Skowyt (1981)
Zabawna sprawa z tymi wilkołakami.
Obok wampirów, duchów i żywych trupów są prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalnymi i najpopularniejszymi bohaterami horrorów, a przy okazji nośnikami intrygujących pomysłów. Mamy bowiem człowieka i bestię w jednym ciele, istotę, która ujawnia swoją zwierzęcą naturę, najczęściej mimowolnie (wystarczy pełnia księżyca) i bez świadomości własnych czynów. Do tego dochodzi wyostrzenie zmysłów, konieczność zaspokojenia wilczych potrzeb, nadludzka siła, ale także refleksja nad niemożnością zapanowania nad pierwotnymi instynktami i transformacją w potwora. W przeciwieństwie do krwiopijcy wilkołak może wieść życie za dnia, co już stwarza ciekawe możliwości obserwacji takiego bohatera. Wydaje się również postacią zdecydowanie bardziej złożoną niż bezmyślne zombie.
Ale likantropia nie ma szczęścia do kina.
Ludzie-wilki pojawiają się w filmach dosyć nieregularnie, nigdy nie było na nich również mody (może poza 1981 rokiem, kiedy nakręcono aż trzy większe produkcje). Do tego dochodzi jakość powstałych dzieł – zapewniam, że próbując ułożyć listę dziesięciu najlepszych horrorów o wilkołakach, można napotkać na niemałe problemy. Bez względu na to czołówka prawie zawsze wygląda identycznie i dwa pierwsze miejsca zajmują Amerykański wilkołak w Londynie Johna Landisa oraz Skowyt Joe Dantego (oba właśnie z 1981), zazwyczaj w tej kolejności. Pierwszy film jest w dużej mierze komediową, ale dosyć krwawą wariacją klasycznej historii o ugryzionym bohaterze, który z przerażeniem obserwuje zachodzące w nim zmiany, z obowiązkowym wątkiem miłosnym. Głównie dzięki wyobraźni i poczuciu humoru Landisa powstało dzieło oryginalne, powszechnie uważane za klasykę gatunku. Dziś jednak wolę skupić się na trochę już pokrytym patyną obrazie Dantego, opartym na powieści Gary’ego Brandnera.
Dziennikarkę Karen White (bardzo dobra Dee Wallace, na rok przed występem w E.T.) poznajemy, gdy bierze udział w zasadzce na domniemanego mordercę kobiet, każącego mówić na siebie Eddie. Do spotkania dochodzi w seks-shopie, lecz nie kończy się ono przyjemnie dla żadnej ze stron – kobieta na widok szaleńca wydaje okrzyk przerażenia, czym alarmuje śledzących ją policjantów, którzy zabijają niedoszłego napastnika. Ale Karen całą sytuację wymazuje z pamięci, nie potrafiąc powiedzieć, co tak naprawdę zobaczyła i co wywołało w niej taki strach. Jej znajomy psychiatra, doktor Waggner (znany z serialu Rewolwer i melonik Patrick Macnee), proponuje tygodniowy wyjazd do swojego ośrodka, tzw. Kolonii, gdzie miałaby odpocząć od stresu i naładować swoje baterie na łonie natury. Wkrótce po przyjeździe z mężem dziennikarka odkrywa, że niektórzy mieszkańcy zachowują się niepokojąco. W nocy natomiast zaczyna słyszeć skowyt dochodzący z pobliskiego lasu.
Reżyser długo wstrzymuje się z ujawnieniem tajemnicy Kolonii i ukazaniem potwora w pełnej krasie, choć, tak po prawdzie, to poza jawnie wilczym tytułem fabuła nie wskazuje na udział wilkołaków. Po dobrym, mocno thrillerowym początku Dante skupia się na rozstrojonej nerwowo bohaterce, jej nieumiejętności powrotu do codziennego życia, uczuciowego i zawodowego. Wraz z komentarzem poczciwego doktora Waggnera o represji i tłumieniu w sobie wewnętrznych lęków i pragnień Skowyt może sprawiać wrażenie filmu ambitniejszego, niż jest w rzeczywistości. Gdzieniegdzie przebija się humor, zwłaszcza w scenach rozgrywających się w studiu telewizyjnym albo w antykwariacie specjalizującym się w literaturze poświęconej fantastycznym obrzędom. Jest on jednak tłumiony przez historię, która praktycznie w ogóle nie rezygnuje z powagi.
Taki jest Skowyt na pierwszy rzut oka. Dante jednak, późniejszy reżyser Gremlinów (1984) i Na przedmieściach (1989), nie byłby sobą, gdyby nie spróbował pobawić się gatunkiem filmu grozy.
