BIOGRAFIA VIVIEN LEIGH. Być jak Scarlett O’Hara
„Scarlett O’Hara to ja!” – Przeminęło z wiatrem
Cały świat wiedział o tym, że David O. Selznick zamierza nakręcić ekranizację Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell. Gdy dziennikarka podczas jednego z pierwszych wywiadów, jakiego udzieliła w życiu Leigh, zapytała, czy Laurence Olivier mógłby zagrać Rhetta Butlera, Vivien zaszokowała wszystkich stwierdzeniem:
Larry? Nie. Ale ja zagram Scarlett O’Harę.
Nikt nie wziął na poważnie deklaracji początkującej i praktycznie nieznanej poza Londynem aktorki – a jednak dwa lata później, jak wszyscy wiemy, to właśnie ona oczarowała widownię jako Scarlett, jedna z najwspanialszych postaci kobiecych w dziejach kina. Książkę Mitchell przeczytała kilkanaście razy, umiała na pamięć całe jej fragmenty. Utożsamiała się ze Scarlett i miała wrażenie, że to książka napisana z myślą o niej. Poprzysięgła sobie, że zagra główną rolę w Przeminęło z wiatrem. Z tą myślą, bez konkretnego planu, popłynęła do Ameryki. Towarzyszył jej Larry, którym zaczęto interesować się za oceanem.
Vivien skreślało wszystko – przede wszystkim akcent. Jak Angielka miałaby wcielić się w kobietę z amerykańskiego Południa? Wyczekiwany film Przeminęło z wiatrem był niemalże sprawą wagi państwowej: książka sprzedała się w większym nakładzie niż Biblia, opowiadała o tak ważnej dla Amerykanów, a wciąż nieprzepracowanej w kinie wojnie secesyjnej, ekranizacja miała być równie wielka i ważna. Selznick wiedział, że powodzenie projektu zależy od heroiny całej tej historii – Katie Scarlett O’Hary, niebanalnej i nowoczesnej protagonistki, która potrzebowała niebywale charyzmatycznej odtwórczyni. Poszukiwania idealnej Scarlett trwały dwa lata. Przesłuchano niemal 1500 aktorek, w tym takie gwiazdy, jak Bette Davis czy Katharine Hepburn. Żadna nie przekonała Selznicka, każdej brakowało tego czegoś. Niekończącym się castingiem żyła cała amerykańska prasa, a samemu filmowi wróżono klęskę. Kiedy zaczynano zdjęcia do Przeminęło z wiatrem, Selznick ciągle nie miał swojej Scarlett.
Pierwszą sceną Przeminęło z wiatrem, jaka powstała, był pożar Atlanty. Kręcono go w plenerze, paląc stare dekoracje na tle zachodzącego słońca. To w takiej scenerii do Davida O. Selznicka przyszedł jego brat, Myron: pod rękę z tajemniczą nieznajomą. „Cześć, geniuszu!” – zawołał Myron – „Znalazłem ci Scarlett”. Wtedy płomienie oświetliły postać towarzyszącej mu kobiety. Spojrzała Selznickowi prosto w oczy – wyzywająco i zaczepnie – po czym wyciągnęła do niego dłoń, przedstawiając się krótko: „Vivien Leigh”. Producent Przeminęło z wiatrem oniemiał z wrażenia. Późniejsze zdjęcia próbne były jedynie formalnością – Viv z miejsca dostała tę rolę. Miała wówczas 26 lat. Myrona Selznicka poznała ledwie kilka dni wcześniej na jednym z nowojorskich rautów, na którym przekonała go, że powinien przedstawić ją bratu, ponieważ jest stworzona do roli Scarlett.
Praca na planie Przeminęło z wiatrem oznaczała dla Vivien przede wszystkim tytaniczny wysiłek. Nie miała czasu, by spotykać się z Larrym, co przeżywała wyjątkowo mocno. W ekspresowym tempie musiała nauczyć się mówić z południowym akcentem. Występowała w prawie każdej scenie tej trwającej niemal cztery godziny superprodukcji wszech czasów. Do tego dochodziły całe taśmy prób i alternatywnych scen, które ostatecznie nie trafiły do filmu – Selznickowi co chwilę zmieniała się koncepcja, wprowadzał poprawki do scenariusza i kazał kręcić od nowa gotowe już sceny. Stare kamery bardzo szybko się nagrzewały, zamieniając plan w piekło, a przecież Vivien musiała występować w ciężkich sukniach z epoki. Osoby z ekipy wspominają, jak bardzo była wycieńczona i jak dosłownie lał się z niej pot: jednak nigdy na nic nie narzekała.
Przeminęło z wiatrem kręcono przez siedem dni w tygodniu, od rana do późnego wieczora. Tylko dwie osoby były jednak obecne na planie bez przerwy: główna aktorka, czyli Vivien, i reżyser – najpierw George Cukor, a po jego wyrzuceniu przez Selznicka: Victor Fleming. Współpraca z tym drugim nie podobała się Vivien. Ona i Olivia de Havilland (filmowa Melanie) potajemnie spotykały się z odsuniętym od pracy Cukorem, by ten udzielał im wskazówek na temat odgrywanych postaci. Wbrew powszechnej opinii Viv bardzo lubiła się ze swoim ekranowym partnerem, Clarkiem Gable’em. Ich rzekoma nienawiść do siebie nawzajem była wymysłem prasy i efektem umiejętnie prowadzonej kampanii marketingowej. Gable i Leigh robili sobie nawet żarty z tych plotek, witając się codziennie słowami „Jak się dziś nie masz?”.
Rola Scarlett zapewniła Vivien – jako pierwszej Brytyjce w historii – Oscara. I nieśmiertelność. Zarobiła na niej jednak tylko 25 tysięcy dolarów. Dla porównania, występujący w trzykrotnie mniejszej liczbie scen Clark Gable dostał aż 125 tysięcy dolarów: w starym Hollywood gaże kobiet i mężczyzn mocno się różniły. Jeszcze gorzej miała Hattie McDaniel – owszem, przyznano jej Oscara za drugoplanową rolę żeńską jako pierwszej Afroamerykance w historii, ale na bankiet po wręczeniu nagród już jej nie zaproszono, bojąc się reakcji białych gości. Rok 1939 był chyba najlepszym w całym życiu Vivien – kochał ją Larry, podziwiały tłumy. Już nigdy później nie była tak szczęśliwa.
Raz góra, raz dół – zawodowe sukcesy na przekór chorobie
Na ekranie i na scenie wszystko wyglądało pięknie. Grała ważne role, no i miała równie słynnego męża, zapatrzonego w nią jak w obraz. Nie wiadomo, kiedy konkretnie zaczęła się u niej choroba psychiczna. Nie wiadomo też, co ją wywołało. Vivien długo strzegła swojego wstydliwego sekretu. Najprawdopodobniej czynników chorobotwórczych było kilka. Po pierwsze: genetyka. Matka Vivien także była znana z napadów histerii, córka mogła zatem odziedziczyć po niej nadwrażliwość. Po drugie: perfekcjonizm i pracoholizm. Viv była maksymalistką, wymagała od siebie zbyt dużo i głęboko przeżywała wszystkie porażki. Wszystko musiało być idealne; dopatrywała się wad nawet w swej legendarnej urodzie, np. jej olbrzymim kompleksem były… dłonie, które uważała za zbyt duże i niekobiece (z tego względu często nosiła rękawiczki i nie znosiła scen, w których robiono zbliżenia na jej ręce). Z wiekiem robiła się coraz bardziej nerwowa i paliła coraz więcej papierosów – nawet pięć paczek dziennie. Zaczynały też dopadać ją wyrzuty sumienia za błędy młodości, przede wszystkim za uwodzenie mężczyzn dla zabawy oraz porzucenie dziecka na rzecz kariery. Pierwsze odnotowane załamanie nerwowe przeszła po poronieniu, wywołanym upadkiem na planie Cezara i Kleopatry.
Ponoć już jako nastolatka charakteryzowała się gwałtownymi, niespodziewanymi zmianami nastroju. Z czasem coraz częściej dostawała ataków szału. Ich świadkowie mówili, że była wtedy przerażająca – wrzeszczała, płakała, jej piękna twarz marszczyła się, a sama Viv sprawiała wrażenie opętanej: przeklinała i potrafiła zwyzywać pierwszą lepszą osobę za cokolwiek. Kiedy napad furii mijał, albo zachowywała się, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, albo kładła się wycieńczona do łóżka. Potrafiła wtedy przespać cały dzień, potrafiła też godzinami wpatrywać się w sufit i powtarzać: jestem śmieciem, jestem beznadziejna, Bóg mnie za to pokarze. Po jakimś czasie znów wstępowała w nią energia i rzucała się w wir intensywnej pracy i wieczornych imprez.
