search
REKLAMA
Zestawienie

FATALNE filmy science fiction, które NIE SĄ kompletną katastrofą

Powszechnie uznaje się te filmy za nieudane, bo ani krytycy, ani publika ich nie polubiła. Ale przecież one nie są aż takie złe.

Jakub Piwoński

10 września 2022

REKLAMA

Nie wszystkie złe, nieudane filmy science fiction są jednocześnie tak złe, że nie da się ich oglądać i nie da się do nich wracać. Są takie produkcje, które pomimo ogromu wad posiadają też zalety i w ostatecznym rozrachunku mają swój urok. Oto lista z moimi subiektywnie wytypowanymi przykładami takich filmów.

Wyspa doktora Moreau

Ten film jest tak dziwny i groteskowy, że trudno oglądać go, będąc całkowicie wolnym od uczucia zażenowania tym, na co się aktualnie patrzy. Obrzydliwe hybrydy ludzi i zwierząt, dzikie seksualne orgie i trudno przyswajalna aura oraz wydźwięk widowiska, mieszający tanie chwyty grozy ze społecznym komentarzem, to tylko kilka elementów, które niejako formatują nasz odbiór już od pierwszych minut. Do tego dochodzi wybitnie zblazowane aktorstwo w wykonaniu Marlona Brando i Vala Kilmera, którzy wyglądają, jakby znaleźli się na planie tego widowiska całkowicie przypadkowo. Im więcej jednak myślę o tym filmie, tym bardziej mam wrażenie, że pewne posunięcia, czy to narracyjne, czy stylistyczne, były całkowicie świadomie planowane. Poprzez wywołanie efektu nieprzyjemnej groteskowości Wyspa doktora Moreau w sposób bardzo obrazowy i szokujący porusza problematykę zabawy w Boga, ukazując w ciemnych barwach tej zabawy konsekwencje. Mówiąc wprost – to jest tak dziwnie kiczowate, że aż zwraca na siebie uwagę.

LIFE

Ten film na papierze i na zdjęciach wygląda bardzo obiecująco. Takie wrażenie robi też od pierwszych minut. Zapowiada bardzo profesjonalnie zrealizowane widowisko wywodzące się z tradycji kina twardej fantastyki, gdzie nauka i oddanie realizmu są dla twórców najważniejsze. I byłby to film udany, gdyby nie jego drugi akt, który bardzo brutalnie i bezpardonowo sprowadza to widowisko z poziomu czegoś oryginalnego do poziomu czystej sztampy. Na statku kosmicznym pojawia się inny rodzaj Obcego, niż znamy z naszych dotychczasowych kinowych doświadczeń. Jego obraz jest subtelniejszy, pewnie znacznie bardziej wiarygodny, ale nadal bierze on udział w czymś, co nie ma w sobie niczego porywającego, choć napięcie filmu sugeruje co innego. Tak czy inaczej LIFE zapamiętam jako film bardzo ładny z wyglądu, reprezentowany przez zacne grono aktorskie, aczkolwiek będący w środku wybitnie miałki i mało interesujący.

Na srebrnym globie

O problemach stojących u podstaw kręcenia tego widowiska krążą już legendy. Żuławski chciał dobrze, miał ambitne plany, ale ówczesne peerelowskie władze podcięły mu skrzydła (i przy okazji sam film). Twórca popisał się jednak maniakalnym uporem, ponieważ zamiast przemontować film tak, by ukryć sceny, których nie udało się nakręcić, postanowił… puścić głos z offu tłumaczący, co w danym momencie miało odbywać się na ekranie. Nie da się uznać tego filmu za udany, jakkolwiek byśmy na to spojrzeli. Należy jednak podkreślić, że to, co udało się nakręcić, zagrać, zmontować, składa się ostatecznie na szalenie intrygujący obraz, z bardzo ciekawym, niepokojącym, sennym, tajemniczym klimatem. Gdyby Na srebrnym globie było kręcone w innych czasach i było adaptacją komiksu, z pewnością znalazłoby swoich wiernych fanów, którzy walczyliby zażarcie w mediach społecznościach o wydanie wersji reżyserskiej tego filmu. A tak możemy się tylko obejść smakiem.

Oni

Klasyczny przypadek filmu, który jeszcze na etapie pomysłu, doboru obsady i pierwszego aktu jest czymś, co chce się łyknąć bez popity. W pewnym momencie jednak przychodzi „cofka” i oprzytomnienie, bo zdajemy sobie sprawę, że twórca niekoniecznie wiedział, jak tę historię poprowadzić, by nie narazić się na śmieszność. Ten film bardziej wolę wspominać i doceniać jego fajny, zgrany zespół aktorski oraz koncept przywołujący na myśl żelazne klasyki kina SF (i horroru), jak Coś, Inwazja porywaczy ciał czy Oni żyją, niż wykorzystywać do seansu powtórkowego. Robert Rodrigeuez chciał dobrze, bo pewnie planował złożyć pokłon swym poprzednikom, wyszło jednak tak, jakby się z nich nabijał. Efekciarsko-kiczowata końcówka wiele psuje, choć jak mówię, w oderwaniu od rozwinięcia tej historii i przy odpowiednim dystansie da się ten film traktować jako swego rodzaju gulity pleasure.

Circle

Spośród wszystkich podróbek kultowego Cube ten film jest moim zdaniem przykładem najciekawszym, choć z ewidentnie zaprzepaszczonym potencjałem. Aktorstwo jest tu drętwe jak w telenoweli, postacie są wybitnie tekturowe. Za to podejmowane dylematy moralne są już próby najwyższej, koncept, przywodzący na myśl śmiertelną grę, wkręca nas od samego początku i trzyma w napięciu aż do finalnego, w dużej mierze satysfakcjonującego rozwiązania. Przy udziale większych pieniędzy na realizację i marketing Circle z pewnością inaczej by się prezentowało. A tak jest po prostu niegroźną ciekawostką, którą ogląda się głównie w ramach porównania i przywołania emocji z pamiętnego Cube.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA