ETYKA DOKUMENTALISTY. Moralne granice kina non fiction
Direct Cinema
Cofnijmy się na moment do drugiej połowy lat 50. Wówczas bowiem w Stanach Zjednoczonych miejsce miał niezwykle istotny przełom technologiczny, który stał się podstawą narodzin najważniejszego nurtu w kinie dokumentalnym – tzw. Direct Cinema (tłumaczonego czasem na polski jako „kino bezpośrednie”). Firma Arriflex jako pierwsza wprowadziła do powszechnego obiegu lekkie, wyjątkowo mobilne kamery na taśmę 16-milimetrową. Rewolucji dopełniła stworzona przez Stefana Kudelskiego (polsko-szwajcarskiego wynalazcę) Nagra – przenośny magnetofon, który umożliwił synchroniczne nagrywanie dźwięku. Nareszcie można było zacząć „chwytać życie na gorąco”.
Powoli rozpowszechniające się wynalazki poskutkowały, rzecz jasna, bardzo konkretnymi filmami. Jednym z pierwszych arcydzieł nurtu było nakręcone przez Roberta Drew na zlecenie Time-Life Broadcast Primary – dokument poświęcony prawyborom Partii Demokratycznej w Stanach Zjednoczonych. Ekipa filmowa podążała za swoimi bohaterami (Johnem F. Kennedym i Hubertem H. Humphreyem) dosłownie wszędzie. Wchodziła za nimi do samochodów, przeciskała się przez wiwatujące tłumy, towarzyszyła zarówno podczas gigantycznych wieców, jak i kameralnych, strategicznych spotkań w sztabach wyborczych. Zawsze znajdowała się krok za politykami, obserwując i rejestrując najmniejszy ruch czy gest. Direct Cinema z hukiem zakończyło erę inscenizacji i postsynchronów. Przed kinem dokumentalnym otworzyły się, jak ogłosiło na początku lat 60. opiniotwórcze (jeszcze kilka lat wcześniej brylował na jego łamach sam François Truffaut), francuskie czasopismo „Arts”, „nieograniczone możliwości”.
Nieograniczone możliwości niosły ze sobą jednak pewną odpowiedzialność. Liczące co najwyżej kilka osób (do ekstremum doprowadzili tę liczbę bracia Maysles, realizujący swoje znakomite dokumenty właściwe we dwójkę) ekipy filmowe mogły zbliżyć się do bohaterów jak nigdy wcześniej. Jaka jest jednak cena takiej intymności? Czy można znaleźć się zbyt blisko, pokazać za wiele? Jeden z największych skandali ery Direct Cinema dotyczył Frederica Wisemana i jego debiutanckiego dzieła Titicut Follies. Amerykański dokumentalista (dziś 90-letni, ale wciąż aktywny zawodowo!) sportretował w swoim filmie społeczność pacjentów oraz pracowników szpitala psychiatrycznego w Bridgewater w stanie Massachusetts. Pacjenci niejednokrotnie filmowani byli w wyjątkowo niekomfortowych sytuacjach – nadzy, upodleni, przedrzeźniani przez strażników, zamykani w pustych, betonowych celach. Czy Wiseman posunął się w swojej bezwzględnej obserwacji za daleko? Władze stanu Massachusetts uznały, że tak i zakazały publicznego pokazywania filmu na ponad 20 lat. Reżyser kilkukrotnie próbował odwołać się od tej bezwzględnej decyzji (sprawa skierowana została nawet do amerykańskiego Sądu Najwyższego), ale bezskutecznie. Nakręcone w 1967 roku Titicut Follies trafiło na ekrany amerykańskich telewizorów dopiero w 1992 roku – już po śmierci większości sportretowanych w filmie ludzi.
Jeszcze większa afera towarzyszyła telewizyjnej premierze oraz recepcji An American Family – serialu dokumentalnego Craiga Gilberta, zrealizowanego właśnie w konwencji Direct Cinema. Projekt w założeniu miał być złożonym z kilkunastu odcinków portretem tytułowej, uniwersalnej amerykańskiej rodziny klasy średniej. Wybór realizatorów padł na mieszkających w malowniczym Santa Barbara Loudów. Przez ponad pół roku (okres zdjęciowy trwał od maja 1971 do stycznia 1972 roku) rodzinie Loudom niemalże codziennie towarzyszyła dwuosobowa ekipa filmowa (złożona z Alana i Susan Raymondów). Oczywiście, przewidując problemy natury etycznej, Craig Gilbert zaprojektował przed rozpoczęciem okresu zdjęciowego całą listę zasad, których mieli przestrzegać realizatorzy oraz członkowie rodziny. Prawo do ostatecznego montażu należało do Loudów, żadne decyzje rodzinne nie mogły być podejmowane ze względu na filmowców, ekipa miała zakaz aktywnego uczestniczenia w życiu bohaterów, a kamera nigdy nie miała zaglądać za zamknięte drzwi. Jak nietrudno się jednak domyślić, większość z tych zasad, w mniejszym lub większym stopniu, została podczas okresu zdjęciowego nagięta.
Popularność An American Family przerosła najśmielsze oczekiwania twórców – każdy z 12 odcinków obejrzało około 10 milionów Amerykanów. Z pewnością przyczyniły się do tego dramatyczne okoliczności towarzyszące realizacji. W trakcie okresu zdjęciowego na jaw wyszło, że głowa rodziny Loudów – Bill ma kochankę, którą do tej pory udawało mu się ukrywać. W związku z tym mężczyzna zmuszony został do wyprowadzki z rodzinnego gniazda. Nie przerwano jednak z tego powodu zdjęć do serialu – zatrudniono po prostu dodatkową, dwuosobową ekipę, która dokumentowała to, czym zajmował się w międzyczasie Bill. Recepcja krytyczna projektu Gilberta była niemalże jednostronnie negatywna. Amerykańskie gazety pisały o tym, że to wszechobecne kamery przyczyniły się do rozpadu małżeństwa, a sam serial jest jaskrawym przykładem tego, jak Direct Cinema potrafi wypaczyć zarejestrowaną rzeczywistość. Nie oszczędzono również rodziny Loudów. Najmocniej medialna nagonka uderzyła w najstarszego potomka Billa i Pat – Lance’a, który w trakcie realizacji An American Family dokonał coming outu. Na skrajnie prawicowe dzienniki podziałało to, rzecz jasna, jak płachta na byka. Pierwsze strony zaczęły okupować artykuły zarzucające serialowi promocję homoseksualizmu, a sam Lance zaczął otrzymywać anonimowe listy z pogróżkami. Bezlitosna recepcja An American Family sprawiła, że Loudowie się zjednoczyli, po czym przeszli do kontrofensywy. W kolejnych popularnych talk showach (między innymi u Dicka Cavetta) tłumaczyli, że padli ofiarą manipulacji ze strony telewizyjnych włodarzy, którzy posłużyli się ich tragedią, aby podbić rankingi oglądalności. Prawie 40 lat po premierze An American Family HBO zrealizowało Cinema Verite – film fabularny poświęcony procesowi realizacji oraz recepcji dzieła Craiga Gilberta. Co ciekawe, w jednej ze scen można dostrzec plakat omawianego kilka akapitów wyżej Titicut Foolies Wisemana. Z całą pewnością nie znalazł się tam przypadkowo.