Lekarze zdiagnozowali u niej chorobę afektywną dwubiegunową, w czasach Vivien nazywaną depresją maniakalną. To bardzo ciężkie zaburzenie charakteryzuje się okresami nadmiernego pobudzenia, tzw. manii, występującymi naprzemiennie z epizodami depresyjnymi, w których pojawiają się: obniżony nastrój, brak siły, myśli samobójcze. Dzisiaj przepisano by jej leki, ale w latach 40. i 50. jedyną znaną formą terapii były elektrowstrząsy. Próbowała zaczesywać włosy w taki sposób, by ukryć odparzenia na skroniach. Zdarzało się, że po sesji elektrowstrząsów przez kilka godzin nie mogła dojść do siebie: nie wiedziała, kim jest ani gdzie się znajduje. Mimo zaleceń lekarzy nie robiła sobie przerw od pracy. Cały czas występowała, przede wszystkim w teatrze.
Równie mocno co Vivien cierpiał jej mąż, Larry. Znajdował się w samym centrum dramatu. To on był wyzywany i bity przez Vivien, kiedy dostawała napadu szału; to on opiekował się nią i pilnował, by nie zrobiła sobie krzywdy; to on milczał i stał na straży ich małżeńskiej tajemnicy. Wszystkie szaleństwa swojej żony znosił z podziwu godną cierpliwością. Wybaczał nawet to, że Vivien w trakcie manii dopuszczała się licznych zdrad: nie tylko romansowała z kolegami z planu, ale i miewała jednonocne przygody z taksówkarzami, ogrodnikami, a nawet z mężczyznami przypadkowo spotkanymi na ulicy… Co gorsza, kiedy mania mijała, z płaczem przychodziła do Larry’ego, by go przepraszać i ze szczegółami opowiadać, co robiła ze swoimi kochankami – sądziła, że nie powinni mieć przed sobą tajemnic. Laurence Olivier nie miał z Vivien Leigh dzieci – to ona stała się jego dzieckiem.
Tramwaj zwany pożądaniem zawozi donikąd
Laurence bardzo bał się tej roli. Nie chciał, by jego żona ją dostała. Była jednak bezkonkurencyjna i to ona od 1949 roku nieprzerwanie wcielała się w Blanche DuBois: egzaltowaną, żyjącą iluzjami i złudzeniami kobietę, która w kontakcie z siermiężną rzeczywistością, symbolizowaną przez prostackiego Stanleya Kowalskiego, coraz wyraźniej osuwa się w szaleństwo. Tramwaj zwany pożądaniem był hitem na West Endzie. Vivien zagrała w tej sztuce aż 326 razy, a kiedy Elia Kazan zainteresował się przeniesieniem sztuki Tennessee Williamsa na szklany ekran, była jego oczywistym wyborem do roli Blanche. Wybitny występ 38-letniej Leigh u boku Marlona Brando przyniósł jej drugiego Oscara. Jednak kilkuletnie, nieprzerwane wcielanie się w szaloną Blanche miało destrukcyjny wpływ na kruchą psychikę aktorki.
Jak twierdzili jej przyjaciele, Vivien nigdy nie otrząsnęła się z roli Blanche. Zbyt głęboko weszła w tę postać. Z jej zdrowiem psychicznym było już tylko gorzej. Reżyserzy coraz mniej chętnie obsadzali ją w swoich filmach i sztukach – na stałe przylgnęła do niej łatka gwiazdy trudnej we współpracy. Epizody maniakalne przybierały na ostrości. Vivien stawała się niebezpieczna dla siebie i otoczenia, w napadzie szału potrafiła np. wbić komuś obcas w policzek albo okładać się po głowie pięściami. Po ustąpieniu manii nie pamiętała, co robiła w jej trakcie. Pytała wtedy Larry’ego, kogo i w jaki sposób skrzywdziła lub obraziła, po czym do każdej z tych osób pisała list z przeprosinami.
Niestety, po dwudziestu latach rozpadło się jej małżeństwo z Laurence’em Olivierem. Zmęczony mąż zostawił ją dla młodszej kochanki – Joan Plowright. Nowa żona dała mu to, czego stara nie mogła: spokój, stabilizację oraz trójkę dzieci. Vivien poczytywała za osobistą zniewagę to, że Larry rzucił ją dla tak – w jej opinii – nijakiej dziewczyny, prostej i niezbyt ładnej. „Wziął sobie pierwszą lepszą kurę, żeby chociaż była w czymkolwiek lepsza ode mnie” – powtarzała z goryczą. Podobno nigdy nie przestała kochać Larry’ego. Do końca życia trzymała jego zdjęcie przy łóżku i kazała mówić do siebie per pani Olivier. Podczas epizodów manii zdarzało jej się brać przypadkowych mężczyzn za swojego byłego męża i „łasić się” do nich.
Zmarła 7 czerwca 1967 roku na gruźlicę. Zabił ją wyrzut flegmy do płuc: upadła i udusiła się. W chwili śmierci Vivien Leigh miała zaledwie 53 lata.