search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

FIGHT CLUB jak marzenie incela i jego pokoleniowy gniew

Gniew Tylera Durdena jest gniewem pokoleniowym.

Odys Korczyński

15 listopada 2023

REKLAMA

Czy Fight Club opowiada o genezie nazizmu?

A wszystko zaczyna się od tak czasem wyśmiewanego, niedocenianego i traktowanego zbyt nonszalancko poczucia niedowartościowania i braku miejsca w społeczeństwie. TU nie chodzi o żadną politykę, a nazwy „prawica” i „lewica” są wtórne, jako semantyczne nakładki na sposób działania ludzkich jednostek. Freikorps to ostatni element, który ułatwi nam zrozumienie, czemu Fight Club zyskał w manosferze taką popularność. Żeby lepiej zrozumieć, czym ta organizacja była, najlepiej sięgnąć do bogatej literatury, m.in. książki Himmler. Buchalter śmierci Petera Longericha. Zaraz więc poniekąd wrócimy do seksu z Marlą, który chociaż tak świetny, okazał się gorszy niż członkostwo w tzw. Klubie. Na tym m.in. zasadza się błędna ocena swojej wartości, w którą wierzą incele. Historia Freikorpsu opowiedziana w dużym skrócie pozwoli jednak zrozumieć, na czym polega uzależnienie od organizacji, mające swój początek w dysproporcji między wyobrażeniem życia a praktycznym życiem, którego doświadczyli bohaterowie u Finchera. Z początku wydawało im się, że walczą z uciśnieniem społecznym, są modni, bo kontrkulturowi. Ta ścieżka zaprowadziła ich jednak na społeczny margines i sprowokowała do jeszcze większej radykalizacji, która swoją kulminację znalazła w działalności terrorystycznej. Zobaczmy jednak, jak to było z Freikorpsem, bo jest to sytuacja analogiczna.

Freikorps oznacza dosłownie „wolny korpus”. Pierwsze tego typu organizacje paramilitarne tworzyły się już na początku XIX wieku, żeby walczyć z wojskami napoleońskimi, bez powodzenia jednak. Genezę miały więc patriotyczną, żeby nie powiedzieć, że nacjonalistyczną. Ich restytucja nastąpiła również w czasach dla Niemiec trudnych, kiedy to nie tylko ludzie czuli się niedowartościowani i mieli poczucie utraconych szans na dobre życie, ale i całe państwo było w podobnej sytuacji w sensie społecznej świadomości. Był rok 1918, po przegranej przez Niemcy I wojnie światowej. Do kraju powróciło wtedy mnóstwo zdemobilizowanych żołnierzy, którym trudno było odnaleźć się w nowej rzeczywistości również ze względu na sam fakt końca wojny, przegraną Niemiec oraz narastające tendencje lewicowe w państwie, jak również w Europie. Rozwiązaniem okazała się paramilitarna, ochotnicza formacja zwana Freikorps, prekursorka SA, tworząca podwaliny pod kiełkujący nazizm, wychowująca do niego całe pokolenie Niemców, którzy do tej pory nie byli świadomi, ile w nich znajduje się poczucia straty, przegranej i nienawiści do obecnej sytuacji politycznej ich państwa. Tak więc nazizm rozpatrywałbym raczej na płaszczyźnie psychologicznej, a nie politycznej i ideologicznej. Ideologia została napisana zgodnie z potrzebami jednostek, a polityka służyła potem za narzędzie propagandowe. Dla nas teraz, w kontekście produkcji Fight Club oraz incelskiej manosfery, najciekawszy jest stosunek członków Freikorpsu do kobiet.

