Filmowy profiler #8. Annie Wilkes. Misery
Kiedy na świecie pojawia się wyczekane dziecko, świeżo upieczeni rodzice często są zagubieni i przytłoczeni tą nagłą odpowiedzialnością. Maleństwo wydaje się tak kruche, tak bezbronne, a oni sami odkrywają, że nie mają pojęcia, jak się zachować, co robić, żeby przypadkiem go nie skrzywdzić. Mogą tylko zaufać doświadczeniu personelu szpitalnego – lekarzom, położnym i pielęgniarkom, którzy widzieli tysiące narodzin, tysiące przypadków, i z pewnością otoczą noworodka właściwą opieką.
Właśnie ten mechanizm sprawia, że zbrodnie popełnione przez Genene Jones stają się jeszcze bardziej przerażające i jeszcze bardziej niepojęte. Między 1977 a 1982 rokiem ta pielęgniarka oddziału położniczego zamordowała co najmniej jedenaścioro niemowląt (chociaż ocenia się, że prawdziwa liczba mogła sięgać nawet pięćdziesięciu przypadków). Jej działanie polegało na podawaniu dzieciom trującej mieszanki leków po to, by doprowadzić je na skraj zapaści i następnie w ostatniej chwili ratować od zgonu. Wszystko po to, by na Genene spłynął splendor bohaterki. Niestety, w wielu przypadkach jej „pomoc” przychodziła za późno bądź okazywała się nieskuteczna.
Jones była kilkukrotnie przesłuchiwana i za każdym razem uwalniania od podejrzeń, trafiła przed sąd dopiero w styczniu 1982 roku pod zarzutem zabójstwa czterotygodniowego niemowlęcia. W pierwszym procesie skazano ją na 99 lat pozbawienia wolności, w drugim – na dodatkowe 60. Jej proces wstrząsnął opinią publiczną i zaufaniem do służby zdrowia, podobnie jak wszystkie inne przypadki tak zwanych aniołów śmierci: Jane Toppan, Harolda Shipmana, Richarda Angelo i pielęgniarek – Beverley Allitt czy Kristen Gilbert.
Typologia aniołów śmierci zakłada trzy podstawowe przyczyny ich zachowań. Pierwsza to poczucie – uzasadnione bądź nie – że wyzwalają swoją ofiarę od cierpienia i spełniają jej (nawet niewyrażoną) prośbę. Druga – klasyczny sadyzm i poczucie kontroli nad bezbronnym pacjentem całkowicie zależnym od opiekuna. Trzecia – syndrom bohatera, który doprowadza pacjenta na skraj śmierci, by potem cieszyć się chwałą ratownika bądź skupić na sobie uwagę, jeśli jego starania okazują się nieskuteczne.
Częściowo zainspirowana przez osobę Genene Jones postać Annie Wilkes łączy w sobie elementy wszystkich trzech typów.
Paul Sheldon, popularny pisarz i autor cieszącej się niezwykłą poczytnością serii o Misery Chastain, właśnie ukończył ostatni tom swojego cyklu. Ostatni chronologicznie i, jak ma nadzieję, ostatni w ogóle – Sheldon pragnie bowiem porzucić swoją heroinę i zmierzyć się z bardziej artystycznym materiałem. Będąc człowiekiem przesądnym, wypełnia też swój stały rytuał – lampka szampana Dom Perignon, jeden papieros, chociaż rzucił palenie wiele lat wcześniej. Potem teczka z maszynopisem trafia na tylne siedzenie samochodu i Paul wyrusza w drogę, pragnąc jak najszybciej opuścić zapyziałe miasteczko i wrócić do cywilizacji. Nie spodziewa się jednak gwałtownej zamieci. Chwila nieuwagi, poślizg i Sheldon traci panowanie nad wozem, który koziołkuje na pobocze i wbija się w zaspę. Kierowca jest ciężko ranny, półprzytomny i zdezorientowany, na szczęście z pomocą przychodzi mu tajemnicza wybawicielka.
Tak poznajemy Annie Wilkes.
