JEDNO ŻYCIE. Poruszająca opowieść zapomnianego bohatera [RECENZJA]
Wybierając się na seans Jednego życia, spodziewałam się czegoś zupełnie innego, niż ostatecznie otrzymałam. Zwiastun zapowiadał kolejną schematyczną i przewidywalną laurkę poświęconą mało znanej postaci z okresu tuż przed wybuchem II wojny światowej, która nie wyróżni się zapewne niczym prócz obiecującej obsady. Efekt przerósł jednak oczekiwania moje, jak i reszty publiczności, którą pokaźna dawka emocji niejednokrotnie doprowadziła do łez. Najnowszy film wojenny z pierwszoplanową rolą Anthony’ego Hopkinsa poza warstwą edukacyjną i iście odkrywczą (po dziś dzień postać Brytyjczyka Nicholasa Wintona jest na kartach historii jedynie ciekawostką, o ile w ogóle się na nich pojawia) wywołuje całe spektrum silnych emocji, dogłębnie porusza bez użycia drastycznych środków i popadania w egzaltację, nie żerując tym samym na wrażliwości i wytrzymałości widza. A inspiracje bierze z prawdziwych klasyków swojego gatunku.
Człowiek do zadań specjalnych
Nicholas Winton (Johnny Flynn/Anthony Hopkins) to altruista z powołania, Brytyjczyk, który po przyjeździe do Czechosłowacji w 1939 roku nie mógł pozostać obojętnym wobec cierpienia, z jakim zmierzył się na ulicach Pragi. Sytuacja, którą zastał, okazała się gorsza od wszelkich przypuszczeń – tysiące rodzin z dziećmi żyjących w tragicznych warunkach, uciekających przed nieuniknioną hitlerowską inwazją, wszechobecny głód, bieda i brak środków sanitarnych. Nicky, znany ze swojej działalności prospołecznej dołącza więc do lokalnego biura ds. uchodźców i porusza wszystkie dostępne kontakty, by zorganizować masowy transport najmłodszych uchodźców do rodzin zastępczych w Wielkiej Brytanii. Czas ma w tym przypadku kluczowe znaczenie – wkroczenie Hitlera do Pragi jest tu kwestią zaledwie miesięcy, podobnie jak zajęcie kolejnych terenów, w tym Polski. Grupie Nicky’ego w błyskawicznym tempie udaje się jednak znaleźć schronienie dla 669 dzieci, które po przyjeździe do Anglii zyskują nowe życie i unikają tym samym wywózek do obozów zagłady.
Album z tajemnicą
Narracja z okresu poprzedzającego wybuch II wojny światowej przeplata się tu z latami 80. XX wieku, czyli emeryturą Nicky’ego, który mimo sędziwego wieku, zbliżającego się przyjścia na świat wnuka i usilnych próśb żony nadal nie próżnuje w pomocy potrzebującym i wciąż aktywnie udziela się w różnego rodzaju akcjach dobroczynnych. Album ze zdjęciami adoptowanych uchodźców, pamiętający jego działalność sprzed lat, ukrywa jednak w skórzanej teczce, którą po namowach przyjaciela decyduje się przekazać na potrzeby edukacyjne. Doprowadza to do natychmiastowego nagłośnienia jego poruszającej historii – nagle mężczyzna staje się bohaterem popularnego telewizyjnego show, dzięki któremu po dziesięcioleciach styka się z osobami, które uratował. Emocje, jakie przeżywa, stojąc oko w oko z dziećmi, którym podarował drugie życie, są wręcz niewyobrażalne, lecz mimo upływu lat dla Nicky’ego wciąż największym ciężarem są te nazwiska, których nie udało się skreślić z listy. Te dzieci, o których słuch zaginął.
Sentymentalne arcydzieło
Ratując jedno życie, ratujesz cały świat. To zdanie powtarzające się na przestrzeni seansu to myśl przewodnia, jaką kierują się nasi bohaterowie. W Jednym życiu nie mamy bowiem do czynienia z czynami, które na pierwszy rzut oka wydawałyby się bohaterskie – ratunek dla setek głodujących dzieci często wiąże się z przepychaniem z urzędnikami, wykonywaniem nieskończonej liczby telefonów, mnóstwem papierkowej roboty. Reżyser James Hawes nie bombarduje nas patosem, brutalnością, widokiem martwych ciał czy krwawym polem bitwy. O samym Hitlerze wspomina się tu zaledwie kilka razy, gdy w powietrzu czujemy, że nasi bohaterowie już wkrótce zmierzą się z realiami rozpoczęcia wojny. W Jednym życiu całą uwagę skupiamy na ludziach – cichych bohaterach i ich zapomnianej z upływem dekad niezłomności. Nicholas Winton w wykonaniu obu aktorów to charakter, który w dzisiejszych czasach uchodzi wręcz za postać mityczną, archetyp nieskazitelnego wręcz altruisty i działacza, któremu desperacko staramy się dorównać. Dlatego też wydźwięk produkcji jest bardziej edukacyjny aniżeli artystyczny. W rzeczywistości to niewychodzący przed szereg ani scenariuszowo, ani stylowo biograficzny dramat wojenny, który ma wywołać w nas określone emocje i napełnić nadzieją na lepsze jutro. Ckliwość wyłania się z ekranu niemal na każdym kroku – szczególnie podczas trzeciego aktu, w którym sędziwy Nicholas ponownie spotyka się z dziećmi, które uratował. I choć brak w tym widowiska, spektakularnych dialogów i pompatycznej epickości – momentami to właśnie cisza, drobne gesty i wzruszenie odmalowane na twarzy Anthony’ego Hopkinsa tworzą z Jednego życia sentymentalne arcydzieło.
Jedno życie to mimo wszystko historia niedopełniona. Na większej przestrzeni z pewnością skorzystałaby postać matki Nicholasa grana przez Helenę Bonham Carter czy chociażby jego prascy przyjaciele, których życiorysy w pewnym momencie ucięto i porzucono, na rzecz większego skupienia na okresie lat 80. Portrety uratowanych, ale i tych, których ocalić się nie dało, wydają się narysowane zbyt szybko, zbyt oszczędnie, przez co zdecydowanie tracą na znaczeniu. Cały film to zaledwie ułamek historii, która zasługuje na odpowiednie docenienie. Biorąc jednak pod uwagę stosunkowo późne „odkrycie” działalności Wintona trudno się dziwić iście hollywoodzkiemu zabarwieniu historii, jakie II wojnę światową przedstawia bardziej w formie bajkowej przestrogi, niż rzeczywiście ukazuje nam jej szczegóły. Całym skupiskiem najtrudniejszych do przetrawienia emocji jest tutaj sama końcówka, w której odtwarzamy emisję show telewizyjnego That’s Life, za pośrednictwem którego świat poznał historię Nicky’ego Wintona. Ten oto moment uświadamia nam prawdziwą celowość powstania produkcji – jest to bowiem celebracja człowieczeństwa w czystej postaci, nieco lukrowana i odpowiednio efekciarska, lecz mimo wszystko szczera i autentycznie piękna.
Jedno życie to poruszający, oszczędny w środkach testament zapomnianego bohatera, który wykorzystuje hitleryzm jako zgrabną aluzję także do współczesnych kryzysów migracyjnych. Anthony Hopkins po raz kolejny wywołuje w odbiorcach łzy wzruszenia, którą to umiejętność brawurowo zaprezentował w Ojcu, który ostatecznie zapewnił mu kolejnego Oscara. Nie zdziwiłabym się, jeżeli rola Nicholasa Wintona również przyniosłaby mu garść aktorskich nominacji. I choć Jamesowi Hawesowi wiele brakuje do poziomu chociażby Roberta Benigniego w Życie jest piękne, udało mu się w sposób czuły, bezpretensjonalny i oddający hołd wywołać na całej kinowej sali odgłosy poruszenia i otwierania kolejnych opakowań chusteczek, co zdarza się dziś coraz rzadziej.