ŚLEDZTWO (1973 & 1997). Groza według Lema
Wydane w 1959 roku Śledztwo Stanisława Lema wychodzi od sytuacji nieprawdopodobnej, dziwnej i niezrozumiałej, a następnie prezentuje starania prowadzącego dochodzenie policjanta, który nie potrafi spojrzeć na problem jako nierozwiązywalny. Nie tyle nawet nierozwiązywalny, ile bez winnego. Gdzie bowiem takiego szukać, gdy wszystkie ślady w sprawie zaskakująco żywotnych zwłok wskazują na autentyczne zmartwychwstania? Kogo oskarżyć, gdy w prowincjonalnych kostnicach ciała niedawno zmarłych wyglądają, jakby przez noc się przemieszczały, a później zwyczajnie znikają? Śledztwo należy jednak przeprowadzić wnikliwie, koncentrując się na najmniejszych nawet i, wydawać by się mogło, nic nieznaczących tropach, jak kocie zwłoki znalezione nieopodal kostnic bądź różnice temperatur w noce, kiedy doszło do incydentów. Być może rację ma doktor Sciss, który uważa, że sprawa ta nadaje się dla naukowców, niekoniecznie jednak dla policji. Ale czy jego metoda statystycznego zestawienia zjawisk ma jakąkolwiek wartość poza zbieraniem i katalogowaniem danych? Czy wysnute na ich podstawie wnioski mogą pomóc porucznikowi Gregory’emu w jego dochodzeniu?
Lem zadaje wiele pytań, ale nie udziela praktycznie żadnych odpowiedzi. Tworzy kryminał z jednej strony aż nazbyt realistyczny – przysłuchując się rozmowom policjantów, mamy wrażenie, jakbyśmy dostali całą dokumentację sprawy, wszystkie fakty, teorie oraz podejrzenia, i podobnie jak Gregory zostali złapani w pułapkę konieczności rozwiązania zagadki; z drugiej pisarz wychodzi od sytuacji rodem z horroru, sugerującej zjawisko natury fantastycznej. Pierwiastek niesamowitości, niechętnie podkreślanej przez Scissa, który woli analizować dane, niż wyciągać wnioski, przekłada się na poczucie niemożliwości dojścia do prawdy. Nic dziwnego, że historia ta kończy się zaledwie prawdopodobną, a być może fałszywą, hipotezą, w której unika się wchodzenia w szczegóły – dzięki temu nie może zostać obalona. Próba dotknięcia tajemnicy, poznania niepoznawalnego, tym razem bez typowego dla Lema kostiumu science fiction, doczekała się dwóch prób ekranowych – w 1973 roku Marek Piestrak nakręcił niespełna godzinny film telewizyjny, a niemal ćwierć wieku później Waldemar Krzystek wykorzystał format Teatru Telewizji, aby opowiedzieć tę samą historię.
Piestrak, przyszły reżyser innej ekranizacji powieści Lema, Testu pilota Pirxa (1978), od samego początku usilnie stara się uwspółcześnić Śledztwo, zarówno w fabule, jak i realizacyjnie. Zanim padną pierwsze dialogi, usłyszymy bigbitową muzykę Włodzimierza Nahornego, a filmująca Londyn kamera Edwarda Kłosińskiego, wyraźnie zapatrzonego w ówczesne filmy amerykańskie, zamieni telewizyjną produkcję w coś bliższego kinu. Puszka coca-coli w dłoni głównego bohatera już w pierwszej scenie jest być może przesadnym symbolem zachodniej prosperity, ale na szczęście reżyser szybko skupia się na historii, starając się nadać szybsze niż u Lema tempo, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich kluczowych elementów powieści. Prowadzący śledztwo Gregory jest – w interpretacji Tadeusza Borowskiego – człowiekiem konsekwentnie szukającym jakiegokolwiek punktu zaczepienia i równie mocno negującym możliwość braku logicznego czy raczej realistycznego rozwiązania. Ale Piestrak wykorzystuje ten rys charakteru policjanta, wcale nie aby zestawić dwa, a nawet trzy różne punkty widzenia, podejścia do sprawy, filozofie, co uczynił Lem, lecz w celu nadania całości konspiracyjnego wręcz zabarwienia.
Sprawa ruchomych i znikających ciał w kostnicach nieopodal Londynu zaczyna działać na Gregory’ego w sposób szczególny – w metrze widzi mężczyznę łudząco podobnego do jednej z ofiar, co prowadzi do podejrzenia, że w grę wchodzi nie działanie osób trzecich, ale cud, zmartwychwstanie. Człowiek ten jednak szybko oddala się i policjant zostaje jedynie z domysłami. Jak jednak wytłumaczyć to, że wydaje się on śledzony przez dziwacznego doktora Scissa (Jerzy Przybylski), który, choć przecież współpracuje ze Scotland Yardem, jest cokolwiek niechętny Gregory’emu? Również jego przełożony, starszy inspektor Sheppard (Edmund Fetting), zawsze doskonale wie, gdzie dzwonić po swojego człowieka – czy to do pubu, czy do doktora – tak, jakby obserwował każdy krok głównego bohatera. Shepparda i Scissa zaś łączy wspólne zdjęcie nagiej kobiety, co nie umyka uwadze Gregory’ego. I tak policjant zaczyna łączyć to wszystko w jedną całość, choć nie ma podstaw do tego, aby podejrzewać obu o udział w prowadzonej sprawie. Wersja Piestraka opowiada o zacietrzewionym funkcjonariuszu, który szybciej uwierzy w spisek niż działanie sił, których nie rozumie.