Stąd też wiele postaci jego dzieła nosi imiona i nazwiska po reżyserach wcześniejszych obrazów o wilkołakach, w telewizji leci słynny Wilkołak (1941) z Lonem Chaneyem Jr., i praktycznie na każdym kroku spotykamy się z sygnałami sugerującymi obecność wiadomego zwierzęcia. Nie wszyscy wychwycą „wolfa” z marce chilli, którym zajada się szeryf, albo wiszące na ścianach rysunki przedstawiające drapieżnika w akcji, ale moment, w którym znajdująca się w niebezpieczeństwie przyjaciółka Karen dzwoni do swojego chłopaka, a ten akurat ogląda kreskówkę o wilku planującym zjedzenie owieczki, jest już żartem bardzo czytelnym. Również pojawienie się w epizodach Rogera Cormana (guru kina niezależnego, producent i reżyser niezliczonej ilości tanich horrorów) i Johna Saylesa (scenarzysta Skowytu, ale i uznany twórca dramatów społecznych) może wywołać uśmiech, dla tych którzy znają ich twarze. Dziś jednak bawić będzie bardziej fakt, że w finale do walki z potworami staje Dennis Dugan, przyszły reżyser… komedii z Adamem Sandlerem.
Nadanie filmowi charakteru bardzo samoświadomej zabawy zupełnie nie przeszkadza toczyć się historii jej własnym torem, zwłaszcza że swój finał znajduje ona w pełnej ironii puencie. Waggner mógł mieć dobre intencje, wysyłając Karen do swojego ośrodka, lecz ostatecznie jego metoda leczenia spala na panewce. Obnażenie się nie przynosi nic dobrego żadnej ze stron, bo wilk pozostanie wilkiem, a człowiek nie chce uwierzyć w owłosioną bestię. Najlepszym żartem filmu zresztą pozostaje uczynienie największym ekspertem od wilkołaków i innych potworów, osoby w ogóle nie wierzącej w zjawiska fantastyczne (w tej roli Dick Miller, stały współpracownik Dantego).
Skowyt, podobnie jak Amerykański wilkołak w Londynie, jest hołdem złożonym wilczemu kinu, wiernym mitologii, nadającym klasycznym opowieściom nowej jakości, lecz z samej bestii nawet nie próbującym kpić.
O ile Landis jest bardziej jawny w swojej zabawie, a jego film rzeczywiście zasługuje na miano komedii, o tyle u Dantego śmiech wydaje się być zarezerwowany przede wszystkim dla tych spostrzegawczych. Na pierwszym planie mamy trzymający w napięciu pełnokrwisty horror, z budzącą nawet dziś podziw sceną transformacji człowieka w wilkołaka, której autorem jest Rob Bottin, odpowiedzialny również za efekty specjalne do Coś Johna Carpentera. Ale i na tym polu film Landisa jest pamiętany bardziej, być może dlatego, że przemiana jest szokiem nie tylko dla widza, ale i głównego bohatera, przerażonego i kompletnie bezbronnego.
Dzieło Dantego pozostaje zatem w cieniu swojego bardziej popularnego rówieśnika, jednocześnie nadal będąc jednym z najlepszych horrorów o wilkołakach. Tego samego nie można jednak powiedzieć o żadnym z ośmiu sequelów, które z filmowym pierwowzorem najczęściej mają wspólny tylko tytuł. Wyjątkowo niespójna to seria, choć w rzeczywistości nikt nie utożsamia oryginalnego Skowytu z pseudokontynuacjami, jakich się doczekał.
Wyjący do księżyca bohater stara się znaleźć swoje miejsce we współczesnym kinie, lecz kolejne próby wykorzystania tej postaci ograniczają się do uczynienia z niej bezrozumnej bestii w mało ciekawych filmach, gdzie największe wrażenie robią charakteryzacja i efekty specjalne. Jak na ironię, całkiem niedawny Late Phases (2014) – w udany sposób umieszczający wilkołaka w fabule, która wydawała się nie potrzebować takiego bohatera – rozczarowuje właśnie pod względem wykonania potwora. Najwyraźniej, gdy mowa o wskrzeszeniu wilczego mitu, nie można mieć wszystkiego. Być może jednak dzisiejsi twórcy, podobnie jak kiedyś Dante, powinni zwrócić się ku przeszłości i tradycji, aby móc lepiej zrozumieć naturę bestii.
korekta: Kornelia Farynowska