Dlaczego wciąż czekam na godną ekranizację mangi GHOST IN THE SHELL
Co jest złego w lesbijskich cyberorgiach?
Nie jestem zwolennikiem przenoszenia twórczości literackiej na mały czy wielki ekran w stosunku 1:1, ale mimo wszystko czuję niedosyt za każdym razem, gdy włączam to genialne anime i widzę, jak szybko zmierza ono ku finalnemu rozwiązaniu, choć akurat te – zdawałoby się najistotniejsze – wątki wcale nie były dla Masamune Shirowa najważniejszymi. To trochę tak, jak gdyby Frodo jeszcze w Shire poprosił Gandalfa, by ten wezwał Wielkie Orły, bo nie chce mu się iść piechotą do Mordoru. Tylko po co, skoro ominie go przygoda? Tak też jest z Major Motoko Kusanagi w jej filmowych perypetiach.
Podobne wpisy
Jak wspominałem we wstępie, podczas gdy animowane Ghost in the Shell niemal z miejsca stało się obiektem kultu, manga wciąż dla wielu pozostaje czymś zupełnie nieznanym. Zachodni krytycy mają zresztą spory problem z odniesieniem się do niej, bo choć opowiada ona genialnie wykreowaną historię, Masamune Shirow często obrywa za obsceniczność niektórych scen czy wręcz fetyszyzowanie kobiecego ciała – ale czyż nie jest to cechą charakterystyczną dla mangi? Nie ma natomiast wątpliwości, że jest to jedyny naprawdę warty uwagi literacki utwór związany z żywotem Motoko Kusanagi. Te kilkanaście niemal autonomicznych rozdziałów I tomu wyniosło poprzeczkę tak wysoko, że sam autor nie był w stanie doskoczyć do niej w kolejnych dwóch tomach (najlepiej spuścić na nie zasłonę milczenia). Nie zmienia to jednak faktu, że te niespełna trzysta pięćdziesiąt stron to niesamowita wizja świata przyszłości, jej społeczno-politycznych aspektów i problemów płynących ze zbyt ufnego powierzenia własnego jestestwa cybernetycznym nowinkom. Major w tym wydaniu nie jest maszyną, która zaczyna zastanawiać się nad istnieniem duszy. To kobieta o nieznanym pochodzeniu, której mózg i duszę zamknięto w niemal doskonałym robociele. Jej myśli na temat własnego “ja” nie są więc czymś nowym, lecz stale przewijają się w jej sposobie rozumowania, wysławiania się czy wreszcie działania.
Zupełnie inaczej do tematu podszedł Mamoru Oshii, który – choć wyraźnie widzimy słynną scenę kreacji robociała – traktuje Kusanagi trochę jak lalkę. COŚ zaczynające zastanawiać się, czy jest KIMŚ. U podstawy tej jakże zimnej, mechanicznej kreacji leży zjawisko zwane doliną niesamowitości, wywołujące dyskomfort u żywej osoby wchodzącej w interakcję ze zbyt przypominającym człowieka robotem. Major nie mruga, nie uśmiecha się – do momentu spotkania z Władcą Marionetek właściwie zdaje się nie myśleć o swoim życiu. Po prostu wykonuje zadania. Nie jest też tajemnicą, że Oshii zrezygnował w dużej mierze z zagłębiania się w historie samych dochodzeń prowadzonych przez Sekcję 9. Jeśli spojrzymy na fabułę jego Ghost in the Shell, zobaczymy podążanie od punktu do punktu, po których następuje stopniowe “uwalnianie” się Motoko z cybernetycznego letargu. Wszystko to nosi jednak znamiona także poprzednich dzieł reżysera, co w jakimś stopniu tłumaczy tak mocne oderwanie od mangowego świata. Na tym tle znacznie lepiej wypada Ghost in the Shell 2: Innocence, które ciężar ukazania skomplikowanej relacji na linii człowiek-cybernetyczny świat kładzie na barkach Batou.
Raczej nie uda mi się was przekonać, że hollywoodzkie Ghost in the Shell to film o wiele lepszy, niż można wnioskować z jego ocen, lecz warto wymienić chociaż rzeczy, które na tle poprzednika realizuje po prostu lepiej. Jego podstawową przewagą jest fakt, że w swej kreacji mógł posłużyć się nie tylko mangą i anime Oshiiego, ale i późniejszymi odsłonami serii. Znajdziemy tu nawiązania do Innocence i Stand Alone Complex, które razem dają całkiem ciekawe połączenie – niestety słabe rozpisanie tego wszystkiego w scenariuszu jest jak strzały twórców we własne stopy – zbyt wiele za słabo nakreślonych wątków składa się na obraz pozornie płytki, ale ducha w niej z pewnością nie brakuje. Co najwyżej dobrej woli, by przestać porównywać film z pierwszą adaptacją. Jeśli bowiem spojrzymy na kreację świata, trudno nie zauważyć, że jest on o wiele bardziej żywy, wizualnie nawiązujący między innymi do Łowcy androidów, ale przede wszystkim – nie sprawia wrażenia, jak gdybyśmy właśnie odwiedzili typowe blokowisko w stylu Grands Ensembles, czyli modernistyczny odpowiednik wielkiej płyty rodem z Francji.
Tak samo, jak żywe jest miasto, tak i Major wyraźnie bardziej jest tu duszą niż ciałem. Widać, jak po “przeszczepie” świadomości do nowej powłoki stopniowo przyzwyczaja się do niej. To człowiek w blaszanej puszce, który próbuje pojąć, co właściwie stało się z jego życiem. Jasne, robi to przy wykorzystaniu banalnych zabiegów, jednak na tym polu zdecydowanie bliżej jest głównej bohaterce do wizji Shirowa – blisko, coraz bliżej, ale wciąż daleko do klimatu powieści graficznej.
Jestem osobą, która w dziewięciu na dziesięć przypadków stwierdzi, że lepiej przeczytać książkę niż obejrzeć film czy serial na jej podstawie, lecz w przypadku Ghost in the Shell warto po prostu poznać pełny obraz tego złożonego świata – nieprzypadkowo jest to bowiem jedno z najważniejszych dzieł cyberpunku, które może nie leży u jego podwalin, ale na przełomie lat 80. i 90. po prostu na nowo ukształtowało jego formę.
Marzenie o tym, że zobaczę kiedyś adaptację Ghost in the Shell tak złożoną, jak jej mangowy pierwowzór, jest prawdopodobnie jedną z bardziej nieosiągalnych rzeczy na mojej liście, choć nadzieja wciąż się tli, a od czasu do czasu płomyk podsycają różnego rodzaju zapowiedzi. Nie inaczej jest i w tym przypadku, gdyż oświadczenie Kōdanshy i Production I.G – firm, które dzierżą prawa do twórczości Shirowa i zaledwie kilka dni po premierze amerykańskiej adaptacji ogłosili światu, że rozpoczynają pracę nad kolejnym filmem – daje wiele do myślenia. Tym razem mowa podobno o reboocie, nie zaś kolejnym tworze wynikającym z wykreowanej przez Mamoru Oshiiego w połowie lat 90. wizji GitS. Niestety w ciągu niemal roku nie pojawiły się żadne dodatkowe informacje, poza nazwiskami Kenjiego Kamiyamy (serial Ghost in the Shell: Stand Alone Complex i powiązane z nim filmy) oraz Shinjiego Aramakiego (seria Appleseed), którym powierzono reżyserię. Czas pokaże, co z tego wyjdzie.