search
REKLAMA
Artykuł

BONNIE I CLYDE. Ucieczka od wolności

Filip Jalowski

28 marca 2017

REKLAMA

W pierwszej wersji scenariusza Bonnie, Clyde’a i Mossa miała łączyć relacja seksualna. Finalnie mamy jednak do czynienia z zupełnie odmiennym potraktowaniem tej sfery życia bohaterów. W zasadzie na samym początku filmu dowiadujemy się, że Clyde, będący w oczach Bonnie ucieleśnieniem męskości oraz wolności, ma problemy w intymnych kontaktach z kobietami. Przez cały film mężczyzna nie radzi sobie z presją i nie jest w stanie współżyć z kobietą, która wyraźnie oczekuje od niego takiej relacji. W finałowych fragmentach filmu, kiedy Bonnie kończy czytać wiersz jej autorstwa opowiadający o życiu dwójki przestępców z jednej z rubryk amerykańskiej gazety, para z radością orientuje się, że właśnie w tym momencie stali się „kimś”. Dzięki krótkiemu, nieco grafomańskiemu poematowi Bonnie ludzie poznali historię widzianą ich oczami. Właśnie wtedy dochodzi między nimi do pierwszego zbliżenia, które boleśnie utwierdza widza w przekonaniu, że ma do czynienia z dziećmi, które zmarnowały życie jeszcze przed tym, kiedy na dobre je rozpoczęły. Clyde z zawstydzeniem pytający Bonnie o to, czy dał radę, zachowuje się jak młokos, któremu w końcu udało się postawić ten mityczny krok w dorosłość.

Impotencja bohatera staje się tym samym w filmie Arthura Penna subtelną metaforą sytuacji, w jakiej znajdują się jego bohaterowie. Ich niemoc jest podyktowana strachem przed tym, że wybierając inną drogę życia, nie spełnią oczekiwań, jakie pokładają w nich najbliżsi czy też społeczność, w jakiej się wychowywali. Dopiero zrzucenie z barków tego jarzma, ten w zasadzie nic nieznaczący moment, w którym Bonnie staje się poetką publikowaną na łamach gazety, a Clyde bohaterem poematu, pozwala im na przełamanie niemocy i krótką chwilę szczęścia. Nie bez przyczyny zaraz po tym Clyde zaczyna snuć plany na temat ślubu z Bonnie. Skoro para udowodniła już wszystkim, że ich sposób na życie uczynił ich kimś więcej niż kolejnymi bezimiennymi obywatelami tracącymi życie pomiędzy lokalnym barem, pracą i biednym domem, to czas na to, aby powrócić do normalności. Na to jest już jednak zdecydowanie za późno.

Szeroko dyskutowany finał filmu Penna, który jako jeden z pierwszych w historii amerykańskiego kina zdecydował się na eskalowanie przemocy do poziomu wprowadzającego przeciętnego widza w spore osłupienie, jest w istocie najbardziej poetyckim fragmentem filmu. Poprzedzające egzekucję pełne radości i wiary spojrzenie Mossa, który przez szparę stworzoną pomiędzy zasłonką oraz framugą okna dostrzega, jak Bonnie i Clyde wymykają się spod nosa miejscowego szeryfa, to przejmujący zapis młodzieńczej fascynacji łamaniem reguł, wymykaniem się schematom oraz burzeniem społeczno-kulturowych fundamentów. W oczach Mossa jarzy się nic innego, jak kontestacja, która zaledwie chwilę później zostanie bezpardonowo rozstrzelana na jednej z setek tysięcy amerykańskich dróg, bo nie można spoglądać na to, jak świat płonie, jeśli nie ma się pomysłu, co wznieść na jego zgliszczach. Bonnie i Clyde nie jest, jak twierdziło niegdyś wielu krytyków, hymnem na cześć przemocy, ale trenem dla tych wszystkich, którzy w imię poszukiwania wolności nieświadomie wpędzili się w kajdany, nie rozumiejąc, że to, o co walczą, to tylko kolejny, tak przez nich znienawidzony, konstrukt społeczny.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA