Filmowe SEQUELE, które były OBRAZĄ ORYGINAŁU

Zdarza się to często. Przyczyn jest wiele. Oryginały zwykle są kręcone bez założenia, że będzie realizowana kontynuacja. Nieraz powstaje ona wiele lat później. Jest reżyserowana przez kogoś innego, z innymi założeniami i przede wszystkim historią, która skupia się nie na kreowaniu własnych archetypów, lecz kopiowaniu tych, które kiedyś zdobyły serca publiczności. Ta odtwórczość zabija magię oryginałów. A jeśli na dodatek zrealizowana jest gorzej technicznie, co się niestety zdarza, widzowie mogą poczuć się naprawdę obrażeni. Poniżej kilka przykładów sequeli, które zmarnowały potencjał oryginałów, choć nieraz trudno w to uwierzyć. Dało się nawet zmarnować te oryginały, które same w sobie nie były produkcjami genialnymi ani nawet dobrymi, co najwyżej poprawnymi.
„Dziedzic maski”, 2005, reż. Lawrence Guterman
Zestawienie rozpocznę od bardzo jaskrawego przykładu spadku jakości produkcji w stosunku do oryginału. Dziedzic maski trąci tandetą właściwie pod każdym względem. Zawiodło przede wszystkim aktorstwo. Alan Cumming na spółkę z Jamiem Kennedym postanowili za wszelką cenę udawać Jima Carreya, jakby kiedyś na nim w Masce skończył się świat. Na dodatek tandetne okazały się efekty specjalne, montaż i sam scenariusz. Nie da się tej produkcji oglądać nawet jako tzw. guilty pleasure.
„Aquaman i Zaginione Królestwo”, 2023, reż. James Wan
Najciekawszą częścią historii życia Aquamana była jego desperacka walka o tożsamość, co w pierwszym filmie Jamesa Wana zostało sugestywnie pokazane. Niebagatelną rolę w tym odegrał konflikt z bratem. Na tej kanwie zbudowano napięcie, a nie na ataku kolejnego sztampowego antagonisty. W sequelu ten potencjał został kompletnie roztrwoniony. Bracia nagle w cukierkowy sposób zaczęli walczyć razem, a fabuła zamieniła się w najbardziej przewidywalny film akcji.
„Marvels”, 2023, reż. Nia DaCosta
Jak pamiętacie z dawnego MCU, Kapitan Marvel przez długi czas trzymała się z daleka, tłumacząc swoją absencję w starciu z Thanosem tym, że istnieją inne światy, które wymagają znaczącej pomocy, a nie posiadają tylu broniących ich superbohaterów. W końcu się pojawiła w autorskim filmie, ale niestety nie był on już przebłyskiem żadnego geniuszu. Usilnie jednak Marvel chciał ją (może trochę ze względów ideologicznych) podkreślić, że nagle stała się ważna. Nakręcono więc Marvels, ale zepsuto nim nawet to, co było jeszcze dobre w Kapitan Marvel. Superbohaterka, przecież tak wszechpotężna w porównaniu z Avengers, rozmyła swoją potęgę na pomniejsze superbohaterki-nastolatki, którym bardziej zależało na akcentowaniu women power niż kreowaniu interesującej fabuły.
„Gliniarz z Beverly Hills: Axel F”, 2024, reż. Mark Molloy
Jeden z tragiczniejszych sequeli w tym zestawieniu. Axel F jaskrawo przedstawia problem dzisiejszego kina, który narasta wraz z czasem, bo z upływem lat coraz mniej unikalnych pomysłów na filmy mają twórcy. Może więc za 100 lat film będzie już zupełnie kulturą bazującą na kopiowaniu narracji, a remaki staną się podstawą streamingowych nowości? Czy kinowych? Zapewne nie, bo kina w sensie miejsc do wyświetlania li tylko ruchomych obrazów z dźwiękiem przestaną być rentowne. Najłatwiej skoczyć na kasę, używając drabiny, którą kiedyś już ktoś zostawił, i tak robi to najnowszy Axel F reprezentujący ten szkodliwy dla sztuki robienia filmów trend bezmyślnego kopiowania jako potencjalnie swoje sukcesów odniesionych przez stare, kultowe tytuły.
„Książę w Nowym Jorku 2”, 2021, reż. Craig Brewer
Pamiętam ten świeży humor i Eddiego Murphy’ego, gdy grał rolę księcia jeszcze w latach 80. Dzisiaj powtórzenie tamtego sukcesu nie mogło się udać, ale jedynie zepsuć wrażenie. Minęło tak wiele lat, całe dekady w historii kina. Murphy mógł już tylko udawać tamtego siebie, próbując desperacko dostosować się do czasów. Była to jednak błędna ścieżka. Powstał sequel zupełnie nieśmieszny, wysilony, a miejscami naiwnie korzystający z niegdysiejszego archetypu.
„Joker: Folie à Deux”, 2024, reż. Todd Phillips
Aż chce się krzyknąć – co zrobiłeś Jokerowi? Uciąłeś mu jaja złoczyńcy i przerobiłeś w śpiewającego eunucha. I pomyśleć, że pierwszy film skończył się tak gigantycznym rozładowaniem emocji, które jeszcze długo w widzu pozostały, gdy skończyły się credicsy. A teraz te emocje wsadzono w musical. Trudno zrozumieć taki zwrot u reżysera. Jednym słowem Joker został zrujnowany, zdemitologizowany i sprowadzony do postaci z kreskówki.
„Dzień Niepodległości: Odrodzenie”, 2016, reż. Roland Emmerich
Produkt wykorzystujący sentyment do oryginału na poziomie bardzo niskiej jakości dyskursu, problem w tym, że Roland Emmerich nie za bardzo chciał to zrozumieć. Nie miał dystansu do swojego „dzieła”. Uznał, że klapa filmu została spowodowana brakiem Smitha w obsadzie, więc to przez niego. Niestety filmowi nawet Smith by nie pomógł. Emmerich zbyt zakochany w swojej twórczości nie był w stanie tego pojąć. Według niego Dzień Niepodległości: Odrodzenie był produkcją nawet lepszą od oryginału, bo estetycznie bardziej dopracowaną.