search
REKLAMA
Ranking

BIAŁE MĘSKIE REMAKI. Na przekór wszystkim

Jacek Lubiński

28 października 2017

REKLAMA

Seks w wielkim mieście

Oryginał, który swoje początki ma w telewizji, to nic innego jak seksualno-miłosne (z naciskiem na seksualne) perypetie czwórki psiapsiółek z Nowego Jorku, radośnie żyjących sobie ponad stan dzięki pretekstowym zawodom. Słowem: meh!

W rewitalizacji bierzemy pomysł wyjściowy seksualnych przygód singli i osadzamy go pośród czterech samców, którzy mimo ciężkiej harówki 24 godziny na dobę ledwo wiążą koniec z końcem na obrzeżach Łodzi (gdzie nawet bieganie psom szkodzi). Są już niezbyt młodzi, niezbyt piękni i niezbyt kulturalni, ale za to wiecznie napaleni. Kobiety traktują z wyższością, używając ich głównie do zaspokajania własnych potrzeb łóżkowych – oto cały Seksizm w wielkiej wsi.


Shaft

Jeden z najważniejszych filmów blaxploitation to osadzone w Harlemie przygody prawdziwej ikony czarnoskórej społeczności – policjanta Johna Shafta. W owym czasie nowatorski, po latach nieco rażący stereotypami, ale na swój sposób nadal szczery. No i mocno zakorzeniony w kulturze murzyńskiego ghetta (dość napisać, że nazwisko detektywa ma w slangu parę ciekawych znaczeń). I chociaż Shaft doczekał się już jednego remake’u we współczesnym kinie, to nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić kolejny – tym razem bardziej kontrowersyjny.

Nowy-nowy Shaft byłby zatem biały niczym śnieg – i to dosłownie, bo byłby nie tylko białym człowiekiem jako takim, ale też albinosem. Czarną „skórę” zamieniłby na duży, biały kapelusz, gdyż działałby gdzieś w Teksasie, najlepiej niedaleko granicy z Meksykiem, żeby było bardziej na czasie i politycznie. I oczywiście miałby gdzieś całą tę poprawność. A imię jego – jeśli trzymać się slangowych odniesień – Taft. W tym momencie, wbrew przyjętej zasadzie, aż prosi się więc, by z Shafta dodatkowo zrobić jeszcze… kobietę i od razu mieć z głowy sponsora oraz cały marketing, który wypełniłyby przepięknie tandetne, gotowe hasełka reklamowe. Taft dobry na każdą pogodę? Jak najbardziej, słonko!


Stalowe magnolie

Historia sześciu różnych kobiet z głębokiego południa USA, które spotykają się codziennie w salonie kosmetycznym i wspólnie radzą sobie z problemami codzienności jednocześnie mocno zżywając się ze sobą, doczekała się już „czarnego” remake’u. Zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić kolejny, typowo męski.

A skoro testosteron, to stałym punktem spotkań może być tylko i wyłącznie siłownia (względnie fitness club) gdzieś w Glasgow, na której sześciu różnych typów wyładowuje nie tylko energię, ale i stres pracy w wielkiej korporacji. Panowie pomagają sobie nie tylko w ćwiczeniach, lecz również w problemach natury osobistej, tworząc coś na kształt braterstwa – w końcu nic tak nie zbliża jak wspólne wyciskanie siódmych potów. A pod prysznicami… cóż, środowisko LGBT nie miałoby powodów do narzekań. Całość pod tytułem Metalowe tulipany szturmuje kina na walentynki.


Thelma i Louise

Ridleya Scotta feministyczny manifest, w którym dwie najlepsze przyjaciółki buntują się wobec świata rządzonego przez mężczyzn, popadając przez to w spore kłopoty w trakcie pozornie niewinnego wypadu za miasto, to bezsprzeczna klasyka kina, której nic nie można zarzucić. Ale w końcu nie ma takich świętości, na które nie można by się porwać.

I tak też dwóch najlepszych kumpli – Theon i Lucjan – planuje przyjemny weekend nad jeziorem w towarzystwie kraty browarów. Chcą spędzić ten czas z dala od kobiet – zaborczej żony, wrednej teściowej i dwójki nieznośnych córek łagodnego jak baranek Lucjana oraz dziewczyny-nimfomanki Theona, który pragnie jedynie chwili spokoju dla swojego Wacława. Nic jednak z tego. Już w pierwszym lepszym barze wpadają w tarapaty, kiedy Theon mimowolnie przyznaje się barmance, iż głosował na Trumpa. A kiedy dodatkowo wychodzi na jaw, że jeden z nich ma polskie korzenie, a w samochodzie trzymają broń do polowania, na efekt kuli śniegowej nie trzeba długo czekać…


Zejście

Na koniec horror Neila Marshalla o szóstce lubiących adrenalinę „siostrach”, które zostają uwięzione w systemie podziemnych jaskiń, gdzie muszą stawić czoła krwiożerczym potworom oraz, przede wszystkim, własnym słabościom i różnicom. Temat to zatem idealny do przerobienia w stylu macho.

Mamy zatem grupkę dobrze zżytych mężczyzn, którzy również przyjeżdżają się wyszaleć wśród natury – z tą różnicą, że w polskie góry. Także trafiają do systemu jaskiń i na potwory – wynik mutacji przedwiecznych bestii z żołnierzami SS. Ponieważ jednak, w przeciwieństwie do kobiet, faceci potrafią się szybko zorganizować i zakopać wszelkie pretensje na czas zagrożenia, bez problemu pokonują wszystkie szkaradztwa, wybijając je co do ostatniego (no dobra, jedno jajo przetrwało – wiadomo, sequel musi być). Wśród bohaterów ginie tylko jeden – czarny. Ale nie z uwagi na kolor skóry, tylko dlatego, że wcześniej, jak na ironię także po ciemku, zabawiał się z kobietą kolegi (powracający do korzeni Boguś Linda). Gorzej, że pozostali, pozbawieni kompletnie zmysłu orientacji, nie potrafią się wydostać i wchodzą coraz dalej w jaskinie, co artystycznie symbolizować ma samczą wędrówkę w głąb kobiety – stąd też i tytuł: Wejście.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA