Dlaczego w OSTATNIM SEZONIE “GRY O TRON” kibicuję Białym Wędrowcom
Taką puentę, której zwiastuny obecne były już w pierwszym sezonie, uznałbym po prostu za leniwą, zaprzeczającą też charakterowi sagi George’a Martina. Ta została zbudowana w dużej mierze na opozycji wobec standardowego formatu fantasy, w który wpisałoby się to rozwiązanie. Nie chodzi o to, że zawiodłoby mnie zakończenie pozytywne – rozczarowałoby mnie najbardziej oczywiste i konwencjonalne z możliwych. Mając w pamięci konsekwencję, z jaką twórcy budowali złożoną narrację, pełną fałszywych tropów i moralnych niejednoznaczności, byłoby szkodą, gdyby wszystko to prowadziło do kolejnego powielenia znajomego schematu heroicznej podróży, w której cnotliwy heros pokonuje wcielenie zła, zbawiając świat. W Grze o tron polubiłem coś innego – kreowanie świata niewyidealizowanego i brutalnego, nawet jeśli zawierającego w sobie mityczne stwory i magię.
Zwycięstwo Białych Wędrowców stanowiłoby interesujące podsumowanie tej wielowątkowej opowieści. Takie rozwiązanie niosłoby bowiem morał, że reprezentowane w serialu przez zamieszkujących Westeros ludzi arogancja, małostkowość i krótkowzroczny egoizm przywiodą Siedem Królestw do ostatecznego upadku. Bez usprawiedliwień, ratunku w ostatniej chwili czy szarży ostatnich sprawiedliwych – triumfujący Nocny Król uzmysłowiłby wszystkim, że za błędy trzeba płacić, a głupota i przewinienia nie zawsze dają się zrównoważyć odwagą i miłością. Ponoszenie konsekwencji swoich czynów było powracającym motywem w Grze o tron – przekonał się o tym pokutujący za naiwność Ned Stark, a po nim m.in. jego pierworodny syn płacący za własne słabości czy Theon Greyjoy pozbawiony męskości za pychę i ambicję. W skali całej cywilizacji, karą za niezdolność do zjednoczenia i uporczywe trzymanie się wyniszczających antagonizmów byłoby jarzmo zimy, dopełniające cierpką wymowę całej historii. Otworzyłoby to także możliwość szerszej interpretacji, w której porażka Westeros symbolizować by mogła słabość prawdziwej ludzkości, niezdolnej do podjęcia konkretnych działań w obliczu możliwych katastrof politycznych i ekologicznych.
Skoro przy symbolach i metaforach jesteśmy, to innym powodem, dla którego chciałbym zobaczyć triumf Białych Wędrowców w ostatnim odcinku, jest możliwość nieco innego, bardziej relatywistycznego odczytania tej grupy. Tak naprawdę niewiele wiemy o ich genezie, celach i organizacji. Oczywiście jawią nam się oni tacy, jakimi widzą ich protagoniści serialu – do szpiku kości złe istoty, bezlitośnie mordujące, wydzierające życie i ziemię oraz pozbawione uczuć. Ale przecież wcale niewykluczone, że Inni są „innymi” właśnie, demonizowanymi obcymi, którzy po prostu są mocno odrębni kulturowo, jednakże również posiadają własne zasady, uzasadnione cele i wartości. Wiadomo, że czynią wiele zła, ale nie dalej jak w siódmym sezonie oglądaliśmy Daenerys, główną protagonistkę Gry o tron, bezlitośnie palącą żywcem swoich wrogów. Uzasadnione przez kontekst? Możliwe, że i porwania dzieci, i masakry dokonywane przez Innych są w podobny sposób uzasadniane przez jakiś kontekst, tyle że my go nie znamy. Biali Wędrowcy mogliby się okazać pod względem moralnym równi ludziom, a ich demoniczność opierać wyłącznie na obcości i kulturowej odrębności (tutaj wyrażającej się magią i fizycznością). Zresztą już raz otrzymaliśmy w serialu podobną zmianę optyki, kiedy kreowani na krwiożercze bestie Dzicy w trzecim sezonie okazali się po prostu kolejną frakcją, kierującą się określonymi normami i politycznymi celami. Wcale nie byłoby mi trudno przyjąć, gdyby coś podobnego stało się z zimnookimi Innymi.
Niezależnie od tego, czy w takim scenariuszu otrzymalibyśmy przewartościowanie Białych Wędrowców z demonów na kolejną ambiwalentną frakcję, zakończenie Gry o tron zwycięstwem frakcji kreowanej od samego początku na głównego antagonistę i wcielenie zła byłoby niesłychanie ciekawe w kontekście gatunkowej narracji. Żyjemy w świecie, w którym Jedyny Pierścień został ostatecznie zniszczony przy istotnym udziale bohaterskich hobbitów, dzięki czemu siły dobra pokonały Pana Ciemności Saurona. Saga George’a Martina przeniesiona na ekran przez Benioffa i Weissa to prawdopodobnie najpopularniejsza opowieść high fantasy od czasu arcydzieła J. R. R. Tolkiena i jako taka mogłaby zapisać się w historii kultury jako ta, która w mainstreamie przełamuje schemat ostatecznego triumfu „dobra” nad „ciemnością”. Przewrotne zakończenie Gry o tron mogłoby uczynić z niej coś na wzór antywesternu w świecie fantasy, zamiast klasycznych motywów akcentującego odcienie szarości i wielowymiarowość etyczną świata przedstawionego. Podniosłoby to rangę serii, która co trzeba przyznać, od kilku sezonów cierpi na spadek formy pod względem kompleksowej i przekonującej narracji. Dzięki triumfowi Białych Wędrowców Gra o tron stałaby się równocześnie dziełem frapującym, otwartym na odczytania metaforyczne i spójnym w swojej niejednoznaczności i nieobliczalności.
Nie oznacza to oczywiście, że inne rozwiązania zabiorą Grze o tron jakość. Sam pewnie zaakceptuję na swój sposób każdy wariant finału, który być może okaże się jeszcze bardziej zaskakujący. Uważam jednak, że tak ważny i dobry serial zasługuje na zwieńczenie go z pazurem, co stoi w sprzeczności z najprostszym, wygodnym rozstrzygnięciem. Wśród wielu niewiadomych i możliwych ścieżek rozwoju, najlepiej rokującym dla całościowego sukcesu Gry o tron wariantem wydaje mi się właśnie zwycięstwo – przynajmniej częściowe – Białych Wędrowców. Taki przewrót byłby niezwykle ciekawy i myślę, że dla wielu fanów satysfakcjonujący. Dlatego kiedy rozpocznie się seria ósma, zasiądę do niej, trzymając kciuki za armię zimowych potworów – w imię dekonstrukcji schematów i na chwałę nieoczywistych wizji.