DZIWOLĄGI? Aktorzy pełnosprawni aktorsko, a niepełnosprawni fizycznie
Gdyby filmowy show-biznes nie był aż tak przywiązany do cielesnego piękna, może zobaczylibyśmy więcej niepełnosprawnych odbierających zasłużone Oscary. A tak świat filmu niekiedy wpuszcza ich za swoje sekretne drzwi z napisem „SŁAWA”, ale najlepiej w rolach dziwolągów, potworów, morderców, na drugich albo trzecich planach. Z jednej strony takie zachowanie przemysłu filmowego jest odpryskiem naszej ewolucyjnie wykształconej w gatunku homo sapiens sapiens ochrony osobników najlepiej przystosowanych do jego przedłużenia. Stąd być może nieraz tak trudna do uzasadnienia (nie tylko w przemyśle filmowym) niechęć wobec nie tylko niepełnosprawnych, ale i słabszych, starych, generalnie innych niż zaprogramowany, biologiczny standard. Z drugiej strony jednak na tyle powinniśmy mieć już rozwiniętą autorefleksję i wiedzę o świecie, żeby nie upatrywać zagrożenia we wszelkich nabytych lub wrodzonych ułomnościach. Koniec naszej historii nadejdzie ze strony tych najsilniejszych i podobno rozumnych. Ot taki złośliwy paradoks.
1. Christopher Reeve
W wyniku wypadku, do którego doszło w 1995 roku, stał się jednym z najsławniejszych niepełnosprawnych aktorów, a także działaczem na rzecz praw osób niepełnosprawnych. Upadek z konia uszkodził mu rdzeń kręgowy tak poważnie, że oprócz paraliżu całego ciała Reeve musiał oddychać za pomocą respiratora. W jednej chwili z Supermana stał się radykalnie zależny od innych ludzi. Do jego przedwczesnej śmierci przyczyniły się właśnie ów paraliż, spowodowane nim, nawracające odleżyny i paradoksalnie antybiotyk na zakażenie. Nota bene niektórzy uważają, że nad filmem Superman ciążyła klątwa. Więcej na ten temat można znaleźć w artykule Filipa Pęzińskiego. Wracając do Reeve’a, grał jeszcze jako sparaliżowany, produkował i reżyserował, chociaż w porównaniu do sytuacji przed wypadkiem jego kariera się właściwie załamała. Warto jednak zobaczyć wersję Okna na podwórze z 1998 roku, gdzie Reeve gra sparaliżowanego Jasona Kempa. Warto również zastanowić się, czy w ogóle by ją zagrał, gdyby nie wypadek? Szczęście w nieszczęściu można było dla niego zaadaptować tę rolę. Osiągnięta przed wypadkiem sława zagwarantowała mu niewielki ochłap tego, kim kiedyś był.
2. Michael J. Fox
Podobne wpisy
Choroba Parkinsona nie oszczędziła tego bożyszcza nastolatek, do którego wzdychały moje koleżanki z podstawówki. Na szczęście udało mu się zagrać w Ofiarach wojny, Powrocie do przyszłości, Przerażaczach. Niezależnie od dolegliwości, która z czasem pozbawiła go młodzieńczej sprawności, wytykano mu mało poważne kreacje. Po 1991 roku, czyli w momencie, kiedy choroba się ujawniła na planie filmu Doktor Hollywood, nic w sumie się nie zmieniło. Ogłosił, że jest chory dopiero w 2000 roku, gdy nie dało się już tego ukryć. Od tego czasu da się w jego karierze zauważyć już wyraźny spadek liczby filmowych epizodów. A co najważniejsze, żaden z reżyserów już nie powierzył mu głównej roli w pełnometrażowym filmie kinowym. Szczerze wątpię, czy producenci mają jakiś pomysł na teraźniejszego Michaela. Może jest również tak, że on nie czuje się na siłach, skoro, jak sam twierdzi, cieszy się, że wciąż może iść na mecz albo po zakupy. Świat Marty’ego McFlya zwęził się do tak oczywistych i naturalnych czynności, o które my, zdrowi, walczyć nie musimy. Naprawdę chciałbym go jeszcze zobaczyć w kontynuacji Powrotu do przyszłości.
3. Matthew McGrory
Zmarł w wieku 32 lat z powodu niewydolności serca. Ona zaś spowodowana była akromegalią, na którą cierpiał. Z jej powodu wyrósł z niego całkiem spory mężczyzna (229 cm) ze zniekształconą czaszką, nieproporcjonalnie długimi przedramionami i niedorozwiniętymi łydkami w stosunku do patologicznie rozrośniętych stawów kolanowych. Te cechy mogły zapewnić mu sławę filmowego dziwoląga, gdyby tylko żył dłużej. Jego bodajże najbardziej znana rola to Olbrzym Karl w Dużej rybie. Koneserzy osobliwego kina grozy docenią również postać Tiny’ego Fireflya z Domu tysiąca trupów oraz Bękartów diabła. Pojawił się też w Constantine i Facetach w czerni II. Gdyby choroba nie skróciła mu życia, można by dyskutować, czy ktoś kiedykolwiek pozwoliłby mu zagrać coś więcej niż abstrakcyjną, epizodyczną postać osobnika, który wzbudza obrzydzenie lub strach. Głupi nie był, wręcz odwrotnie. Miał tego świadomość, że kinematograficzna machina wykorzysta go albo do wzbudzenia u publiki współczucia, albo najlepiej lęku.