik, otoczony przez “wyznawców” (dziewczyna w ciąży, siostra, Jason Baldwin), znakomicie nadawał się na charyzmatycznego przywódcę “kultu”. Zanim jeszcze Damien zeznał cokolwiek, cała okolica – od rodziców ofiar począwszy, na sędzim skończywszy – uznała, że z pewnością ofiarował chłopców diabłu, pijąc ich krew, by zapewnić sobie siłę i władzę. Czy coś w tym guście.
Drobnymi przeszkodami, która jednak okazały się łatwe do pokonania, były kolejno: odwołanie zeznania przez Jessiego, alibi dostarczone przez świadków, brak fizycznych dowodów łączących oskarżonych z miejscem zbrodni, brak (innego niż okultystyczny) motywu.
Na miejscu dla świadków zasiadł powołany przez prokuraturę ekspert, z tytułem naukowym zdobytym na kursach korespondencyjnych, i podjął się herkulesowego zadania znalezienia powiązań między formułą zbrodni a okultyzmem. Poinformował zszokowanych ławników, że 6 maja wypadała pełnia księżyca, kiedy to Wiccanie świętują esbaty, a w nocy 31 kwietnia/1 maja święto Beltane. O tym, że Wicca ma zgoła nic wspólnego z diabłem, ponieważ nie uznaje jego istnienia, ekspert nie wspomniał, natomiast skupił się na symbolice trójki i trzech ofiar. Za dowód w sprawie posłużyła należąca do Echolsa księga cieni z pentagramem na pierwszej stronie i książki o magii, w których miał zakreślać fragmenty dotyczące ofiar z ludzi i picia krwi. Echols specjalnie sobie nie pomógł, okazując postawę odbieraną przez obserwatorów jako lekceważącą. Twierdził, że książki kupił z drugiej ręki i zakreślenia już w nich były. Prawdopodobnie ktoś przygotowywał referat, bo na marginesach są też notatki i daty. Prokurator miał jednak w kołczanie jeszcze jedną strzałę. Czy Damien kojarzy postać Aleistera Crowleya? Owszem, kojarzy. Czy rzeczony Crowley nie twierdził w swoich pismach, że krew i ofiary z ludzi to źródło największej siły? Twierdził także, że jest bogiem, odparował Echols, i dodał, że wyznawcą Thelemy nie jest. Dlaczego zatem, drążył prokurator, napisał tę notatkę, dowód taki i taki? Ćwiczyłem zapisywanie imion w różnych alfabetach, mówi Echols. I jakie to są imiona? Moje, Jasona, mojego syna… i Aleistera Crowleya.
Po sali sądowej potoczyło się “uh!”.
Otwieram Magiję w teorii i praktyce (owszem, dysponuję egzemplarzem) i tak się składa, że Crowley posłużył się własnym imieniem do przedstawienia klucza do swojego nieprawdopodobnie skomplikowanego alfabetu. Gdybym miała próbować eksperymentów językowych, zapewne też wyszłabym od jego nazwiska. Zagłębiać się w ten zawiły problem nie będziemy, to tylko uwaga na marginesie. Dodam tylko, że jest wprost niemożliwością mieć do czynienia z neopogaństwem w jakiejkolwiek formie (do czego Echols się otwarcie przyznawał) i nie natknąć się prędzej czy później na Crowleya. Wicca to religia samodoskonalenia i stałego zdobywania i pogłębiania wiedzy, ale otwartość na wiedzę to jeszcze nie dowód zbrodni.
Po ekspercie i Crowleyu gwoździem do trumny stało się zeznanie patologa, który nie szczędząc obrazowych szczegółów opisał dokładnie, jak torturowano i dręczono chłopców, w jaki sposób Chris Byers został wykastrowany, jak powstały poszczególne rany i nacięcia. I chociaż świadków prokuratura miała jeszcze kilku (większość z nich zdążyła przez minione lata odwołać swoje zeznania bądź otwarcie przyznać się do kłamstwa), te trzy elementy były prawdopodobnie wystarczające.
