BETTER CALL SAUL – SEZON PIĄTY. Uroczy przegryw, fatalna miłość i dekonstrukcja amerykańskiego snu
Nie wiem, czy kiedykolwiek Jimmy McGill stanie na własnych nogach. Najpierw żył w cieniu najmądrzejszego na świecie brata, a gdy tylko po jego śmierci pojawiła się szansa na samorealizację, nastała prawdziwa apokalipsa. Nie dość, że przemieniający się w Saula bohater pofolgował swoim rozhuśtanym, destrukcyjnym ambicjom, to jeszcze na głowę spadła mu współpraca z kartelem narkotykowym. Został ostatni sezon do zakończenia opowieści. Później losy McGilla zostaną przyćmione przez działania nisko opłacanego nauczyciela chemii, przez co widzowie stracą go prawie całkowicie z radaru, a następnie nadejdzie praca w fastfoodowej knajpie. Jimmy nie ma szczęścia w życiu.
Uwaga! W tekście zdradzone zostały szczegóły fabularne piątego sezonu serialu.
Telewizyjna saga o postaci granej przez Boba Odenkirka jest dobitnym przykładem na to, że w serialowym świecie nadal jest miejsce na ambitne, wyłamujące się ze schematów produkcje. Twórcy Vince Gilligan i Peter Gould udowadniają, że wraz z kolejnymi zrealizowanymi sezonami dojrzewają artystycznie. Ich język wypowiedzi krystalizuje się, staje się surowszy, acz jednocześnie delikatniejszy, jak gdyby nie musieli już nikomu udowadniać, na co ich stać. Artyści prowadzą swój pług przez kości kolejnych telewizyjnych projektów tyle ambitnych, co pustych, zaledwie muskających powierzchnię rzeczywistości. Tymczasem Gilligan i Gould, w przeciwieństwie do tworzonych przez nich bohaterów, spokojnie i bez zbędnych fabularnych fikołków budują fikcyjną układankę o życiu nieszczęśnika, który tylko chciał być kimś.
Znamienne, jak rzadko przy okazji Better Call Saul mówi się w kontekście ekonomicznym. We wszelkich krótszych recenzjach i dłuższych analizach uwaga autorów skupia się głównie na dwóch aspektach: relacji Breaking Bad względem spin-offu oraz kwestiach natury prawniczej. Pierwsze zagadnienie zostawmy od razu za sobą, trudno bowiem po wsze czasy porównywać całkowicie inne produkcje, których spoiwem są ci sami bohaterowie. Tylko w jednym punkcie obie narracje się przecinają – ponownej dyskusji na temat żywotności mitu amerykańskiego snu – choć to również jest rzadko zauważane przez widzów.
Podobne wpisy
Gilligan i Gould jak zwykle dużo czasu poświęcają na zrozumienie, jaka jest prawdziwa natura zła i z czego ono wynika. W piątym sezonie można wyszczególnić kilka postaci na różne sposoby podchodzących do tego zagadnienia. W zależności od okoliczności jedni idą na kolejne ustępstwa (Mike), tymczasem drudzy są zimnymi gangsterami (Gustavo), dla których wszelkie rozważania natury metafizycznej nie mają żadnego znaczenia. Liczy się tylko zwycięstwo w tej bandyckiej partii szachów, choćby za cenę utraty kilku współpracowników i setek tysięcy dolarów. W ostatniej odsłonie jest również przedstawiciel zła w czystej postaci, uroczo bezwzględny Lalo Salamanca, reprezentant prymitywnej agresji, choć niepozbawiony przenikliwości umysłu. Lalo doskonale wie, że wszyscy chcą go tylko wykiwać, wszędzie doszukuje się spisku, ale też nie traci głowy, gdy zostaje aresztowany pod (słusznym zresztą) zarzutem morderstwa. Wystarczy jeden telefon do kartelowej rodziny i nagle znajduje się siedem milionów dolarów na kaucję. Mężczyzna jest jak wysoka przeszkoda, niezbędna do pokonania, by inni mogli uratować życie, ale jednocześnie sprawiająca, że ci, którzy ją pokonają, już nigdy nie będą mogli wrócić na jasną stronę mocy.
Wszystkie osoby mające kontakt z Lalo wpadają w jeszcze większe tarapaty. Nacho donosi na Salamankę do Gustavo, przez co kręci sobie stryczek, Mike musi odpłacić się za błędy popełnione w związku z budową laboratorium do produkcji narkotyków, z kolei Kim przez rozmowę z końca dziewiątego odcinka jeszcze bardziej uzależnia się emocjonalnie od Jimmy’ego. Obrona mężczyzny sprawia, że już totalnie bierze za niego odpowiedzialność i próbuje ochronić go swoim uczuciem przed złem. Im poważniejsze tąpnięcia między parą, tym większa miłość, tym mocniejsze przywiązanie, tym okropniejszy lęk przed utratą drugiej połówki.
Śmiem wątpić, czy którakolwiek postać serialowa zaliczyła w ostatnich latach bardziej zaskakujący rozwój charakterologiczny. Kreacja Kim Wexler (Rhea Seehorn) jest odpowiedzią na pytanie, jak to się stało, że rzesze wyborców nagle pokazały środkowy palec elitom i zapragnęły innej formy sprawowania władzy, choćby za cenę postępującego chaosu i traktowania przepisów prawnych niczym kręgli, którymi można żonglować jak cyrkowcy. Historia Kim – patologiczna rodzina z uzależnioną od alkoholu matką, brak pieniędzy, zapewne syndrom DDA, praca w pokoju pocztowym (w piwnicy, na najniższym szczeblu) wielkiej kancelarii w zamian za opłacanie studiów prawniczych, doznawane w pierwszych sezonach Better Call Saul upokorzenia ze strony pracodawców, aż wreszcie rezygnacja z dobrego klienta na rzecz przekrętów i pomagania pro bono drobnym rzezimieszkom – stanowi jednoznaczny dowód na to, że awans na drabinie społecznej nie jest do końca możliwy. O ile tytaniczna praca się opłaca, bo Kim ląduje na lepiej płatnym stanowisku, to niesione przez nią brzemię, doznana w dzieciństwie rana nadal krwawi. Wystarczy, by ktoś ją tylko odsłonił i pozwolił, by dotarło do niej więcej powietrza – co dzieje się za sprawą Jimmy’ego – by na nowo dała o sobie znać i zdeterminowała dalsze postępowanie bohaterki. Kim weszła na drogę ukochanego partnera, gdy na samym końcu ostatniego odcinka piątego sezonu wykonała identyczny gest, co Saul w czwartym sezonie.