search
REKLAMA
Odmienne stany świadomości

SLIPSTREAM. Straciliśmy fabułę!

Jan Dąbrowski

22 sierpnia 2017

REKLAMA

Odmienne stany świadomości #7: Slipstream

Scenarzysta Felix Bonhoeffer (Anthony Hopkins) zostaje wezwany na plan filmowy, by wprowadzić poprawki konieczne do ukończenia produkcji przerwanej przez śmierć jednego z aktorów. Na miejscu zastaje organizacyjny chaos i podenerwowaną ekipę, która nie może dalej pracować, dopóki nie wprowadzi się zmian w scenariuszu. Felix podejmuje się uratowania produkcji, co nie będzie łatwym zadaniem, ponieważ nie najlepiej radzi sobie z rzeczywistością. Jego pamięć i wyobraźnia cały czas płatają mu figle, mieszając się ze sobą, a on nie jest w stanie odróżnić prawdy od fikcji.

Anthony Hopkins stawał wcześniej po drugiej stronie kamery (wyreżyserował Dylan Thomas: Return Journey i Sierpień), ale to właśnie w Slipstream zaproponował nietypową i niełatwą grę z widzem. Polega na rozszyfrowaniu, które części filmu to urojenia starego Felixa, a co – jeśli cokolwiek – dzieje się naprawdę. Reżyser, scenarzysta, kompozytor i odtwórca głównej roli w jednej osobie nie tylko zagmatwał fabułę do granic możliwości, lecz także nie zostawił prawie żadnych poszlak dla zdezorientowanego widza. Jednak w tym przypadku zabawa nie polega na jak najszybszym rozwiązaniu zagadki, lecz na samym procesie domniemywania, zastanawiania się i obstawianiu różnych wersji. Slipstream nie ogląda się dla satysfakcjonującego zakończenia, tylko dla przyjemności obcowania z dziełem świeżym i bardzo pomysłowym. Pod tym względem bardziej przypomina debiut młodego, awangardowego reżysera niż trzeci film doświadczonego i cenionego aktora, który nikomu nie musi niczego udowadniać.

Slipstream składa się z trzech przenikających się płaszczyzn. W pierwszej z nich Felix-melancholik jest przedstawiony jako rozkojarzony starszy pan, który zamyśla się, słuchając monologu swojej koleżanki Tracy (Lisa Pepper). Ona zalewa go bełkotem o reinkarnacji i wróżkach, co jemu kojarzy się z potoczystymi wystąpieniami Adolfa Hitlera. Chwilę potem Felix i dziewczyna, stojąc w korku na autostradzie, widzą mężczyznę strzelającego do kierowców z okrzykiem „Straciliśmy fabułę!”. Obie sceny mają w sobie coś z poetyki snu i są dość absurdalne, a Bonhoffer sprawia wrażenie ciągle nieobecnego – jakby w jego głowie działo się coś ciekawszego niż poza nią. Z kolei w drugiej płaszczyźnie Felix-scenarzysta dostaje od producenta Harveya Brickmana (John Turturro) zlecenie. Ma pojechać na pustynię, na plan filmowy, i wprowadzić poprawki w fabule, ponieważ podczas kręcenia zmarł jeden z aktorów, Matt Dobbs (Christian Slater). Jest nawet długa scena, w której widać, jak daje z siebie wszystko i gra postać gangstera Raya tak intensywnie, że w pewnym momencie traci przytomność. W trzeciej płaszczyźnie Felix-mąż spędza wieczór, pracując przy komputerze, jedząc kolację z żoną Giną (Stella Arroyave), wyrzucając śmieci i przysypiając na fotelu.

Przenikające się różne wersje tych samych postaci to zabieg pojawiający się przez cały film. Dla przykładu:

Gina jest żoną Felixa, ale w rozmowie telefonicznej z Tracy (zaraz po strzelaninie na autostradzie) wydaje się nie kojarzyć nazwiska Bonhoeffera, a kiedy on zaczepia ją na parkingu, rozmawiają jak dwójka obcych sobie ludzi. Z późniejszych wydarzeń w filmie wynika, że Gina jest aktorką, która gra postać o takim samym imieniu. Z jednej strony jest to częściowe wyjaśnienie, ale z drugiej, jeśli niektóre z tych scen to fragment filmu w filmie, to co tam robił Felix, który jest przecież scenarzystą, nie aktorem?

