DUŻO DUŻEJ WODY, czyli filmy morskie, które musisz obejrzeć
Światowy Dzień Morza to dobra okazja na odbycie rejsu w meandry filmowych projektów poświęconych wodzie w stopniu zdecydowanie większym niż zazwyczaj. Zapomnijmy na moment o rysowanych, gadających zwierzątkach imieniem Dory lub Nemo, ostatnich zdobywcach Oscarów oraz o wojennym podgatunku peryskopowym, gdzie grupka spoconych, zdenerwowanych mężczyzn nie wyściubia nosa z pływającej, blaszanej puszki. I przyjrzyjmy się wybranym przykładom pod- i nadmorskich wojaży, jakie przez lata sprezentowali nam filmowcy. Rzecz jasna każdy może puścić w komentarzach własną flotę pomysłów.
20 000 mil podmorskiej żeglugi (1954)
Klasyczna książka Juliusza Verne’a była na potrzeby ruchomego obrazu adaptowana aż sześciokrotnie (a od ładnych paru lat głośno o kolejnych przymiarkach). Jednak to właśnie wersja z Kirkiem Douglasem w roli głównej jest wciąż najlepszą z możliwych. Kawał solidnego przygodowego kina wciąż znakomicie się ogląda po ponad pół wieku od premiery. Duża w tym zasługa nagrodzonej aż trzema Złotymi Rycerzami strony technicznej filmu. No i wody. Co prawda tutaj także sporo czasu spędzamy na pokładzie łodzi podwodnej, ale nawet i w jej wnętrzach możemy delektować się wspaniałymi podmorskimi widokami. Poza tym cała reszta jest super.
Głębia
Zapomniany już nieco przygodowy thriller Petera Yatesa z Nickiem Nolte, Robertem Shaw i Jacqueline Bisset broni się dziś całkiem nieźle w temacie. Mimo kilku smakowitych, emocjonujących scen lądowych to właśnie podwodne sekwencje są tu największą atrakcją (obok wdzięków brytyjskiej piękności ma się rozumieć). Ta zgrabnie poprowadzona historia łowców skarbów sporo zawdzięcza nominowanym do nagrody BAFTA zdjęciom Christophera Challisa oraz nominowanemu do Oscara dźwiękowi (praca zbiorowa), które najlepiej wypadają właśnie pod wodą. Całość bardzo ładnie spaja płynna muzyka niezawodnego Johna Barry’ego. Nic, tylko oglądać!
Gniew oceanu
Podobne wpisy
Oparta na faktach opowieść o feralnym rejsie kutra rybackiego Andrea Gail to film, który potrafi na długo odwieść od jakiejkolwiek styczności ze słoną wodą. Niemniej jest to istna jazda bez trzymanki z wieloma atutami. Już od strony technicznej robi duże wrażenie (ponownie Amerykańska Akademia doceniła nominacjami dźwięk i efekty specjalne), a do tego dochodzi jeszcze świetna obsada, znakomita muzyka Jamesa Hornera i siedzący za sterami Wolfgang Petersen, który zagłębiał się w morskie odmęty już przy okazji swojego wojennego arcydzieła Okręt. Tutaj reżyser pozostaje niemal cały czas na powierzchni, ale bynajmniej nie równa się to rezygnacji z dusznego, iście klaustrofobicznego klimatu, raz za razem smaganego przez olbrzymie fale. Pozycja obowiązkowa.
Otchłań
Wizualne arcydzieło Jamesa Camerona toczy się na stacji głębinowej (w Polsce znane jest zresztą także pod VHS-owym tytułem… Głębia). Gdy więc wychodzimy poza nią, jest niemal czarno i bardzo, bardzo gęsto. Lecz dzięki licznym sztuczkom technicznym także niezwykle barwnie. To właśnie ten film przeszedł do historii rewolucyjnymi efektami cyfrowej animacji wstęgi wodnej. Do dziś skutkuje ona opadem szczęki, aczkolwiek nie nią jedną cała produkcja żyje. To prawdziwie fascynująca, trzymająca na krawędzi fotela podróż do oceanicznego jądra ciemności – szczęśliwie pozytywna (dla wielu widzów aż nadto).