Z początku ani my, ani Paul nie mamy najmniejszych powodów do obaw. Annie zachowuje się całkowicie racjonalnie. Jako pielęgniarka doskonale wie, co robi, jest profesjonalna, uczynna i serdeczna, obiecuje, że jak tylko drogi staną się przejezdne, a telefony funkcjonalne, wezwie karetkę i poinformuje bliskich swojego pacjenta, co się z nim dzieje. Oczywiście deklaruje się jako oddana fanka twórczości Paula, ale co w tym dziwnego? Ostatecznie seria jest bardzo popularna, a admiratorek Misery (i jej twórcy) z pewnością nie brakuje, zwłaszcza w gronie samotnych gospodyń domowych.
Na pierwszy sygnał alarmowy nie trzeba jednak długo czekać. W odruchu wdzięczności za uratowanie życia Sheldon pozwala Annie przeczytać nieopublikowany maszynopis. Pierwszy wybuch gniewu pojawia się w odpowiedzi na język, który Annie ocenia jako wulgarny i prostacki – oburzona, krzyczy na Paula, by w następnym momencie całkowicie się uspokoić i nawet przeprosić za swoje zachowanie. Jednak to finał książki, kończącej się śmiercią Misery, całkowicie wybija Annie z kruchej równowagi. Paul z przerażeniem patrzy na oblicze prawdziwej furii i powoli zdaje sobie sprawę, że został więźniem na łasce niezrównoważonej kobiety, od której jest całkowicie zależny.
Przypadek Annie Wilkes zawiera w sobie dość, by każdego psychiatrę przyprawić o intensywny ból głowy, bo to chodzący katalog różnego typu zaburzeń – inspiracja osobą Genene Jones i kwestia anioła śmierci to tylko wierzchołek góry lodowej.
Annie jest osobą niezwykle impulsywną, stale dręczoną przez niekontrolowaną huśtawkę nastrojów i emocji. Potrafi w jednej chwili przejść od gniewu do spokojnej czułości. Jej skupienie na własnych emocjach idzie w parze z brakiem faktycznej empatii wobec uczuć innych osób – a dokładnie żywych, konkretnych jednostek, z którymi się styka. Znacznie łatwiej funkcjonuje się jej w wymyślonej rzeczywistości, gdzie bohaterka ukochanej książki to prawdziwa istota.
Emocje literackie są dla Annie bardziej prawdziwe niż rzeczywistość, być może to jej mechanizm obronny nastawiony na ucieczkę przed bólem. Jako jedenastolatka Annie była świadkiem (nie da się jednoznacznie stwierdzić, czy również sprawcą) śmierci ojca. To pierwszy przypadek porzucenia, jakiego doświadczyła, i który prawdopodobnie przełożył się na jej późniejszy lęk przed opuszczeniem i odrzuceniem. Annie łatwo przechodzi od stuprocentowej idealizacji obiektu uczuć do gniewnego zawodu, rozczarowania i pogardy. Niesłychanie łatwo ją zawieść, zdradzić jej zaufanie i tym samym wywołać pragnienie brutalnej reakcji. Annie przechodzi od miłości do nienawiści i od nienawiści do miłości w ciągu ułamka sekundy. Porzucenia doświadczyła również ze strony męża, na którego odejście była „kompletnie nieprzygotowana”. Można z powodzeniem założyć, że jej dialogi z Paulem Sheldonem stanowią odbicie stylu rozmów, które prowadziła z mężem – domaganie się uznania, dostrzeżenia jej wysiłków, jej wartości, wkładanej przez nią pracy, ciągłe poczucie, że spotyka się z niewdzięcznością i deprecjonowaniem. We wcześniejszej sytuacji – kiedy oburzona wulgarnym językiem książki Annie wylewa zupę na kołdrę Paula – używa znamiennego zdania „spójrz, do czego mnie zmusiłeś”. To klasyczne zdanie-klucz rodziców stosujących przemoc wobec dzieci, rodzaj samousprawiedliwienia, pojawiający się również w przypadku agresji małżeńskiej.