W dużym skrócie można powiedzieć, że to w pewnym sensie stosunek incelski, tyle że explicite bardziej agresywny. Członek Freikorpsu to prototyp nazisty, żołnierz, którego istotą osobowości jest ślepa wiara w patriarchat i kult siły, wyczerpujący się w męskiej płci. Na podstawie zapisków członków Freikorpsów można wyciągnąć wniosek, że płeć żeńską zwykli oni dzielić na dwa rodzaje – kobiety białe i kobiety czerwone. Analogicznie jest u prawicowego incelstwa. Kobiety dzielą się na białe, heteroseksualne oraz kobiety tęczowe. I odpowiednio w Fight Clubie dzielą się na nadające się do stosunku i całą resztę, przy czym po stosunku spokojnie można je wyrzucić z domu, dając im kopniaka na drogę, co zresztą sugeruje w pewnym momencie Tyler Durden. Freikorpsiarze dopuszczali obecność jedynie kobiet białych, co dokładnie oznacza, że była to matka, siostra, względnie rokująca siostra oddanego przyjaciela. Rokująca, czyli zdolna do zamążpójścia i rozrodu. I to nad nią ów żołnierz mógł dokonywać aktu opieki patriarchalnej. Reszta, więc kobiety czerwone, była naznaczona zawsze jakąś wadą, błędem, zbyt niezależna, o innej orientacji seksualnej, więc nierokująca do rozrodu. Proletariuszka – tym gorzej, bo wtedy miano „czerwona” przybierało bardzo konkretny, dosłowny charakter. Czerwona od krwi: menstruacyjnej, więc nieczysta, krwi wytoczonej z żył, więc denatka, na której Freikorpsiarze wymierzyli karę za to, że jest gorsza, rozładowując swoją złość, że nie znajduje się w kategorii „białej”. Faszyści powielili to zachowanie i zawsze dążyli do okazywania przemocą kobietom ich wymyślonego przez nich miejsca na drabinie społecznej. Dyskurs manosfery bazuje na podobnej nienawiści, wyzwalanej przez upokorzoną męskość i prowadzi do podobnie agresywnych zachowań. Nie bez przyczyny środowiska incelskie są już oficjalnie uznawane za wylęgarnie hejterów oraz terrorystów. Policja je monitoruje, gdyż radykalizm i kultura nienawiści rasowej zawsze są podstawą ekstremizmów, a te nośnikiem zbrodni.

Spójrzmy teraz na bohaterów Fight Clubu. Co mogło tak zaimponować radykalnym prawicowcom i/lub incelom, że uznali tę produkcję za swój manifest kulturowy? Przemoc? Niezupełnie, chociaż jest to spoiwo dla reszty składników. Pozornie efektowny i prawdziwy wydaje się tekst, który napisał jeden z czytelników naszego portalu pod postem o wypowiedzi Davida Finchera na temat prawicowych inceli zaprezentowanych w filmie. Niedojrzali chłopcy bijący się po mordach i narzekający na brak prawdziwych przeżyć to wypisz wymaluj dzisiejszy elektorat Konfederacji. Tekst dość redukcyjny, bo prawdziwość lub nieprawdziwość czyichkolwiek przeżyć nie może być definiowana przez kogoś z zewnątrz, który zna jedynie zewnętrzny opis tych emocji. Dla jednego człowieka w perspektywie jego życia najprawdziwsza i najcięższa będzie utrata pracy lub brak możliwości wykształcenia się, gdy zrobili to np. najlepsi koledzy z klasy. Dla innego natomiast tym granicznym niemal przeżyciem będzie przeżycie wypadku samochodowego, kalectwo lub wojna. Dla obu tych jednostek ich doświadczenie będzie prawdziwe i będzie prowadzić do realnych konsekwencji. A poza tym, jeśli mowa o Konfederacji, to po stronie PIS-u również dałoby się takie patologicznie agresywne zachowania znaleźć, a i gdyby dobrze poszukać, chociaż będą one bardziej zakamuflowane, po lewej stronie także są skrzydła polityczno-społeczne, które „lubią dawać w mordę”.

Jak jednak wcześnie pisałem, kontekst polityczny jest wtórny do psychologicznego, a przemoc jedyne spoiwem ważniejszych przyczyn, m.in. poczucia niedowartościowania, samotności, wyobcowania seksualnego, strachu wobec kobiet, braku wiedzy o płciach, a nawet elementarnej wiedzy na temat anatomii ludzkiego ciała, oraz tradycja, ta irracjonalna, czyniąca z nas niewolników matryca, wedle której tak, a nie inaczej się zachowujemy, często bez krytycznej refleksji.

