search
REKLAMA
Archiwum

Christopher Nolan powstaje

Przemysław Kapela

30 lipca 2018

REKLAMA

Jest to stuprocentowo hollywoodzki reżyser. Kręci kino jak najbardziej popularne, filtrując je jednak przez swoją wrażliwość. Idzie zatem śladem takich twórców jak Hitchcock, Kubrick, Polański czy Spielberg. Nigdy nie zapomina o widzu, jednocześnie nigdy nie wyrzeka się siebie. I nie jest to kompromis. Tak postrzega kino.

Christopher Nolan od początku stanowił nie lada zagwozdkę. W jego filmach próżno było szukać nadziei, a mimo to zdobywały one publiczność, z czasem wręcz masową. Jak to możliwe? Bez wątpienia miała na to wpływ atrakcyjna forma, w jakiej podawał swoje przemyślenia. Za każdym razem jest to, z grubsza upraszczając, sensacyjny thriller. Także “Batmany”. Reżyser pamiętał również, że kluczem do sukcesu są gwiazdy. Angażuje je w swoje projekty począwszy od pierwszego amerykańskiego filmu. Z dotarciem do widza nie miał (bo nie chciał mieć) żadnego problemu. Jest to stuprocentowo hollywoodzki reżyser. Kręci kino jak najbardziej popularne, filtrując je jednak przez swoją wrażliwość. Idzie zatem śladem takich twórców, jak Hitchcock, Kubrick, Polański czy Spielberg. Nigdy nie zapomina o widzu, jednocześnie nigdy nie wyrzeka się siebie. I nie jest to kompromis. Tak postrzega kino. Jego miłość do kina jest zresztą nie do przeoczenia. Już pierwszy pełny metraż – Śledząc, choć zrealizowany jeszcze w Anglii, przez świadomy wybór czarno-białej estetyki informuje, że to hołd dla kina noir. Plakaty z Marilyn Monroe i Casablanki w mieszkaniu głównego bohatera dają wyraźny sygnał, że tylko kino szerokoformatowe z nietuzinkowymi personami w obsadzie go interesuje. Jego uczucie do kina przejawia się również w przypominaniu zaśniedziałych, niegdyś bardzo znanych i, co istotne, utalentowanych aktorów, którzy z jakichś przyczyn wylecieli za burtę tej ostro kołyszącej się łajby, jaką jest kariera w USA. Tego zaszczytu dostąpili m.in. Rutger Hauer, Eric Roberts, Tom Berenger, a już wkrótce Matthew Modine. Oczywiście Nolan nie byłby tam, gdzie jest, gdyby nie talent i oryginalność. Talent to rzecz niepodlegająca dyskusji. Nolan musi go mieć, skoro współpracuje z największymi studiami filmowymi, które nie szczędzą pieniędzy na realizację jego śmiałych wizji. W czym zatem przejawia się oryginalność Nolana? Po czym poznać Nolana?

Po garniturze i zadbanej, starannie uczesanej fryzurze. To, rzecz jasna, żart, ale sporo mówiący o bohaterze artykułu. Ten mający irlandzkie korzenie i podwójne, amerykańsko-brytyjskie obywatelstwo reżyser nigdy nie chodził do szkoły filmowej. Być może żeby zyskać poważanie u ekipy filmowej, każdego dnia zdjęciowego pojawia się ubrany jak na oficjalne spotkanie. I choć dziś jest to już zupełnie niepotrzebne, jego formalistyczny strój to jego druga skóra. Tym samym ten absolwent literatury londyńskiego uniwersytetu ma w sobie coś z kafkowskich bohaterów, zawsze szczelnie zamkniętych w swych uniformach, które definiowały, a nawet determinowały ich los. Sztywny ubiór uniemożliwiający swobodę ruchów jest ekwiwalentem ich widzenia świata. Ten jawił im się jako pułapka, w której bezbronna jednostka musiała wykazać się nie lada wysiłkiem, by się z nim zmierzyć, by i tak ostatecznie się poddać. Osaczenie, nieufność, przekonanie, że można polegać wyłącznie na sobie, nieumiejętność, a nawet niechęć do współpracy z innymi, skłonność do izolowania się od innych ludzi, czasem paranoja, to odczucia, które bez trudu można znaleźć w bohaterach Nolana.

Już w krótkometrażowym Doodlebug (1997) dane jest nam oglądać nawiedzonego osobnika, który bez opamiętania ugania się za jakimś insektem po swoim niewielkim mieszkanku. Gdy udaje mu się go wreszcie dopaść, zabija go swoim butem. Problem w tym, że tym robakiem jest… on sam, uśmierca zatem samego siebie. Monstrualny but rozgniata go na miazgę. Rzeczą, która go najbardziej irytowała, był on sam. Człowiek jest li tylko nędznym robakiem, wartym nie więcej niż rozdeptania.