Inną postacią przewijającą się przez Slipstream jest Aaron, mężczyzna w czerni. W jednej z pierwszych scen siedzi przy stoliku w tej samej kawiarni co Felix i Tracy, zaczepia ich i cytuje Sen we śnie Edgara Allana Poego. Potem stoi na poboczu autostrady i nagrywa strzelaninę, raz jest kelnerem, raz dziennikarzem, a raz szoferem. Śledząc uważnie tropy porozsiewane przez Hopkinsa, można przypuścić, że Aaron jest dla Felixa czymś pomiędzy Aniołem Stróżem i Aniołem Śmierci, ale to tylko hipoteza, prawdopodobnie jedna z wielu.

Nieodłączną partnerką Bonhoeffera jest Tracy, rozgadana i pozytywna dziewczyna, której trudno przypisać jasno określoną rolę. Prawie wszędzie jeżdżą razem, jest między nimi pewna zażyłość, ale Felix zarzeka się, że nie jest jego dziewczyną. Im bardziej film się rozwija, tym więcej pojawia się poszlak wskazujących na to, że Tracy nie istnieje. Jej kot wygląda i nazywa się tak samo jak ten Felixa, poza tym większość scen z jej udziałem wydaje się rozgrywać wyłącznie w wyobraźni Bonhoeffera, który wymyślił sobie towarzyszkę podróży, obdarzając ją wyglądem pielęgniarki, która zajmowała się nim w szpitalu.

„Myślę, więc jesteś” – tak demoniczny pisarz Sutter Cane w filmie W paszczy szaleństwa podsumował siłę oddziaływania swojej prozy na rzeczywistość. W Slipstream sytuacja wygląda podobnie, ale nieco mniej przejrzyście. Bonhoeffer nie potrafi zapanować nad swoim umysłem, a wymyśleni/zmienieni przez niego bohaterowie wymykają się spod kontroli. Kiedy Felix idzie wyrzucić śmieci, postacie, które zamordował w scenariuszu, przychodzą do niego z pretensjami. A on dyskutuje z martwym Mortem, który mimo dziury w głowie z przejęciem tłumaczy mu, jak dana scena miała wyglądać, a martwa Barbara żali się, że bez niej nie będzie ciągłości akcji. Dla Felixa to kwestia wciśnięcia klawisza enter lub delete, ale dla jego postaci to sprawa życia i śmierci.

Felix nie jest jednak pisarzem-demiurgiem. Raczej błądzi po świecie zmontowanym z rzeczywistości i fragmentów jego twórczości. Najlepszym tego dowodem jest scena, w której z kimś rozmawia, a chwilę potem podnosi z ziemi pomiętą kartkę ze scenariusza z kwestiami, które przed chwilą wypowiadał.

Dezorientacja Bonhoeffera udziela się widzowi podczas seansu. To nie musi być zarzut – wszystko zależy od cierpliwości widza i jego otwartości na eksperymenty, bo Slipstream niewątpliwie do nich należy. Anthony Hopkins w wywiadach przyznaje, że praca nad filmem to dla niego mała osobista podróż. Twierdzi, że lubi co jakiś czas wyjść ze swojej strefy komfortu i popróbować czegoś nowego. Patrząc na Slipstream w ten sposób, można śmiało powiedzieć, że mu się to udało. Podczas seansu widać dużo przemyślanych zabiegów, jak choćby nawiązywanie do klasyki (np. Inwazji porywaczy ciał) i zabawy z montażem skojarzeniowym, czasem nieoczywistym (np. łączenie gadaniny Tracy ze słowotokiem Hitlera). Film bywa jednak denerwujący, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy chciałoby się wskazać granice między rzeczywistością a fikcją.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA