BOJACK HORSEMAN. Recenzja FINAŁU najbardziej dojmującego serialu ostatnich lat
Moją relację z twórcami BoJacka Horsemana można uznać za skomplikowaną. Przypomina ona trochę ciągnący się latami toksyczny związek – choć boleśnie i z premedytacją złamali mi serce, czuję potrzebę obdarzenia ich miłością i wdzięcznością. BoJack pozostanie współczesnym serialowym klasykiem, a jego zakończenie tylko mnie w tym przekonaniu utwierdza. Jak się jednak okazuje – nieważne, jak bardzo pokochamy serialową postać ani jak bardzo się do niej zbliżymy, nie zawsze zasługuje ona na szczęśliwe zakończenie.
Uwaga na spoilery!
Sezon szósty zaczął się dla nas, widzów, całkiem optymistycznie. Po pierwszych ośmiu odcinkach zostawiliśmy BoJacka w przełomowym dla niego momencie. Tytułowy bohater po raz pierwszy zdjął maskę, odsłaniając siwą grzywę oraz grymas przypominający uśmiech satysfakcji. Wydawać by się mogło, że koń w końcu przestał być swoim największym wrogiem. Przeszedł swego rodzaju katharsis, które miało w założeniu skierować go na odpowiednie tory. Cliffhanger, którym zakończyła się pierwsza połowa szóstego sezonu, wprowadził jednak wiele niepokoju, czego skutki zmuszeni byliśmy oglądać w ostatnich finałowych odcinkach. Finał wrzuca nas w wir wydarzeń. Princess Carolyn stara się pogodzić karierę z nowym, angażującym projektem. Diane próbuje zrównoważyć życie prywatne z pisarskimi ambicjami, przy okazji tocząc nierówną walkę z depresją. Todd rozpoczyna życie w związku, a Mr. Peanutbutter przygotowuje się do ślubu z Pickles. BoJacka zaś dopadają demony przeszłości, z którymi w końcu będzie musiał się skonfrontować. Doprowadza to do sytuacji, w której przyjaciele muszą zrewidować swoje podejście do antropomorficznego konia, a ten z niechęcią odsłania przed nimi swoje najbardziej skrywane tajemnice.
Nie miałam wielu obaw wobec zakończenia serialu. BoJack to produkcja na swój sposób wyjątkowa. Choć naliczyła sobie sześć sezonów, żaden z kolejnych nie zaniżył poziomu. Fabuła była klarowna i rozwijała się według odgórnie rozplanowanej strategii. Wszystkie sezony jawią się teraz jako misternie utkana sieć. W ostatnich odcinkach wyraźnie słychać echa wydarzeń z poprzednich sezonów, w których nic nie działo się bez przyczyny. Zaś w finale udało się twórcom skondensować wszystkie najważniejsze wątki, w przemyślany sposób je puentując. Zakończenia serialu nie można jednak nazwać oczyszczającym. Były momenty, kiedy uwielbialiśmy BoJacka nienawidzić. Były i takie, kiedy nienawidziliśmy go kochać. Jednak myśl o tym, że przetrwa, utrzymywała nas przy serialu. Twórcy nie kończą BoJacka Horsemana w sposób ostateczny. Pozostawiają pewne luki między wątkami, które zapełnić musimy sami. Niemniej wydaje mi się, że to, co zostało zaprezentowane na ekranie, składa się na jedyne słuszne zakończenie. Obserwujemy BoJacka w sytuacjach całkowicie skrajnych – jako trzeźwego konia, który wydaje się znajdować w życiu cel i satysfakcję, a także jako wrak, ponownie zdegradowany po poziomu „chodzącej chujozy”. Daje nam to dobry obraz drogi, jaką przez te sześć sezonów pokonaliśmy wraz z głównym bohaterem. Jego postać zostaje ostatecznie i sprawiedliwie podsumowana.
Mimo to niektóre wątki pozostawiły po sobie lekki niedosyt. Przede wszystkim historia jednego z głównych bohaterów, Mr. Peanutbuttera. Ze szczęśliwego psa do smutnego psa – tak mem stają się ponurą rzeczywistością. Choć żółty labrador był od początku kreowany na jednego z najważniejszych bohaterów serialu, w finałowych odcinkach jego historia została potraktowana całkowicie po macoszemu, jakby zminimalizowano jego rolę do postaci ledwo epizodycznej. O zakończeniu jego związku z Pickles dowiadujemy się przez zamknięte drzwi. Późniejszy los psa jest nam właściwie nieznany, prócz tego, że raczej nie prezentuje się kolorowo.
Podobne wpisy
Tam, gdzie finał miał jednak uderzyć najmocniej, uderzył, i to z ogromną siłą. Ostatnie odcinki szóstego sezonu obfitują w obrazy, które na długo utkwią mi w pamięci i z pewnością staną się wizytówką serialu. Twórcy dosadnie ograniczają wątki komediowe na rzecz gęstego, budzącego niepokój dramatu. Przedostatni odcinek zaś, Widok z drogi w dół, to jeden z najbardziej niepokojących, psychodelicznych, ale i najlepszych odcinków serii. Koncentruje on w sobie cały skomplikowany, wielowątkowy dramat głównego bohatera. Ostatnie odcinki w dojrzały, rzeczowy sposób rozliczają się z wszystkimi bohaterami, zamykając ich historie w zgrabne klamry. Udowadniają również to, co wiedzieliśmy już od dawna – serial Raphaela Boba-Waksberga jest tylko dla niepoznaki ubrany w kolorową animowaną szatę. Tak naprawdę to solidny dramat niosący w sobie ogromny ładunek emocjonalny o wyjątkowo trudnych życiowych problemach, które reprezentowane są przez wielowymiarowych, do bólu wiarygodnych bohaterów. Odcinek, w którym BoJack staje twarzą w twarz ze śmiercią, próbując desperacko uciec z miejsca poza czasem, musiał więc stać się najbardziej przeszywającym momentem serialu.
Długo wyczekiwany finał jednej z najlepszych produkcji Netfliksa nie jest ani pocieszający, ani depresyjnie przygnębiający. Mieści się gdzieś pomiędzy, przez co prezentuje się jeszcze bardziej prawdziwie. Nie serwuje widzom widowiskowego rozwiązania, a jedynie ciche, okraszone smutkiem, niezręcznością i nostalgią podsumowanie. Opuszczam Hollywoo(b) emocjonalnie przeorana, ale z czystym sumieniem oraz poczuciem satysfakcji.