EL CONDOR. 50 lat od premiery

Nie mam też zastrzeżeń, jeśli chodzi o postać generała Chaveza. W prologu zostaje przedstawiony jako „gorszy od innych”, więc widz spodziewa się sadysty. Ale okazuje się, że to człowiek inteligentny, działający rozsądnie i ten jego spryt jest typowy dla wojennego stratega, a nie perfidnego złoczyńcy. Towarzyszy mu piękna kobieta Claudine (Marianna Hill) i to też jest ciekawa postać. Scena, w której rozbiera się, by odwrócić uwagę żołnierzy, potwierdza tylko to, co widz już podejrzewał wcześniej – to typ kapryśnej damy podobnej do femme fatale, stawiającej wszystko na zwycięzców. Z Chavezem wiąże się, doprowadzając do zguby byłego faceta, ale gdy ten traci przewagę, to ona woli pomóc jego przeciwnikom, by nic w tej wojnie nie stracić.
El Condor nie został zbyt dobrze oceniony przez krytyków, ale to, co stało się pretekstem do wystawienia niskiej oceny, dzisiaj może być zaletą. Po pierwsze, film jest przeładowany akcją. To jeden z najbardziej dynamicznych westernów swoich czasów z dużą ilością eksplozji, scen kaskaderskich, strzelanin. Po drugie, według czołowej bazy filmowej IMDb body count (liczba ofiar) wynosi 121 – nawet jeśli nie zostało to dobrze policzone, to i tak widać jak bardzo nihilistyczny jest to film. Dla widza żyjącego na przełomie lat 60. i 70. taka dawka przemocy była zbyt duża, mimo iż powstawały już wtedy filmy wykraczające poza „hollywoodzką krainę łagodności” (Dobry, zły i brzydki, Dzika banda czy choćby Złoto dla zuchwałych mają nawet większą liczbę ofiar). Po trzecie, są tu sceny z nagością zarówno kobiecą, jak i męską. Choć nie ma ich wiele, to i tak stały się kolejnym powodem do obniżania ocen.
Jest jedna rzecz związana z tym filmem, która wzbudziła szacunek i została w następnych latach dobrze spożytkowana, pozwalając niektórym „biedniejszym” ludziom zaoszczędzić trochę kasy. Chodzi o scenografię, którą zaprojektował Julio Molina Juanes. Zebrany przez producenta André de Totha budżet w wysokości 4,5 miliona dolarów pozwolił na pustyni Tabernas w Almerii wybudować fortecę El Condor. Scenariusz był przerabiany głównie po to, by maksymalnie wykorzystać tę drogą scenografię. Posłużyła ona także jako miejsce akcji późniejszych filmów, m.in. spaghetti westernów Blindman (1971) i Prawo do życia, prawo do śmierci (1972), również w Conanie Barbarzyńcy (1982) można na krótko zobaczyć fort El Condor.
Andaluzyjska prowincja Almeria to lokalizacja kojarzona najbardziej z włosko-hiszpańskimi westernami, ale pod koniec lat 60. amerykańscy filmowcy też zaczęli tam kręcić – można tu wymienić na przykład Shalako (1968), 100 karabinów (1969), Kolty siedmiu wspaniałych (1969). Mam jednak na myśli tylko twórców westernów, bo filmowość hiszpańskiej Andaluzji już wcześniej została odkryta przez twórców spoza Włoch i Hiszpanii. Jednak obrazy o Dzikim Zachodzie były na ogół kręcone w Stanach, bo tereny w Arizonie, Teksasie czy Utah wydawały się do tego stworzone. Producent André de Toth, odpowiedzialny za El Condor, pracował już w Almerii osiem lat wcześniej, gdy został zatrudniony jako reżyser drugiej ekipy (second unit director) przy filmie Lawrence z Arabii (1962). A potem, już jako główny reżyser, zrealizował tam produkcję wojenną Brudna gra (1969).
Od premiery westernu Guillermina mija dokładnie 50 lat, ale film wciąż trzyma się świetnie. To nie tylko dobry western – to klasyka kina akcji, gdzie na każdym kroku bohaterowie napotykają niebezpieczne przeszkody i pokonują je w efektownym stylu. Widać włożone w niego miliony – wielu statystów, imponującą scenografię, wspaniałą lokalizację oraz nieprzerwaną akcję z dominującą rolą anarchii i przemocy. Nie wspomniałem jeszcze o muzyce, a to dlatego, że Maurice Jarre stworzył wiele lepszych, bardziej zapadających w pamięć soundtracków. Na koniec powiem, że film wieńczą słowa „What am I doing here?” („Co ja tu robię?”) – proste, ale trafiające w punkt, bo podkreślają absurdalność walki o złoto, jaką toczyli ogłupieni marzeniem o bogactwie bohaterowie.