Ażeby poradzić sobie w świecie, który jawi się jako zagrożenie, miejsce brudne i pełne zła, jedynym wyjściem jest swoista adaptacja. Przetrwanie umożliwi przybranie takich barw ochronnych jak podłość, przebiegłość, zdolność do zrobienia komuś krzywdy. Człowiek jest zły, mówi Nolan. W jego świecie niewiele jest miejsca na dobro, współczucie czy litość. Nolan przekonuje, że w głębi duszy ludzie, wybierając między tym, co słuszne, a tym, co się opłaca i/lub jest wygodne, zdecydują się na to drugie. Nawet jeśli się zreflektują, staną po właściwej stronie, to będzie już za późno i świat wymierzy im karę. Między innymi strach przed nią paraliżuje człowieka, odbierając mu godność i skłaniając do wybrania łatwiejszego wyjścia. Tu się też Nolan różni od Kafki. Pisarz odbierał ludziom wybór. Reżyser idzie dalej, on im go daje i dlatego jest daleko bardziej przerażający. Jego bohaterowie świadomie wybierają zło. Zrobią wszystko, żeby uzyskać szczęście. A “wszystko”, jak wiadomo, jest bardzo groźne. “Wszystko” może oznaczać, że zdobycie upragnionego celu, choćby nie wiadomo jak był fantasmagoryczny, pociągnie za sobą rezygnację z jakichkolwiek zasad, przekroczenie granic wyznaczonych przez szczytowe osiągnięcie istoty ludzkiej: moralność.

Ale coś tąpnęło, coś się zmieniło, mrozy puściły i nastała wiosna. Zeszłoroczna Incepcja to już inny Nolan. Już na pierwszy rzut oka widać, że odchodzi on od poprzednich filmów. Ostatnie dzieło Nolana jest bowiem… kolorowe. Są to barwy trochę zgaszone, przytłumione, ale obok wcześniej zawsze dominujących czerni i granatów pojawiają się dotychczas niespotykane czerwienie, zielenie, brązy. Świat Nolana może jeszcze nie jest promienny, może nie ma w nim wiele światła, ale na pewno nie jest tak mroczny jak w poprzednich utworach.

Nieprzypadkowe wydaje się tu nazwisko głównego bohatera – Cobb. Już jeden nolanowski bohater tak się nazywał. Pochodzi z filmu Śledząc i również był złodziejem. Cobb z Incepcji (Leonardo DiCaprio) ma miłą aparycję, nieskazitelną powierzchowność grzecznego chłopca, tymczasem Cobb z fabularnego debiutu Nolana (Alex Haw) był brunetem o wąskich oczach i cwaniackim wyrazie twarzy. DiCaprio wygląda w swym smokingu jak arystokrata, Haw – jak zwykły urzędnik. Jest inaczej. Dlaczego? Ale po kolei.

Śledząc (1998) to niejako kontynuacja Doodlebug. Bohaterem jest również trochę zdziwaczały odludek (gra go zresztą ten sam aktor – Jeremy Theobald). Również zamieszkuje obskurne locum i również dąży do autodestrukcji. Przedstawia się jako Bill, acz w napisach końcowych reżyser pozbawia go tego imienia, określając “Młodzieńcem”. Młodzieniec jest pisarzem, tak przynajmniej mówi. Zamiast pisać, codziennie obiera sobie za cel jakiegoś przechodnia i podąża za nim, wymyślając mu jakiś życiorys. W ten sposób trafia na niejakiego Cobba, sympatycznego równolatka, ale przede wszystkim złodzieja i włamywacza. Młodzieniec zainteresowany nie tyle zyskiem, co atrakcyjnością procederu nowego kolegi, zaczyna naśladować quasi-mentora. Jest jeszcze dziewczyna (zawsze jakaś jest). Blondynka. A to w kinie czarnym może oznaczać tylko jedno (patrz: Dama z Szanghaju czy Listonosz zawsze dzwoni dwa razy). I znaczy. To oszustka, femme fatale. Mówi, że jest w tarapatach i że szuka pomocy. Czy Młodzieniec jej odmówi? Oczywiście, że nie. Pakuje się w kłopoty. Kłopoty, które dotychczas znał zapewne tylko z kart książek. Mowa tu o gangsterskich porachunkach, użyciu broni, morderstwie. Montaż “atrakcji” kończy się dla niego więzieniem. Wychodzi na jaw, że to przyjacielski Cobb pociągał za wszystkie sznurki. W tym pojedynku przegrać musiał młody. Nolan może i spogląda na niego ze współczuciem, ale nie kryje też politowania. Za głupotę i naiwność się płaci. W ostatnich kadrach dostrzegamy niknącego w tłumie Cobba. To on fascynuje Nolana. Reżyser może mu nie dopinguje, ale zdaje się doceniać jego umiejętność przetrwania w brudnym, czarno-białym świecie. Cobb wybrał czerń. I dobrze na tym wychodzi.

REKLAMA