CHILLING ADVENTURES OF SABRINA: CZĘŚĆ 4. Fatalne zakończenie ciekawego projektu
Pierwszy sezon Sabriny od Netflixa był powiewem jakże oczekiwanej świeżości. Tym bardziej boli, że finałowa czwarta część okazała się totalnym niewypałem i nędznym zakończeniem serii. Jej bohaterka, mimo wielu wad, zasługiwała jednak na dużo lepszy koniec. W dodatku blado wypada nie tylko sam finał, ale też cały sezon. Brak pomysłu na zakończenie to jedno, ale brak pomysłu na odcinki w ogóle, kiedy w Greendale grasują przedwieczne koszmary, to drugie. Z serialu nie pozostało zupełnie nic, co widzowie tak kochali i co sprawiało, że sama z chęcią do niego wracałam.
Uwaga na spoilery!
Po wydarzeniach z poprzedniego sezonu Sabrina Spellman wraca do swojego świata, odkrywając, że ani przyjaciele ze szkoły, ani z Akademii – zajęci swoimi drugimi połówkami – nie mają dla niej czasu. Tymczasem Sabrina Morningstar żyje chwilą, zakochuje się i daje swojemu „klonowi” jasno do zrozumienia, że może źle wybrała, zostając na ziemi. W tym czasie ojciec Blackwood, który uwolnił pradawne koszmary, razem ze swoimi wyznawcami czeka na zniszczenie świata.
Podobne wpisy
Zacznę od minusów, bo jest ich niestety dużo. Po pierwsze bohaterowie, których fani serialu kochają, jak Harvey czy Theo, nie mają absolutnie nic do roboty. Zero rozwoju postaci, zero niczego. Ich ekranowy czas ogranicza się wyłącznie do migdalenia się ze swoimi sympatiami, co jest niby OK – tak chyba zachowują się nastolatkowie w tym wieku – ale twórcy nie dali absolutnie żadnej możliwości, byśmy mogli zobaczyć, jak się rozwinęli. Nawet kiedy Ross ujawnia swojemu chłopakowi wielką tajemnicę, nic z tego nie wynika. Trochę smutno patrzeć na Theo, który był jakże pozytywną postacią, a który stał się w tym sezonie przysłowiowym piątym kołem u wozu.
Druga sprawa to ojciec Blackwood, który w żaden sposób nie powinien po raz kolejny zostać antagonistą. Jego wątek należało skończyć na drugim, góra trzecim sezonie. Bardzo doceniam wysiłki wcielającego się w niego Richarda Coyle’a. Jednak to, że postać ta staje się niejako nieśmiertelna i po raz kolejny robi wszystko, by zniszczyć rodzinę Spellmanów, sprawia, że jest ona nudna i przewidywalna. Jestem zdania, że można byłoby wprowadzić do sezonu czwartego innego, ciekawszego złoczyńcę, a tak pozostaje tylko wzruszenie rąk. To samo tyczy się wątku rodzeństwa Blackwood, który nie wnosi absolutnie nic nowego do fabuły. Wydaje mi się, iż twórcy mieli pomysł na rozwinięcie tych postaci, ale decyzja o zakończeniu serii zapadła zbyt wcześnie, więc Judasz i Judyta jedynie kręcą się po drugim planie i nie mają absolutnie żadnej mocy sprawczej.
Wydawać by się mogło, że pradawne koszmary to świetny temat na cały sezon. W praktyce wyszło to trochę słabo. Każdy odcinek opowiada o jednym z koszmarów, który przybywa do Greendale. Niestety, ale twórcy znów dali ciała. Mamy nijakie backstory, po czym koszmar zostaje pokonany przez Sabrinę. Jest to o tyle ciekawe, że w jednym odcinku sam Lucyfer boi się Przedwiecznych, a nasza bohaterka radzi sobie z nimi zaskakująco dobrze. Ot, pokonuje kosmiczne istoty bez mrugnięcia okiem. Mam wrażenie, że większa liczba odcinków mogłaby wyciągnąć z historii dużo więcej. Byłam niezwykle ciekawa historii związanej z pradawnymi koszmarami, a dostałam osiem odcinków, w których Sabrinie wszystko się udaje.
Zbyt wczesne zakończenie serii spowodowało, że wiele wątków nie zostało domkniętych, a niektóre wręcz po macoszemu porzucono, gdyż nie było czasu na ich przedstawienie. Mamy więc nawiązanie do wojny czarownic, po tym jak słudzy piekła dowiedzieli się, że sabat nie czci już Lucyfera. Ale kwestia ta nie zostaje już nigdy więcej poruszona. Mamy wątek samego Lucyfera, który zjada własne dziecko i zostaje wygnany. Historia ta również zostaje niespodziewanie zamieciona pod dywan, a piekło wraca do starego status quo, z madame Satan na czele. Wątek Rosalind też nie dostaje wystarczającej ilości czasu na jego rozwinięcie, przez co całość jest chaotyczna i przesadnie przyspieszona. A to tylko kilka z głównych problemów, z jakimi musi mierzyć się nowy sezon. Największym minusem jest jakże wymuszone zakończenie oraz niestety – nie boję się użyć tego słowa – nuda. Część czwarta nie jest w żaden sposób angażująca. Obejrzenie ośmiu godzinnych odcinków zajęło mi aż tydzień i musiałam się mocno zmuszać, żeby odpalić kolejny.
Jedynym ogromnym plusem całej produkcji jest epizod, w którym pojawiają się ciotki znane z oryginalnego serialu (Sabrina: nastoletnia czarownica). Ponadto zobaczenie Salema, który mówi, było czymś na co długo czekałam. Ale jak mówią, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Nawet uwielbiany przez mnie Ambrose cały czas wypowiada swoje kwestie przerażonym głosem, co wcale nie sprawia, że traktuje całą sprawę z Przedwiecznymi jako coś poważnego. Zresztą sam Lovecraft przewraca się pewnie w grobie, widząc, co scenarzyści zrobili z jego pomysłami.
Co wydarzy się w finale? Tego nie zdradzę, choć pewnie większość z was się domyśla. Pozostaje tylko pytanie: i co z tego? Niestety, ale czwarta odsłona przygód Sabriny jest męcząca na tak wielu poziomach, że aż smutno na myśl, od czego twórcy zaczynali jeszcze kilka lat temu. Świeży pomysł wyjściowy, świetnie napisani bohaterowie oraz rozgrywka między złem a dobrem były przyczynkiem do stworzenia naprawdę udanej produkcji, która po jednym sezonie szybko umarła. O ile trzeci sezon był już trudny do zniesienia, o tyle w tym przypadku poprzeczka zawisła dużo niżej. Czy warto poświęcić na niego swój czas? Zdecydowanie nie.