Prawdopodobnie u Annie jest to jednak reminiscencja traumy właśnie z młodości. Jej specyficzny dziecinny język i niejednokrotnie dziecinne zachowanie, jak podskakiwanie z ukontentowania i kolekcjonowanie bibelotów, wskazują na pewne zasklepienie w czasach wczesnej młodości, kiedy być może była surowo karana za to, co jej opiekunowie uważali za niewłaściwe i nieprzyzwoite. Wszystkie te zachowania klasyfikują Annie jako osobowość chwiejną emocjonalnie typu borderline – warto tu dodać, że agresja i przemoc prezentowane przez cierpiących na to konkretne zaburzenie są w rzeczywistości zdecydowanie rzadsze, niż wmawiają nam to twórcy z Hollywood.
Nieumiejętność stworzenia trwałego, zdrowego związku i wynikające z zaniżonego poczucia własnej wartości pragnienie ciągłego potwierdzania akceptacji i uznania pchają Annie w kierunku tworzenia wymyślonego świata, świata fantazji opartego na przygodach Misery. W swoim uwielbieniu dla Paula Sheldona i postępującej romantyzacji łączącego ich stosunku Annie wpisuje się w typ klasycznego stalkera. Im dłużej przebywa z Paulem, tym bardziej zacierają się granice między rzeczywistą sytuacją a tym, co sobie uroiła. Jej wyobrażenie romantyzmu jest żywcem wzięte z kiczowatych nowel, podobnie jak odrealniony pomysł samobójczego paktu kochanków.
W zeszycie z wycinkami Annie Paul znajduje starannie kolekcjonowany zapis jej prawdopodobnych zbrodni. To stamtąd się dowiaduje o jej przeszłości „anioła śmierci”, pielęgniarki podejrzewanej o uśmiercenie szeregu dzieci pozostających pod jej opieką. Prawdopodobnie głównym motywem działania Annie w tym konkretnym przypadku było jej odwieczne pragnienie wzbudzenia uznania i poklasku. Śmierć koleżanki z uczelni jest mniej przejrzysta – być może motywem była zazdrość o powodzenie tamtej, pozostawiające Annie w cieniu, a może to kolejna osoba, która nieświadomie dopuściła się czegoś, co Annie potraktowała jako zdradę.
Niestabilność emocjonalna Annie idzie w parze z zaburzeniami nastroju, przechodzenia od euforii do depresji. W filmie widzimy jeden wyraźny epizod depresyjny, sugerujący myśli samobójcze. W książce jest dodatkowo wzmianka o samookaleczeniach i napadach kompulsywnego obżarstwa. Wszystkie te elementy wpisują się w spektrum objawów obecnych u pacjentów cierpiących z powodu zaburzeń borderline.
Już samo to byłoby całkowicie wystarczające, ale Annie wykazuje również elementy innych schorzeń. Jej życie na uboczu, brak prawidłowych społecznych relacji, samotnictwo i ucieczka w bogaty świat fantazji podpadają pod typ osobowości schizoidalnej. Dodatkowo osoby wpisujące się w tę kategorię mają wyraźny problem z tworzeniem związków opartych na prawdziwej intymności i fizycznym kontakcie z żywym człowiekiem. Najlepiej odnajdują się w układach, gdy partner jest niemal niewidocznym pionkiem, papierową postacią bez oczekiwań, wymagań i własnych potrzeb. Opieka nad przykutym do wózka Paulem w pełni zaspokaja takie wyobrażenie związku.
Ekscentryczne zachowania Annie mogą również dodatkowo wskazywać na zaburzenia schizotypowe. W łagodnym wydaniu zazwyczaj są postrzegane przez otoczenie jako niezależny styl życia wielkiego oryginała. Taka osoba ma własny, niepowtarzalny zestaw wierzeń, zaklina rzeczywistość poprzez myślenie magiczne, wierzy w znaki i dostosowuje do nich swoje postępowanie, często prowadzi rozmowy z bóstwem, u którego szuka potwierdzenia słuszności swoich działań bądź dalszych wskazówek postępowania. Jej słownictwo jest często wyszukane, kwieciste, staroświeckie albo pod innymi względami nietypowe, a strój utrzymany w konsekwentnym i właściwym dla danej osoby stylu.