Jessie Misskelley otrzymał wyrok dożywocia za morderstwo pierwszego stopnia i dwa razy po dwadzieścia lat za morderstwo drugiego stopnia.
Jason Baldwin został uznany za winnego i skazany na dożywocie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia.
Damien Echols został uznany za winnego i skazany na karę śmierci.
Kamera uważnie śledzi twarze obu chłopców w momencie ogłoszenia wyroku. Jason nie jest zaskoczony. O ile Damien jest typem filozofa, o tyle jego najlepszy przyjaciel, mimo tak młodego wieku, ma umysł analityka. Już po ogłoszeniu wyroku Jessiego kilka tygodni wcześniej nie miał specjalnie złudzeń co do swoich szans. Prokuratura i jego własny obrońca robili do niego podchody kilkukrotnie, namawiając, by kupił sobie drogę na wolność zeznaniami obciążającymi Damiena. Za każdym razem zdecydowanie odmawiał.
[quote]To byłoby kłamstwo. A moja matka wychowała mnie w pogardzie dla kłamstwa.[/quote]
Damien natomiast wygląda jak człowiek, który właśnie otrzymał silny cios w głowę i jeszcze nie dotarło do niego, co naprawdę się stało. Szybko mruga powiekami, by opanować emocje i zachować kamienną twarz, swój znak rozpoznawczy przez cały czas trwania procesu. Zapytany, czy chce skomentować wyrok, kręci głową. Jason natomiast mówi stanowczo “jestem niewinny”.
Reżyserom Paradise Lost powie, że jego umysł nie ogarniał przełożenia “nie zrobiłem tego” na “zostałem skazany”. Że zakładał, iż niewinność gwarantuje mu bezpieczeństwo w świetle prawa. W swojej mowie końcowej prokurator określił Echolsa mianem “człowieka bez duszy”. Zabolało go to tak mocno, że jeszcze po dwudziestu latach będzie wspominał te słowa.
Oskarżenie i prasa zbudowały obraz Damiena Echolsa jako socjopatycznego przywódcy kultu, za którym Jason podążał ślepo i bez kontestacji. Jednak Damien, którego widzimy w tym wczesnym okresie – kiedy w sumie wciąż sam jest dzieckiem, niezbyt akceptowanym nastolatkiem z problemami, grającym kozaka przed kamerami, acz wyraźnie przerażonym – daleko odbiega od tego wizerunku. To człowiek, który martwi się o przyjaciela, martwi się o rodziny zamordowanych chłopców, który czule wspomina zwierzątka, jakimi się opiekował, nie kokietuje, nie manipuluje. To człowiek, który będzie w nieprawdopodobnie przejmujących i szczerych słowach mówił o miłości do żony, Lori, którą poznał już siedząc w więzieniu. Człowiek, który wymienił z nią setki ciepłych, czułych, otwartych listów. Przede wszystkim zaś człowiek, który nie miał najmniejszego motywu, jeżeli odrzucić satanistyczne bzdury bez oparcia w rzeczywistości. Albo Damien Echols urodził się jako najlepszy aktor, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi, albo system sprawiedliwości zawiódł na całej linii i skazał go na śmierć za czyn, którego nie popełnił, ponieważ ekspert okultystyczny zeznał pod przysięgą, że wyznawcy diabła mają pomalowane na czarno paznokcie i noszą ciemne ubrania.
Co by powiedział, gdyby pokazać mu zdjęcie zespołu dajmy na to Slipknot…?
