Mroczny Rycerz (Christopher Nolan, 2008)
Mroczny Rycerz Nolana to ekranizacja komiksu, której nie da się potraktować niepoważnie. Owszem, są wszystkie komiksowe elementy, wielokrotnie wyśmiewane przez miłośników ambitnego kina: jest superbohater o nadludzkich mocach, jest groteskowy i przerysowany czarny charakter, będący jego głównym opozycjonistą. Są wielkie eksplozje i spektakularne pościgi, są imponujące efekty specjalne. Ale jest też wiele więcej. Sama postać Batmana jest dużo bardziej niejednoznaczna i moralnie ambiwalentna niż we wcześniejszych filmach z serii. Prawdziwym majstersztykiem zarówno budowy postaci, jak i doboru obsadowego jest zaś Joker sportretowany przez Heatha Ledgera. Kreacja ta wynosi film na zupełnie nowy dla ekranizacji komiksów poziom. Główny antagonista filmu to postać diaboliczna i tragiczna zarazem, a jej interpretacja w ujęciu nieżyjącego już Ledgera – iście nawiedzona. Spójrzcie na jego mowę ciała i mimikę. Na swobodę, z jaką przechodzi z opętańczego śmiechu w złowieszczy szept i dziwny, nienaturalny spokój. Posłuchajcie, jak akcentuje słowa, jak umiejętnie dobiera sposoby ich artykulacji. Jak szachuje swych oponentów nie tylko tym, co mówi, ale być może przede wszystkim tym, jak to robi. Jeśli zapomnieć o tej roli, film Nolana to ponadprzeciętnie udana ekranizacja komiksu. Z rolą Ledgera i dzięki niej jest czymś znacznie więcej.
Ogniem i mieczem (Jerzy Hoffman, 1999)
I my mamy swój blockbuster. Co prawda jego budżet w porównaniu do amerykańskich standardów wygląda dość zabawnie, ale jak na polskie warunki przełomu wieków film Hoffmana był przedsięwzięciem naprawdę spektakularnym i wciąż pod względem technicznym wypada odpowiednio przekonująco, nawet jeśli daleko od perfekcji (nie ma tu jednak mowy o tak wstydliwych niedociągnięciach realizacyjnych, jak choćby w Quo Vadis Jerzego Kawalerowicza). Prawdziwa siła kryje się jednak w jego… pochodzeniu. I w umiejętnym wykorzystaniu owego pochodzenia. Bo Ogniem i mieczem to film słowiański i ta jego słowiańska dusza jest być może jego największą zaletą. Bo jak tu nie dać się porwać wizji bezkresnych ukraińskich stepów i głębokich puszcz, wizji ognistego miłosnego trójkąta, w który wplątani są dwaj wysoko sytuowani wojskowi walczących ze sobą armii oraz piękna, młoda szlachcianka? Hoffman wyciągnął z powieści Henryka Sienkiewicza to, co najlepsze: zrealizowaną z wielkim rozmachem fabułę, charakterologicznie uproszczone, lecz wyraziste portrety postaci, powiew historii w popularnym ujęciu, dodając do nich urzekający liryzm, bezbłędne prowadzenie akcji i piękną muzykę Krzesimira Dębskiego. Efektem jest jeden najbardziej imponujących filmowych projektów polskiej kinematografii (i wciąż najlepiej zarabiający rodzimy obraz po 1989 roku). A widoku kozackiego pułkownika Bohuna (w niezapomnianej kreacji Aleksandra Domagarowa), w szaleńczym pędzie na czarnym koniu, w świetle zachodzącego nad stepami słońca, po prostu nie da się zapomnieć.
Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły (Gore Verbinski, 2003)
Na koniec najbardziej „wyluzowana” pozycja w zestawieniu. Oglądając pierwszą odsłonę tej niezwykle popularnej serii, nieustannie przecież czujemy, że ktoś puszcza do nas oko. Choć materiał nie jest typowo komediowy, jego sukces kryje się właśnie w tym, iż jego twórcy traktują go z odpowiednią dawką ironicznego dystansu, wzbogacając solidną dawką niewymuszonego humoru. Dzięki temu Klątwa… to ponadprzeciętnie udany film przygodowy. Jeśli nie rzuca nas na kolana aktorstwo Keiry Knightley czy Orlando Blooma, to już na pewno czynią to kreacje (niezawodnego jak zawsze) Geoffreya Rusha czy, szczególnie, Johnny’ego Deppa. Jego kapitan Jack Sparrow to postać zagrana z doprawdy niezwykłym urokiem i wdziękiem, zawadiacką swobodą i subtelnie zaznaczoną nutą dramatyzmu. Do tego wszystkiego legenda Latającego Holendra, błądzącego po oceanach świata z upiorną załogą, miłość, zemsta, żądza krwi i pędząca przed siebie niepowstrzymanym tempem akcja.
To wszystko trochę mało jak na film z duszą, czyż nie? A jednak Piraci… jakąś duszę mają, choć manifestuje się ona w zupełnie inny sposób niż w przypadku pozostałych filmów. To osobliwa dusza, bardzo młoda i naiwna, żądna przygód i niemal nieznająca słowa „dojrzałość”. Taka, która tęskni do odkrywania nieznanych mórz i lądów, do przeżycia czegoś, czego w ustatkowanym dorosłym życiu nie mamy szans przeżyć. Taka, która – choć z biegiem lat coraz bardziej odrzucona i zapomniana – tkwi przecież w każdym z nas.
korekta: Kornelia Farynowska