FILMOWE LEGENDY jutra, czyli współczesne postaci, które staną się IKONAMI
Przez około 125 lat istnienia kinematografii filmowcy podarowali swoim widzom zastępy pamiętnych postaci, które rozpalały wyobraźnię na długo po opuszczeniu sali kinowej. Dzięki wspólnym wysiłkom scenarzystów, aktorów i reżyserów (a tak po prawdzie, to wszystkich zaangażowanych w produkcję) niektórzy z tych bohaterów stali się prawdziwymi ikonami. Ikonami rozpoznawanymi i uwielbianymi przez miliony, nawet dekady po ostatnim występie na wielkim ekranie. W tym zestawieniu chciałbym wytypować dziesięć współczesnych postaci, które w mojej ocenie mają szansę wpisać się do kanonu ekranowych legend. Te postaci jeszcze będą wspominane z wypiekami na twarzy, niektóre być może na miarę ikon pokroju Indiany Jonesa czy Johna McClane’a.
A jak wy uważacie? Kto z obecnych bohaterów kina będzie pamiętany i uwielbiany za dwadzieścia/trzydzieści lat?
John Wick
Niekwestionowana gwiazda kina akcji XXI wieku. Po latach postbourne’owskiej posuchy i naturalnym wymarciu naśladowców popisów duetu Greengrass & Damon pojawił się ON. Powiew świeżości, zapowiedź renesansu porządnego kina akcji i po prostu klasa sama w sobie: John Wick. Keanu Reeves nie jest aktorem, który imponuje skalą odgrywanej ekspresji, i po rozmaitych nietrafionych rolach dramatycznych wreszcie trafił na postać, która wydaje się napisana specjalnie dla niego. Małomówny, opanowany (względnie) i elegancki zabójca, legenda przestępczego półświatka – wszystko to leży na Reevesie jak ulał, niczym doskonale dopasowane garnitury, które nosi Wick. Dodajmy do tego niezwykle imponujące popisy kaskaderskie wykonywane przez samego aktora i świetną otoczkę zbudowaną wokół postaci w świecie filmu, a otrzymamy przyszłą ikonę kina akcji, kogoś, kto będzie stawiany w jednym rzędzie z najbardziej cenionymi ekranowymi zabijakami.
Kierowca (Drive)
Wiem, że przed Goslingiem znajduje się ocean możliwości i potencjalnych świetnych ról, ale myślę, że swój najbardziej intrygujący i zniuansowany występ ma on już za sobą. Bezimienny kierowca/kaskader z tajemniczą przeszłością to postać wzbudzająca zaciekawienie już od pierwszych scen filmu. Pełny spokoju profesjonalizm mężczyzny silnie kontrastuje z zachowaniem przestępców, wśród których się obraca, a jego pozornie łagodne usposobienie zdaje się zupełnie nie pasować do tego towarzystwa. To wrażenie pogłębia się, kiedy obserwujemy troskliwość, z jaką bohater traktuje nowo poznaną kobietę i jej małe dziecko. W pewnym momencie pojawiają się jednak rysy, przez które można dostrzec nieposkromione pokłady agresji, czekającej na brutalne ujście. To ta niejednoznaczność kierowcy intryguje najmocniej, zwłaszcza przy bardzo niewielkiej liczbie informacji, które pozwoliłyby lepiej zrozumieć bohatera. Gosling bezbłędnie nadaje życia tej scenariuszowej personifikacji tajemnicy, a jego wyjątkowy urok dodatkowo mu w tym pomaga.
Pułkownik Hans Landa
Określony kiedyś przez Quentina Tarantino ulubioną postacią z nakręconych przez niego filmów Landa przywodzi na myśl biblijnego Szatana z zapędami komediowymi. Bystry i przenikliwy, chłodny i analityczny, pozbawiony skrupułów i piekielnie sprytny: oto jego prawdziwa twarz. Figlarność, tendencja do żartowania i błaznowania nawet podczas najpoważniejszych sytuacji – wszystko to może zniknąć w oka mgnieniu, kiedy tylko Landa uzna, że nadszedł czas na powagę. Wcielenie się w tę postać przyniosło Christophowi Waltzowi dwa Oscary (dość powszechnie uważa się, że nagrodzona przez Akademię rola Kinga Schultza w Django to po prostu pozytywna wersja Landy) i słusznie, bo dzięki jego grze Landa potrafi rozbawić do łez i sekundę później sprawić, że śmiech uwięźnie widzowi w gardle.
Jordan Belfort
Jedna z najlepszych ról Leonardo DiCaprio (a konkurencja jest poważna): otarła się o Oscara, zachwyciła widzów na całym świecie, zainspirowała powstanie niezliczonych memów i z pewnością nie zostanie zapomniana przez długie lata. Aktorowi udało się bowiem tchnąć życie w postać pozornie kompletnie oderwaną od naszej rzeczywistości, a także sprawić, że podbije ona serca widzów, niezależnie jak bardzo będą oni gardzić zachowaniem i słowami ekranowego Belforta. Oglądałem ostatnio Wilka z Wall Street dwukrotnie na przestrzeni tygodnia (!), przede wszystkim właśnie dla postaci Belforta. Słuchanie Leo opowiadającego o kolejnych niedorzecznych przekrętach, obscenicznych ekscesach i pogardzie dla wyznawców innego stylu życia to po prostu miód na serce. Mało który aktor byłby w stanie przekonać widza do tak paskudnej postaci, ale urok, energia i komediowy dryg (klik) DiCaprio zadziałały bez pudła.
Rey Skywalker/Ben Solo
Anakin Skywalker w wykonaniu Haydena Christensena był jedną z najbardziej znienawidzonych postaci w historii gwiezdnowojennego fandomu. I co? Dzieciaki wychowujące się na prequelach dorosły, rozczarowani wyznawcy oryginalnej trylogii złagodnieli (przynajmniej niektórzy), a postać Anakina dziś spotyka się ze znacznie lepszym odbiorem niż piętnaście lat temu. Ba, masa fanów chciałaby powrotu Christensena do dawnej roli (np. w serialu o Obi-Wanie)! Jestem pewien, że za jakiś czas podobny los czeka duet głównych bohaterów trylogii sequeli. Kiedy czas zmieni perspektywę części rozczarowanych/nieprzekonanych i dorośnie kolejne pokolenie dzieciaków, perypetie Rey i Kylo/Bena będą opisywane inaczej niż obecnie. Rey to postać lepiej zagrana i napisana bardziej konsekwentnie niż prequelowy Anakin, a jej kolejne przygody mogą kompletnie odmienić percepcję fanów (tu przypominam niegdyś znienawidzoną, a dziś wielbioną Ahsokę). Nie inaczej może być z Kylo, choć ten już dziś cieszy się ogromnym uznaniem i często jest nazywany najjaśniejszym punktem trylogii nawet przez najbardziej zawiedzionych nią widzów. Rey i Kylo: interesująco zestawione dwie strony medalu i duet, który jeszcze będzie stawiany jako „te lepsze Gwiezdne wojny” w opozycji do tego, co powstanie za te dziesięć/dwadzieścia lat.