To samo tyczy się Jasona, osądzonego dokładnie tak jak Damien – po pozorach. Skoro cichy i mniej niż przyjaciel ekspansywny, to zapewne podatny na manipulację i słaby, podążający jak owca za dzwonkiem. Ale znowu, nie takiego Jasona widzimy. Widzimy człowieka, który zawsze twardo trzyma się swoich przekonań. Który nie ulega nawet pod niesamowitym naciskiem, kiedy na szali leży cała jego przyszłość. Twardego i zdecydowanego w poglądach już jako szesnastolatek, równie nieugiętego dziesięć, piętnaście i dwadzieścia lat później. Zdyscyplinowanego, gromadzącego wiedzę, pracującego nad sobą. To nie jest typ, który bezmyślnie podąży za obiektem kultu i łatwo da sobie wyprać mózg. To typ, który uderzy pięścią w stół i powie “to jest niewłaściwe” wtedy, kiedy najmniej spodziewasz się reakcji. Niemniej fakt jest faktem: cała trójka siedzi za kratkami, społeczeństwo jest przekonane, że sprawiedliwości stało się zadość, a para reżyserów montuje film i prezentuje go szerokiej publiczności.
Efekty tej prezentacji widzimy w części drugiej, której bohaterem jest przede wszystkim John Mark Byers, ojczym jednego z zamordowanych chłopców i pierwszy poważny podejrzany, jaki pojawił się w opozycji do trójki skazanych. Podczas gdy lata mijają, a apelacje Damiena, rozpatrywane wciąż przez tego samego sędziego, nie przynoszą skutku, w internecie tworzy się pospolite ruszenie pod nazwą “Free West Memphis Three”. Ludzie z całych Stanów, ba, z całego świata zjeżdżają się, by pikietować przed budynkiem sądu. Sama zapewne bym się przyłączyła, gdybym miała za Wielką Wodę nieco bliżej. Mark Byers jest obecny na każdej takiej pikiecie i – wciąż jeszcze stuprocentowo przekonany, że w więzieniu siedzą właściwi winni – wdaje się z pyskówki z kim może i kiedy może. Imponująco wysoki, górujący wzrostem na wszystkimi innymi, z tubalnym i przenikliwym głosem, jest osobowością ze wszech miar specyficzną. W czasie kręcenia dwójki Byers cierpiał z powodu guza mózgu i znajdował się stale na silnych lekach przeciwbólowych i przeciwdepresyjnych. Konfabulował na potęgę, podając np. co najmniej cztery wersje co do tego, jak stracił zęby i dostał protezę. W owym czasie było to dosyć istotne, ponieważ nowa analiza materiału dowodowego sugerowała, że na ciele jednego z chłopców znaleziono ślady ugryzień i że nie pasują one do żadnego z trójki skazanych. W międzyczasie w podejrzanych okolicznościach zmarła żona Byersa, a matka Chrisa, Melissa. Zdaniem Johna Marka, z powodu “złamanego serca”.
Problem Byersa zapewne krył się dokładnie w tym samym, co pierwotny problem Damiena i Jasona. Został osądzony po pozorach i szybko uznany za podejrzanego z uwagi na swoją nietuzinkową osobowość. Byers kocha bowiem kamery, kocha publiczność i uwielbia wcielać się w różne postacie. Kiedy mówi, to za głośno, kiedy gestykuluje, to przesadnie, kiedy coś robi – wyjaskrawia swoje działania do absurdu. Teatralne zacięcie jego charakteru idzie w parze ze skłonnością do konfabulowania. To typ, który ubarwia, żeby było ciekawiej. Odgrywa rolę pogrążonego w żałobie męża tak, jak ją sobie wyobraża, ale paradoksalnie w jego konkretnym przypadku to wcale nie znaczy, że naprawdę nie jest pogrążonym w żałobie mężem. Szekspirowskie padanie na kolana i chwytanie się za głowę uważa za swój obowiązek przed kamerami. W gruncie rzeczy będąc w centrum zainteresowania i wydarzeń czuje się jak ryba w wodzie i przeżywa przygodę życia – nie ujmując w żaden sposób dramatowi, jaki przeżył z powodu żałoby po pasierbie. Groteskowy obraz Byersa podpalającego symboliczne “groby” Misskelleya, Echolsa i Baldwina i tupiącego po nich z rykiem zostanie mi jednak w pamięci na zawsze.