Bohaterowie Fight Clubu więc odnaleźli towarzystwo, w którym czują się bezpiecznie, jakkolwiek muszą w nim okładać się pięściami, co w pewnym sensie potwierdza zakodowany w ich patriarchalnej kulturze model walki samców alfa ze sobą. Incele są jednak samcami beta, więc uznają, że przez przynależność do takiego towarzystwa i danie komuś w mordę, staną nagle na szczycie drabiny, że jakieś kobiety spadną im z nieba i pozwolą się wziąć pod opiekę, co oznacza seks, ale także stałą, zgodną z „naturą” i „prawem boskim” dominację. Przynależność zatem jest kluczowa, a nie przemoc sama w sobie, chociaż przynależność do takiego klubu łączy się z obowiązkami pełnymi przemocy, a z czasem łatwo się w nich zatracić, więc od przynależności docieramy jednak do przemocy, a potem do ekstremizmu i autodestrukcji moralnej. A może czarne koszule mogły zafascynować skrajną prawicę? W Fight Clubie członkowie klubu na zaawansowanym etapie działania organizacji rezygnują z dowolności ubioru. Uniformizacja daje poczucie bezpieczeństwa. Likwiduje indywidualizm, a jego boją się jak ognia incele, gdyż nie są pewni własnej wartości, a raczej uznają ją za bardzo niską. Indywidualiści zaś będą zawsze cenić się wyżej, więc staną się zagrożeniem dla inceli. Uniformizacja temu przeciwdziała. Wspólny cel dla wszystkich również. Wszystko wtedy układa się liniowo. Każdy wie, co ma robić. Nikt nie protestuje, a jeśli to zrobi, zostanie wykluczony, straci wspólnotę. Jeszcze jednym ważnym elementem w świecie Fight Clubu jest walka przeciwko jakiemuś niebezpieczeństwu, które chce unicestwić cały incelski świat, uczynić go nie do zniesienia, ale przecież to nielogiczne. Świat już był nie do zniesienia, bo incele stali się incelami, bo racjonalnie myślący człowiek uznał za sensowne wierzyć w populistyczne hasła skrajnej prawicy. Bez wątpienia David Fincher nakręcił film będący encyklopedyczną prezentacją genezy nazizmu, który nie posiada konkretnej, narodowej twarzy. Nazistą może być Niemiec, Polak, Rosjanin, Anglik, Brazylijczyk i nawet Izraelczyk.

Jest taka scena, kiedy Narrator nachyla się nad leżącą w futrach Marlą Singer, żeby ją pocałować, a ona swoim oddechem doprowadza go do ataku kaszlu. Świetnie obrazuje ona ambiwalencję sytuacji incela. Incel chce, czuje instynktowny popęd chcenia, ale wyobraził sobie, że skoro jedna czy druga, czy nawet trzecia kobieta go nie chciała, to on nie będzie chciał wszystkich, bo mają trujące oddechy. I tak w swoim chceniu incel się podtapia, chcąc coraz bardziej rozpaczliwie jakiegoś uzasadnienia swojej wizji otoczenia, bo wymaga tego jego cierpiąca tożsamość. Tak właśnie Fight Club stał się prawicowym manifestem, chociaż jest satyrą na ten świat, bynajmniej nie lewicową. Tyler Durden zaś jest tak kuszącą osobowością, godną w tych kręgach do naśladowania, gdyż prezentuje ideał nieskrępowanej zasadami siły, a o tym w gruncie rzeczy marzy każdy, bo reguły społeczne krępują nas niezależnie od tego, czy jesteśmy konserwami, czy lewakami. Niektórzy z nas tylko przyjmują ten stan z mniejszą pokorą, niektórzy z większa, a jeszcze inni idą w radykalny bunt. Tyler mówi: „Ty” nie ma znaczenia, bo wszelkie „Ty” jest za słabe wobec „Ja”. Ten radykalny indywidualizm sam w sobie jest więc pułapką, ale i źródłem siły wobec Tylera. Bo pistolet jest jak najbardziej realny i trzymał go Narrator wycelowany w NASZĄ GŁOWĘ. Nic nie było tu przed tobą i po tobie również nic nie zostanie, zdaje się mówić gest Narratora, gdy trzyma Marlę za rękę, już jako on i Tyler oficjalnie jako jedność, a budynki przed nimi jeden po drugim zamieniają się w nic nieznaczące gruzowiska. Gdy się wierzy w jakieś wielkie idee, warto pamiętać, że nośnik tych marzeń zawsze jest nieodwracalnie skończony.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA