Cały ten TATI. Życie i twórczość Jacques’a Tatiego
Shorts et d’autres
Pisząc o Tatim, nie należy też zapominać o projektach pobocznych oraz krótkich formach, od jakich wszak zaczynał. Począwszy od On demande une brute (1934) w reżyserii Charlesa Barroisa, gdzie zagrał nieśmiałego męża zaborczej żony, który nagle trafia do świata zapasów, aż po powstały w wolnej chwili na planie PlayTime (z użyciem tej samej scenografii) Cours du soir (Kurs wieczorowy), do którego napisał skrypt i po raz ostatni wcielił się w rolę pana Hulota – swoje aktorskie epizody twórca wykorzystywał raczej do nauki niż rozwijania swojego talentu pod tym kątem. Choć oczywiście nigdy sobie nie odpuszczał.
Jego zapał widać w pociesznym, lecz mocno dziś archaicznym Gai dimanche!, w którym wraz ze swoim przyjacielem, Rhumem de Medrano, stara się zarobić łatwą kasę, wożąc turystów po okolicy w rozklekotanym aucie z drugiej ręki. Podobnie w Soigne ton gauche, w którym jest nieśmiałym chłopakiem ze wsi, nagle stającym się partnerem sparingowym dla mistrza boksu. Aktorski epizod zaliczył też w pełnometrażowym Le diable au corps (Diabeł wcielony z 1946 roku) na podstawie powieści Opętanie Raymonda Radigueta. Prawdziwy sprawdzian z tego fachu przyszedł natomiast wraz z Sylvie et le fantôme (Sylwia i upiór z tego samego roku), gdzie musiał odegrać tytułowego ducha Alaina de Francigny’ego w słodko-gorzkiej historii z romansem w tle.
Gdzieś pomiędzy napisał jeszcze skrypt do przypuszczalnie nieukończonego i ostatecznie zagubionego w akcji Retour à la terre (1938). Jego ostatnim dziełem filmowym miał być natomiast dokument o dość nieoczekiwanym finale Pucharu UEFA, w którym mały francuski klub piłkarski z Korsyki – Bastia – zmierzył się z holenderskim PSV Eindhoven. Nakręcona podczas ulewy, bezstronnie przyglądająca się wszystkim uczestnikom wydarzenia Forza Bastia również przez wiele lat uchodziła za zaginioną. Odnaleziona dopiero w 2000 roku, została ukończona przez córkę Tatiego i stanowi raczej suchy zapis archiwalnych wydarzeń, który nie ucieszy ani fanów futbolu, ani wielbicieli twórczości francuskiego komika.
Oprócz tego, by móc czym opłacić rachunki, Tati nakręcił także kilka zabawnych – a jakże! – reklam (m.in. banku Lloyds czy środków odchudzających). No i napisał trzy scenariusze do filmów pełnometrażowych, których sam nie zrealizował.
Pierwszy skrypt został oparty o powieść Güntera Spanga i został zekranizowany jeszcze za życia francuskiego komika. W 1975 roku Gustav Ehmck zasiadł na reżyserskim stołku Mein Onkel Theodor oder Wie man viel Geld im Schlaf verdient (co można luźno przetłumaczyć na Mój wujek Teodor albo jak zarobić mnóstwo pieniędzy w trakcie snu), w którym główne role zagrali znany z Golfingera Gert Fröbe i David Bennent (chłopiec z Blaszanego bębenka). Ta specyficzna komedia o ojcu sześciu synów, który zapada nagle w nieprzerwany sen i zostaje wynajęty sklepowi meblowemu, nigdy nie zdołała jednak wyjść poza niemiecki obieg, a i w podzielonym w owym czasie kraju nie zyskała przesadnie dużej popularności.
W 2010 roku pojawiła się natomiast znakomicie imitująca aktorskie kino Tatiego animacja L’illusionniste (Iluzjonista). Historii ledwo wiążącego końca z końcem wędrownego magika nigdy nie udało się Francuzowi doprowadzić do realizacji wskutek katastrofy PlayTime. Doskonale poradził z nią sobie jednak jego rodak, Sylvain Chomet. Nominowany parę lat wcześniej do Oscara za Trio z Belleville twórca i za to dokonanie otrzymał wyróżnienie Amerykańskiej Akademii Filmowej (w obu przypadkach musiał jednak uznać wyższość filmów Pixara). Poświęcając całą produkcję pamięci córki Tatiego, w rzeczywistości składa śliczny hołd jemu samemu. Bohaterem opowieści jest zresztą Jacques Tatischeff o dokładnie odtworzonej aparycji i sposobie bycia (chód, mimika), a w fabule znajdziemy kilka dosłownych cytatów i odniesień do jego filmów. Mało tego – w jednej ze scen postać trafia do kina, w którym odbywa się seans Mojego wujaszka. Jest to więc tytuł żywcem wyjęty z twórczości Tatiego.
W oryginale rozgrywająca się w czeskiej Pradze, na ekranie przeniesiona ostatecznie do wietrznego Edynburga akcja toczy się swoim, niespiesznym rytmem. Znajdziemy w niej wiele charakterystycznych dla Tatiego obserwacji otaczającej go, często kuriozalnej rzeczywistości oraz całą galerię barwnych postaci drugoplanowych. W tym wypadku de facto kolorowych, gdyż natrafiamy na różnego sortu scenicznych artystów – pokroju klauna, który chce popełnić samobójstwo, trupy gimnastyków malującej po godzinach afisze czy brzuchomówcy z problemem alkoholowym. Wśród nich coraz bardziej zagubiony, niepewny swej profesji sztukmistrz, który nie potrafi poradzić sobie zarówno z zapełnieniem widownią sali, jak i wiecznie odgryzającym mu się królikiem. Wypala się tak samo, jak inni, a w jego zdolności zdaje się wierzyć jedynie biedna dziewczyna – Alicja (imię bynajmniej nie przypadkowe), której dobroduszny Jacques zaczyna pomagać…
Narysowany tradycyjną techniką film ujmuje przede wszystkim swoim klimatem – przepełnionym swoistą melancholią, niekiedy wręcz smutkiem za przemijającym światem, którego nikt już nie docenia. Pod wieloma względami przypomina Zapaśnika z Mickeyem Rourke’em. Nie jest co prawda aż tak gorzki w swej wymowie, lecz daleko mu do komedii. To raczej refleksyjne, urocze kino, które zgodnie z duchem Tatiego stawia przede wszystkim na opowiadanie obrazem. Dialogi pojawiają się niemal w każdej scenie, lecz operujący różnymi językami i dialektami bohaterowie często bełkoczą swoje kwestie, których znaczenia można się domyśleć z kontekstu wydarzeń.
Dodatkowymi smaczkami jest śliczna, jazzowa muzyka autorstwa samego Chometa oraz okazjonalne parodie elementów szeroko pojętej popkultury – jakże dalekie od amerykańskiej nachalności (szalejący na scenie boysband, McDaunnalds, rejestracja samochodowa FU2 BUSH, mrugnięcie okiem do fanów Monty Pythona…). Mimo oscarowej nominacji i dużej uniwersalności, Iluzjonista okazał się finansową wtopą, aczkolwiek doczekał się przychylności ze strony krytyków oraz co bardziej cierpliwych widzów. Nieco staromodny tak w formie, jak i w przekazie, niemniej zasługuje na uwagę.
Listę zamyka tajemnicze Confusion. Datowany na połowę lat siedemdziesiątych projekt miał być ciekawą kolaboracją z muzykami z zespołu Sparks – Ronem i Russellem Maelami – oraz finalnym rozdziałem przygód pana Hulota, któremu tym razem amerykańscy spece pomagają zmodernizować lokalną stację telewizyjną. Ponoć film miał być pełen odważnych pomysłów, wśród których wymienia się m.in. wyjście postaci poza filmową klatkę oraz uśmiercenie Hulota. Całość miała natomiast rozgrywać się w tym samym, futurystycznym Tativille, co PlayTime – być jego bardziej zaawansowaną wersją. Według osób zaangażowanych we wczesne rozmowy i pierwsze szkice scenariusza był to wizjonerski projekt, który mógł przerodzić się w najlepsze dzieło artysty. Niestety, przygotowania i szukanie środków na realizację wiecznie się przedłużały. Sparks wystąpili zatem w blockbusterze Rollercoaster z Henrym Fondą, wcześniej wypuszczając niedoszłą piosenkę przewodnią na swoim albumie Big Beat. A Tati zmarł ostatecznie 4 listopada 1982 roku na zapalenie płuc. Gotowy scenariusz nadal jednak gdzieś tam leży w archiwach…