W przypadku Annie na pierwszy plan wybija się jej głęboka wiara i towarzyszące jej przekonanie o bezpośrednim porozumieniu z Bogiem, który zleca jej misję „zawrócenia Paula na właściwą drogę”, ergo – napisania kontynuacji przygód Misery. Niemniej warto zauważyć, że argument „rozmowy z Bogiem” pada również podczas konfrontacji z szeryfem Busterem i wtedy jest kłamstwem, przejawem manipulacji. Nie mamy zatem pewności, czy nie zdarza się tak za każdym razem. Annie nie ma problemu z kłamstwami, kłamie naturalnie i z przekonaniem, szybko znajduje wymówki, jeśli jej słowa są podważane. Ta zręczność niewątpliwie przysłużyła się jej podczas procesu, a wykształciła zapewne w czasach dzieciństwa jako obrona przed pretensjami rodziców i sposób na unikanie kary.
Annie ma też bezsprzecznie skłonności do sadyzmu. W książce ma on formę bardziej rozbuchaną i niemal groteskową, w filmie brutalne zachowania bohaterki zostały nieco złagodzone (co akurat wyszło Misery na dobre). Sadystyczne zachowania Annie nie wiążą się raczej z poszukiwaniem seksualnej gratyfikacji, bo też pod względem seksualnym, jak i pod wieloma innymi, zatrzymała się na poziomie romantycznie fantazjującego podlotka, dodatkowo przekonanego, że bliskość fizyczna jest czymś brudnym i nieszlachetnym. Nijak nie pasuje do historii idealnej miłości i czystego porozumienia dusz.
Annie ucieka się do przemocy, by wyrazić gniew bądź wyznaczyć granice kontroli. W stosunku do Paula jest właśnie sadystycznym aniołem śmierci, czerpiącym przyjemność ze sprawowania władzy nad bezbronną osobą podlegającą jej pieczy. Uśmiercając i próbując ratować dzieci, budowała fasadę bohaterki. Jej pomysł na łączone samobójstwo natomiast to wyobrażenie aktu miłosierdzia i spełnienia – wyzwolenia dwóch kochających się duszyczek z okowów nieprzyjaznego świata.
Należy zwrócić przy tym uwagę na fakt, że zabijanie nie jest dla Annie celem samym w sobie. Stanowi drogę do celu, usunięcie przeszkody albo odruch zemsty, to konieczny środek, który trzeba przedsięwziąć, by zapanować nad sytuacją. Z czasem staje się dla niej czynnością niemal odruchową, po prostu zwykłym, nieuchronnym elementem egzystencji, z którym trzeba się liczyć.
Połączenie takiego zachowania z przykazaniami wiary, którą wyznaje, musiało się dla Annie wiązać z zastosowaniem całej gamy mechanizmów samoobronnych – wyparcia, racjonalizacji, rozszczepienia, dysocjacji – co tylko wzmacnia jej emocjonalną chwiejność i słabą kontrolę impulsów, przede wszystkim gniewu. I tak koło się zamyka. Annie zresztą wprost sugeruje, że jej umysł i wspomnienia czasami „otacza mgła”.
Jest natomiast kwestią dyskusyjną, czy Annie odczuwa poczucie winy i niechęć do siebie „po fakcie”, często charakterystyczną dla borderline. Przeprasza za swoje wybuchy gniewu, złość stara się rekompensować przypływami czułości, to na pewno. Ale co z morderstwami? Tutaj prawdopodobnie przychodzi Annie z pomocą jej obsesja na punkcie świata fantazji, którego fikcyjne zasady przyjmuje za swoje.
Bohaterowi romansu wiele się przecież wybacza, prawda? A ona ponad wszystko pragnie być właśnie taką bohaterką. Dodatkowo łagodzi poczucie dyskomfortu poprzez obsesyjną kontrolę nad własnym otoczeniem, być może przyjmującą wręcz formę nerwicy natręctw (pingwinek z porcelany obowiązkowo obrócony dziobem w stronę północy). Zważywszy liczbę zaburzeń przejawianych przez Annie, obecność jeszcze jednego nie budzi już najmniejszego zdziwienia…
korekta: Kornelia Farynowska