13 kwietnia 2021 roku kończy równo 20 lat – chociaż w filmie ma nieco więcej… Bridget Jones, czyli nasza kochana dziewczyna z sąsiedztwa, wieczna singielka z lekką nadwagą, głową w chmurach i arcytalentem do wpadek. W 20. rocznicę premiery Dziennika Bridget Jones zastanawiamy się, co takiego ma w sobie główna bohaterka, że film o niej nadal pozostaje jedną z najbardziej popularnych komedii romantycznych.
Helen Fielding, autorka książkowego pierwowzoru, stworzyła pełnokrwistą, przekonującą postać. W mojej opinii to jednak aktorska interpretacja Renée Zellweger nadała Bridget Jones ostateczny szlif i zapewniła jej status ikony. Filmowe wcielenie bohaterki to dziewczyna, której nie sposób nie polubić. Niezdarna i niezaradna, ale w tak uroczy sposób, że musimy się w niej zakochać. Zalicza kolejne niepowodzenia i upadki z wdziękiem i uśmiechem na ustach. To postać, z którą każda kobieta w jakimś stopniu może się zidentyfikować – za to ją kochamy. Kto nigdy nie płakał, samotnie obżerając się chipsami przed telewizorem, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Co jest największą bolączką lwiej części komedii romantycznych? Nie są śmieszne, po prostu. Nudne, przesłodzone opowieści o wyidealizowanych bohaterkach i ich równie perfekcyjnych adoratorach są niczym innym, jak naiwną, infantylną wizualizacją kobiecych marzeń. Brakuje w nich zarówno filmowej jakości, jak i aspektu komediowego. Na szczęście Dziennik Bridget Jones to zupełnie inna historia. Połączenie brytyjskiego humoru i nieco ostrzejszych żartów dało niezwykle ożywczy dla gatunkowej konwencji efekt. Z każdym kolejnym seansem perypetie Bridget śmieszą nas tak samo i trudno wybrać jedną najzabawniejszą scenę: może to ta ze strojem króliczka? Albo zupa ze sznurka?
Pisząc o nieprzemijającym uroku Bridget Jones, nie sposób przemilczeć jej ukochanego. Mark Darcy to dla mnie i wielu moich koleżanek mężczyzna idealny: inteligentny, pracowity, z klasą i własnym zdaniem, pozbawiony bufonady i problemów z ego, wierny, dobry, spokojny, a przy tym trochę tajemniczy i nieprzystępny. Facet, u boku którego można spędzić całe życie. Trudno wyobrazić sobie w tej roli kogokolwiek innego niż Colina Firtha. Był równie doskonałym wyborem obsadowym, co Renée Zellweger na pierwszym planie. I to jego urok, w równie dużym stopniu co jej, zadecydował o sukcesie filmu. Z kolei te z nas, które jeszcze nie wyrosły z charyzmatycznych wiecznych chłopców, również znajdą w Dzienniku Bridget Jones swojego reprezentanta, do którego będą mogły wzdychać – konkurent Marka, czyli Daniel w wykonaniu Hugh Granta, to równie pociągający, choć skrajnie odmienny typ faceta.
I udowodniła, że w popkulturowym hicie kobieta może być po prostu… normalna. Może mieć kurze łapki, może nie wiedzieć, gdzie leżą Niemcy – mimo swoich licznych wad i przeciętności ma prawo być bohaterką ciekawej opowieści. Nawiązania do Dumy i uprzedzenia nie są w filmie i książce przypadkowe, Bridget reprezentuje właściwy dla swoich czasów model kobiecości tak samo, jak robiła to Lizzie Bennet z powieści Jane Austen. Panna Jones, czyli dziewczyna z początków XXI wieku, zostawiła już daleko za sobą patriarchalne ideały swoich matek i ciotek (choć ich nieprzyjemne komentarze nadal ją wkurzają). Z drugiej strony nie udaje już jednak, że wielkomiejska, wyemancypowana i drapieżna kobiecość spod znaku Seksu w wielkim mieście czy „Cosmopolitana” to coś, co jej pasuje. Kariera jest dla niej ważna, ale równie ważne jest szczęście osobiste i założenie rodziny. Nie udaje sama przed sobą, że przedłużające singielstwo i trzydziestka na karku w żaden sposób jej nie martwią. Otwarcie przyznaje się do swoich niedoskonałości, ale nie walczy z nimi zbyt agresywnie. Jest dla siebie wyrozumiała. Jest wyluzowana. Przyjaciele są dla niej równie bliscy co rodzina. Cieszy się swoją codziennością i własnym małym światem. Nie odczuwa presji, by coś komuś udowadniać czy żyć według cudzych oczekiwań – Bridget Jones pokazała kobietom, że najważniejsze to zadowolić samą siebie.
Pokazała, że można wyrwać atrakcyjnego faceta nawet po tym, kiedy ten zauważy nasze ogromne, wyszczuplające gacie pod seksowną sukienką. I wcale nie skreśla nas to, że cały kraj zobaczył nasz tyłek zjeżdżający po strażackiej rurze i uderzający w kamerę: nawet po czymś takim możemy przeprowadzić ambitny wywiad i zrobić dziennikarską karierę. Po stracie jednej pracy może trafić się lepsza. Po zdradzie jednego faceta może trafić się lepszy. Bridget pokazuje, że porażki oraz wady są normalne i ludzkie, nie musimy się za nie biczować, do czego próbują nas zmusić reklamy oraz wszechobecny pęd do perfekcjonizmu. Ostatecznie, w całej swojej nieszablonowości, Dziennik Bridget Jones jest komedią romantyczną, bajką, pokrzepiającą historią, której celem jest dodanie odbiorcom wiary w lepsze życie. I dlatego tak chętnie do niej powracamy.
A wy za co kochacie Bridget Jones?