Co to takiego?! NAJDZIWNIEJSZE potwory z filmów science fiction
From Hell It Came (1957)
Prawdziwy rasowy horror klasy Z i zarazem totalna jazda bez trzymanki – to najlepszy sposób na opisanie tegoż dzieła. To mój absolutny faworyt, gdy chodzi o piątkowy wieczór filmowy. Mamy więc mieszkańców tajemniczej wyspy, który walczą z anglojęzycznymi naukowcami, przez co powołują do życia przerażającego, żądnego zemsty pogańskiego potwora-demona. W teorii brzmi to naprawdę dobrze, jednak w praktyce okazuje się, że finalnie otrzymujemy Tabongo. To chodzące drzewo kauczukowe z dziurami zamiast oczu oraz ciągłym grymasem na twarzy. A to tylko początek dziwactw związanych z potworem w tym filmie. Trzeba jednak pamiętać, że już na tym etapie można stwierdzić, że jego kreacja jest zarówno okropna, jak i absurdalna.
Oczywiście mordercze drzewo nie byłoby sobą, gdyby nie ścigało pięknych kobiet i nie zabijało złych ludzi, ściskając ich żebra do momentu połamania i śmierci osobnika, który wpadł w jego „ręce”. Okazuje się jednak, że pogański demon ma problemy z poruszaniem się. Można jego szybkość porównać do przeciętnej prędkości 80-latka z chodzikiem, co sprawia, że ofiary same muszą na niego wpaść.
Trzeba jednak pamiętać, że rok 1957 to czas, kiedy na dużym ekranie pojawiło się dużo produkcji z naprawdę dziwacznymi potworami w rolach głównych. W większości przypadków twórcy filmowy skupiali się na zabobanach oraz pseudonauce i tworzyli hybrydowe bestie, które samym swoim wyglądem były niepodobne do niczego. Tak też się stało z produkcją From hell it came, która otrzymała zaszczytny tytuł jednego z najgłupszych filmów o potworach z lat 50. XX wieku, plasując się obok filmów mistrza Eda Wooda z lat 60. Trzeba jednak twórców pochwalić za szczerość. Każdy, kto widział plakat do tejże produkcji, wiedział dokładnie, na co się pisze – absurdalną zabawę.
Ostrzeżenie z kosmosu (1956)
W tym przypadku nie będę streszczała fabuły i od razu przejdę do elementu, który wzbudza najwięcej emocji, czyli potworów. A ich wygląd jest naprawdę głupkowaty. Choć porównując go z poprzednimi przykładami, nie odbiegają zbytnio od innych produkcji.
Mamy więc aktorów w szarych piżamach wzorowanych na Patryku Rozgwieździe z serialu o Spongebobie Kanciastoportym, gdzie na środku zamontowano wielkie oko. Niestety, postacie te pojawiają się w tejże formie tylko podczas pierwszego aktu, a następnie przekształcają się w ludzką postać. Ważne jest, iż mimo całej śmieszności projekt został stworzony przez słynnego surrealistę – Taro Okamoto, w którego pracach dominował motyw gwiazd oraz oczu. Twórcy wielokrotnie podkreślali także, że ich celem były uderzające efekty wizualne, a nie konieczność zachowania zachodniego realizmu. Od początku był też świadomi śmieszności „potworów”.
Jeśli oczekuje kolejnego filmu z kategorii „tak złe, że aż dobre”, to się zawiedziecie. Produkcja z 1956 roku nie jest prostą rozrywką. To odpowiedź na globalne zmiany tamtego okresu oraz prowokacja zmuszająca widza do głębszego namysłu na temat naszej planety, mimo iż w tle majaczą zabawne rozgwiazdy z kosmosu.
Statek potworów (1960)
Kolejna pozycja z mojej listy to totalna jazda bez trzymanki. Jeśli oczekujecie zapadających w pamięć efektów specjalnych rodem z najlepszych filmów science fiction, to się srogo zawiedziecie. Problemem jest także fabuła, która łączy tak wiele gatunków, że człowiek może się pogubić. Komedia, horror, science fiction, musical… Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jest to autentycznie przerażające. Ja obejrzałam ten film wiele lat temu na zajęciach z języka hiszpańskiego i polecam tego typu przeżycie.
Jak wypadają więc potwory? Niestety ich projekt przypomina bardziej coś, co narysowałby ośmiolatek, gdyby kazano mu stworzyć przerażającego potwora. Słaba konstrukcja oraz dziwaczny wygląd sprawiają, że widz chciałby się dowiedzieć, co za intrygujący pomysł stał za ich stworzeniem. A trzeba pamiętać, iż nie mamy do czynienia z randomowym potworem. Za każdym z nich stoi własna historia i własne dziwactwa, co sprawia tylko, że robi się jeszcze dziwniejsze w świecie wypełnionym po brzegi piosenkami.
Atak ludzi grzybów (1963)
Twór z 1963 roku stanowi wytwór wyobraźni samego Ishiro Hondy, który prawie dekadę wcześniej stworzył film o Godzilli (1954). O ile pierwsza produkcja zapisała się atomowymi zgłoskami w historii kinematografii,o tyle jego Atak ludzi grzybów od samego początku był skazany na porażkę. Reżyser podkreślał, że kręci film całkowicie na poważnie, co niestety go zgubiło, ale dało światu postać Matango.
Kiedy Matango nie kolonizuje żywiciela, przypomina wersję dużego grzyba, który składa się z ogromnej liczby zarodków. Po zarażeniu ludzkiego żywiciela, ten będzie przeobrażał się w grzybową formę, aż w końcu oszaleje. Gdy Matango dojrzeje, górna część ciała człowieka zostaje zastąpiona grzybowym kapeluszem, a dolna będzie równie zdeformowana – z gigantycznymi nogami i długimi pazurami przyczepionymi do gigantycznych, muskularnych ramion. Początkowo gospodarz Matango brzmi i mówi jak każdy człowiek. Gdy ten jednak zaczyna w pełni przejmować kontrolę nad osobą, wydawane przez nią dźwięki zostają zredukowane do pomruków i głębokiego śmiechu.
W pierwszym odruchu można przyrównać ten obraz do Atak krwiożerczych pomidorów (1978), jednak na widok tych dziwacznych potworów ciarki będą wam chodziły po plecach.
BONUS
Miasto żab (1988)
W tym przypadku aż człowiek chce zacytować klasyka: jak do tego doszło, nie wiem. Miasto żab to przykład filmu, który sprawia, że wszystko, co do tej pory widzieliście w kinie, to pikuś. Roddy Piper, słynny zawodnik WWE (wrestler), wciela się w rolę Sama Hella, który żyje w podróbce postapokaliptycznych filmów, takich jak Mad Max czy Planeta małp.
Jak wygląda więc sprawa z potworami? Niestety, ale stworzenia występujące w filmie bardziej przypominają niskobudżetowe podróbki Wojowniczych Żółwi Ninja, a w wysokiej rozdzielczości robią się naprawdę dziwaczne. Mimo to trzeba pochwalić godną podziwu pracę Steve’a Wanga, który pracował m.in. na planie Predatora. O ile ludzie-żaby są totalnym niewypałem, o tyle Komandor Toty, który posiada animatroniczną głowę, to prawdziwy majstersztyk.
To dziki i odważny film, który nie powinien działać na żadnym poziomie, ale działa w zaskakujący i satysfakcjonujący sposób. Taka produkcja mogła powstać wyłącznie w latach 80. XX wieku.