NA WODACH PÓŁNOCY. Brr! Jak zimno!
Wygląda na to, że stajemy się świadkami narodzin nowego arktyczno-wiktoriańsko-nautycznego podgatunku telewizyjnego serialu, albowiem po całkiem udanej odcinkowej produkcji Davida Kajganicha pod tytułem Terror znów przychodzi nam wypłynąć w daleką, skutą lodem XIX-wieczną północ. Tym razem jednak znajdziemy się na pokładzie statku Ochotnik, którego do telewizyjnego życia powołał – zainspirowany przerażającą powieścią Iana McGuire’a, Na wodach północy – Andrew Haigh.
Ochotnik to wielorybniczy statek zatopiony właściwie jeszcze przed wypłynięciem w morze. Zniszczyła go bowiem chciwość jego właściciela, Baxtera (Tom Courtenay), który wraz z kapitanem Brownlee (Stephen Graham) i pierwszym oficerem, Cavendishem (Sam Spruell), uznał, że największy zysk przyniesie im nie kolejna eskapada po skóry i tłuszcz fok oraz wielorybów, ale zatopienie Ochotnika i tym samym wyłudzenie pieniędzy od firmy ubezpieczeniowej. Chytry to i sprytny plan, który choć niebezpieczny, miał całkiem duże szanse powodzenia, gdyby nie dwaj zupełnie różni od siebie na pierwszy rzut oka załoganci, chirurg okrętowy Patrick Sumner (Jack O’Connell) oraz wielorybnik Henry Drax (Colin Farrell).
Głównym zadaniem Na wodach północy zdaje się analiza zachowań mężczyzn w sytuacjach ekstremalnych. W sercu historii Haigha toczy się więc walka postaw, którą reżyser przedstawia na zasadzie kontrastów pomiędzy wspomnianymi Sumnerem i Draxem. Postać Patricka, chociaż skrywa ponurą, zapijaną laudanum historię z okresu powstania sipajów w Indiach, prezentuje siły – nazwijmy to – dobra. Morska eskapada ma stać się dla niego metaforyczną okazją do zmycia grzechów przeszłości. Sumner jest również zaczytanym w klasykach literatury i filozofii myślicielem. Tymczasem Drax to potężny mężczyzna, który bardziej od myślenia woli działanie. Henry to mistrz harpuna, potworny oportunista i człowiek zupełnie pozbawiony moralnego kompasu. Warto w tym miejscu zauważyć, jak sprawnie twórcy serialu w pierwszym jego odcinku doprowadzają do spotkania Sumnera i Draxa na Ochotniku. Chodzi mi o te momenty pierwszego epizodu, w których postaci te niezależnie od siebie odwiedzają te same miejsca obskurnego miasta Hull.
Skoro już o dobrych rzeczach mowa, to należy przyznać, że Na wodach północy nie zmarnował ani funta, jeśli chodzi o przedstawienie realiów XIX-wiecznej żeglugi arktycznej oraz wystroju wnętrz statków. Warto również wspomnieć, że w celu oddania atmosfery zimna i przedstawienia majestatu lodowatej natury filmowcy udali się na cztery tygodnie do Svalbard, czyli norweskiej prowincji w Arktyce, co podobno czyni serial Haigha produkcją kręconą dalej na północ niż jakikolwiek inny dramat telewizyjny. Pieczołowicie odtworzone wnętrza XIX-wiecznych statków oraz jednocześnie piękne i przerażające sceny nakręcone na lodowych krach zapierają dech w piersiach i skutecznie przypominają mi o tym, że muszę wreszcie kupić sobie nowy telewizor, aby jeszcze intensywniej poczuć klimat serialu.
Inną kwestią jest, czy jeszcze raz miałbym ochotę przechodzić przez wszystkie te okrutności, którymi bez ceregieli raczy widzów Andrew Haigh. Na wodach północy to bowiem niezwykle brutalne, krwawe, tłuste, klaustrofobiczne i intensywne dzieło. Nie zdradzając zbytnio istotnych elementów fabuły, napiszę tylko, że otrzymacie tutaj m.in. realistycznie wyglądające sceny mordowania fok i wielorybów, a także poruszony temat sodomii.
Kolejnym aspektem, za który należy pochwalić Na wodach północy, są zjawiskowe występy aktorskie. Nie ma tu ani jednego słabego ogniwa. Chociaż najbardziej wyróżniającą się postacią serialu jest Henry Drax Colina Farrella, którego fizyczna metamorfoza zupełnie mu nie przeszkadza, to w moim odczuciu największe brawa należą się jednemu z najbardziej niedocenionych aktorów naszych czasów, czyli Stephenowi Grahamowi. Jego kapitan Brownlee to twardziel pełny tajemnic, skuszony lukratywną propozycją wielorybnik z dziada pradziada, który nie potrafi po prostu porzucić rodzinnych tradycji. Farrellowi i Grahamowi dzielnie wtóruje oczywiście Jack O’Connell w głównej roli, a także niezwykle charakterystyczni i wyglądający jak prawdziwe wilki morskie Sam Spruell, Roland Møller, Kieran Urquhart i Philip Hill-Pearson.
Na wodach północy nie uniknęło jednak kilku błędów. Prowadzona w wolnym tempie historia zdaje się bowiem w ostatnich dwóch odcinkach serialu nienaturalnie przyspieszać, co sprawia wrażenie, że dołączono je tutaj nieco na siłę. Zresztą serial nieco traci na swojej intensywności i dramaturgii, gdy jego akcja schodzi z pokładu Ochotnika, przez co jak dla mnie mógłby właściwie zakończyć się po trzecim odcinku. Nie zmienia to jednak faktu, że Haigh stworzył oryginalny, zrealizowany ze smakiem i rozmachem ponury serial, który wciąga i przeraża. Rewelacyjnie się go ogląda, a najlepiej robić to w ciepłych skarpetach, pod kocem i z kubkiem gorącej herbaty.
7/10