CZEGO SZUKASZ W MOIM KRAJU? Spojrzenie z perspektywy uchodźców
Kwestia wiary w lepsze życie w Europie podejmowana jest także w Po tamtej stronie Akiego Karuismäkiego. Fiński mistrz podchodzi jednak do tematu nieco subtelniej. I chociaż film ma akcenty humorystyczne, a nadzieję da się poczuć, wymowa całego dzieła naznaczona jest rozczarowaniem. Główny bohater Khaled przybywa do Finlandii, gdzie ubiega się o azyl polityczny. Kraj europejski nie jest jednak krainą szczęścia i dostatku. Protagonista doświadcza przemocy, bezradności władz i problemów finansowych, a te ostatnie doskwierają również samym Finom, których reprezentuje Wikström. Drugi z bohaterów Po tamtej stronie ledwo wiąże koniec z końcem, zmagając się z przeciwnościami szarej codzienności. Podobnie jak Heineman Kaurismäki pokazuje, że los uchodźców jest tragiczny, ale ich niedola na europejskiej ziemi nie wynika jedynie z niechęci lokalnych mieszkańców i władz, ale też fałszywych wyobrażeń o „lepszym świecie”. W nim żyje się łatwiej niż w zniszczonych Syrii czy Iraku, ale to nadal ciągła walka o godny byt. Gorzką refleksją płynącą z Po tamtej stronie jest także kondycja kultury samych Europejczyków — jesteśmy aroganckimi egoistami nie patrzącymi dalej niż czubek własnego nosa.
Na dramatyzm stawia natomiast Witamy, którego akcja rozgrywa się jeszcze przed osiedleniem się w europejskim kraju. Tutaj również dominuje perspektywa beznadziei imigrantów traktowanych jak kryminalistów. Oczywiście nielegalne przekroczenie granicy go przestępstwo, ale film Philippe’a Lioreta podszyty jest już pewnego rodzaju paranoją i nieuzasadnioną wrogością. Główny bohater to Bilal, uciekinier z irackiego Kurdystanu, który chce dostać się do mieszkającej w Anglii ukochanej. Po nieudanej próbie przejechania przez granicę ciężarówką młodzieniec wpada na desperacki pomysł, by przepłynąć wpław kanał La Manche. Pomaga mu w tym instruktor pływania, Simon. W szalonym planie Bilala unaocznia się ogromna determinacja spowodowana bezradnością. To punkt wspólny zdecydowanej większości filmów traktujących o imigrantach, ale równie istotnym elementem tych dzieł pozostaje postawa lokalnych mieszkańców i władz. W Witamy nie ma już lęku przed nieznanym czy terroryzmem. To jawna ksenofobia, oskarżanie imigrantów o roznoszenie chorób i tropienie ich jak najgorszych zwyrodnialców. Do tego dochodzi szantażowanie przez policję podejrzanych o udzielanie pomocy uciekinierom oraz nienawiść stróżów prawa wobec wolontariuszy. Z poczucia desperacji rodzą się przemoc i przestępstwa, a obóz dla uchodźców w Calais przypomina getto. Philippe Lioret kreuje czarno-białą wizję świata i nie jest to dobre posunięcie, ale czy nienawiść do imigrantów nie miewa już formy takich patologicznych uprzedzeń? Przeciętny Kowalski przejmuje się wojną w Syrii tylko wtedy, gdy zaczyna dostrzegać jej mieszkańców na ulicach własnego miasta. Witamy w pewnym stopniu oskarża nas, Europejczyków, uważających się za ostoję cywilizacji o pielęgnowanie wyłącznie własnego ogródka i wykrzykiwanie: “Moje! Wynoś się!” w stronę tych, którzy choćby zbliżą się do naszego kawałka ziemi.
Film Lioreta pokazuje ciemniejszą stronę tragicznej sytuacji uciekinierów — ich rozpacz wywołującą agresję czy kradzieże. Tym samym film (zaledwie) zbliża się do kwestii, której niestety boją się twórcy, a jest nią pokazanie imigrantów nie tyle uciekających przed wojną, co liczących na przyjemne życie na zasiłku w bogatszych państwach Europy Zachodniej. Nie da się ukryć, że celem filmowców jest ukazanie tragizmu losów Syryjczyków czy Afgańczyków, ale unikanie tematu migracji zarobkowej, a przede wszystkim odrzucania lokalnych praw na rzecz roszczeń osłabia cały przekaz. Widz musi uwierzyć w przedstawiany problem, aby się nim przejąć, a jednostronność dramatów o imigrantach temu nie służy. Najważniejsze jest, by ukazać tę kwestię w wielu aspektach, nie tylko wzbudzając współczucie, ale również przestrzegając przed patologiami. Dzięki temu można spróbować walczyć z krzywdzącymi stereotypami i koniec końców uwiarygodnić cały problem. Tego zdecydowanie w kinie brakuje, a strach przed naruszeniem przesadnej poprawności politycznej tylko napędza szkodliwy nacjonalizm i pospolity rasizm. Oglądając W czterech ścianach życia, może i przejmiemy się losem imigrantów, ale gdy włączymy telewizję i usłyszymy o szerzącej się patologii wśród osiadłych uchodźców, dotykającej zwykłych mieszkańców starego kontynentu, momentalnie odrzucimy od siebie współczucie.
Filmy o problemie współczesnej emigracji z Bliskiego Wschodu i Afryki, choć różnią się formą filmową i gatunkiem, pokazują jednoznaczny obraz losu uchodźców. Niezależnie od tego, czy akcja toczy się w Syrii, na pograniczu czy już w Europie, życie bohaterów jest trudne. Wynika to z nieustannego strachu w obliczu wojny, niewiele mniejszego w sytuacji podejmowania prób przedostania się do Europy i niesłabnącego niepokoju, gdy w każdym momencie można na własnej skórze doświadczyć obojętności europejskich władz, ksenofobii mieszkańców i zwyczajnych kłopotów codzienności na „urodzajnym” Zachodzie. Brakującym elementem całego, by tak rzec, nurtu imigranckiego jest druga strona medalu, pokazująca tych, którzy przybywają do Europy na gotowe, nie mając zamiaru pracować na swoje utrzymanie i podporządkowywać się panującym prawom i zwyczajom. Twórcy ograniczają się do usprawiedliwiania pojedynczych incydentów, unikając prezentacji negatywnego wymiaru migracji. Na nieszczęście, bo dodałoby to wieloznaczności i wiarygodności całemu przekazowi i mogłoby trafić do większej liczby odbiorców. W przeciwnym razie nie zmieni się nic. Kolejny uciekinier z Bliskiego Wschodu zostanie pobity, kolejne osoby będą wyzywać od “ciapatych” czy “brudasów” i kolejni fanatycy będą wjeżdżać w tłumy ciężarówkami, bo jakoś nikt nie zauważy, że “leczący się psychiatrycznie Francuz” był podejrzany o terroryzm — skoro powiedział, że jest miły, to czemu mielibyśmy mu nie uwierzyć? W filmie wszyscy byli mili.
korekta: Kornelia Farynowska